Бесплатно

Szewcy

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена

По требованию правообладателя эта книга недоступна для скачивания в виде файла.

Однако вы можете читать её в наших мобильных приложениях (даже без подключения к сети интернет) и онлайн на сайте ЛитРес.

Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Hiper-Robociarz. Milcz, durniu krnąbrny. Materializm biologiczny, jako szczyt dialektycznego poglądu na świat, nie znosi mitów i tajemnic drugiego i trzeciego stopnia. Tajemnica jest jedna: żywego stworzenia i tego, jak inne stworzenia niesamodzielne je składają — ale tylko w nieskończoności ciemnej, złej, bezbożnej.

Puczymorda. Czy nie można choć chwilę obejść się bez tych wykładów?

Hiper-Robociarz (zimno). Nie. Tu, na ziemskim skrawku, wszystko jest jasne jak byk farnezyjski i będzie takim do końca świata. (wychodzi, ale właściwie nie wychodzi: odwraca się i mówi jeszcze) Gnębon przeszedł na naszą wiarę z przekonania — trzeba jakoś zużytkować to stare guano. Nic nie może być zmarnowane, jak u wstrętnie tak zwanej „skrzętnej gosposi” — brrrr. To nowość naszej rewolucji. Gnębon jest koniecznym momentem dekoracyjnym w tym persyflażu[98] rządów ziemskich.

Sajetan. Ten moment to nadzieja różnych draniów, że jednak przeżyją umszturc. A ja co? Ja mam zginąć, a te dranie mogą żyć?

Hiper-Robociarz. To pech biletu, któryście wyciągnęli, Sajetanie. Raz trzeba to sobie uświadomić, że żadnej sprawiedliwości nie ma i być nie może — dobrze, że jest statystyka i z tego trzeba się cieszyć.

Wali do niego znowu z colta. Gnębon siada na worze obok Sajetana, wpatrzony tępo krwawymi gałami w publikę. To musi być maska — tego żywy człowiek dać nie może. Fierdusieńko, który przez ten czas skończył ubierać Księżnę, zrzuca mu kołpak i delię i ubiera go tak siedzącego w łachmany i kaszkiet. Łachmany pokryte są białymi punktami.

Puczymorda. A co to to białe?

Fierdusieńko. Wszy.

Scurvy (zanosząc się wprosi od wycia). Zanoszę się wprost od wycia za utraconym życiem i szczęściem. Może byś ty, Oleandrze, uczynił coś raz dla mnie? Zemsta szlachetnego marzyciela! — czy ci nie odpowiada ta rola? Spuść mnie z łańcucha! Daj mi pracować uczciwie i poczciwie na jakimś marginesie brudnym byle zaśmierdziałego ochłapu życia. Będę szewcem w ostatniej nędzy — zastąpię tych dwóch upiżamionych łotrów w równowadze społecznej. (wskazuje łapą Czeladników) Tylko nie to, tylko nie to, co oni mi tu szykują, te urwipołcie: zawyć się z żalu i pożądania! Au! Au! Auuuu! (Wyje i łka.)

Hiper-Robociarz. Nie, Scurvy — co oznacza szkorbut — twoje nazwisko jest symboliczne. Byłeś szkorbutem chorej na przemianę ducha — w analogii do przemiany materii — ludzkości: ty zginiesz właśnie tak. (do Czeladników) No, rządźcie ta, rządźcie — my idziemy pracować nad technicznym aparatem, nad aparaturą i strukturą dynamizmu i równowagi sił tego rządzenia. Good bye![99]

Puczymorda (ponuro). Do widzenia. Nudne to jak scena zazdrości, jak lekcje na jakimś przedszkoleniu, jak wymówki starej ciotki — albo syntezując to porównanie: jak przedszkolenie starej ciotki połączone z wymówkami, a dotyczące robienia przez nią scen zazdrości o drugą ciotkę.

Pojawia się znowu tablica z napisem „NUDA”.

Hiper-Robociarz (wolno). Wybambronione! (Wychodzi, dziko stukając ołowianymi podeszwy.)

I Czeladnik (z ironią). Wybambronione! — Słyszane rzeczy?! Hej!!! Gotować mi się do orgii nocnej. To wszystko blaga, co on tu gadał. Nieskończona drabina tajnych rządów, superpozowanych jednych nad drugimi, nie istnieje! (do Księżnej) Ubieraj się, kreczkawa bamflondrygo!

II Czeladnik. Blaga nie blaga, a jednak zabić byście go nie mogli. To nie wiadomo jeszcze, jak to jest z tymi tajnymi rządami. Może są i w naszej strukturze społecz...

I Czeladnik. Dobrze jest, jak jest! Nie myśleć nic, bo śmierć z przerażenia nad samym sobą czai się zza każdego węgła. Fikcja nie fikcja, a przeżyjemy to życie reprezentatywne inaczej jak oni — czy są, czy ich nie ma wcale. A nudy nie będzie, bo idee, na tle braku zainteresowań filozoficznych u ogółu, wymarły do cna. Hej! Ino smutno jakoś, psia-ścierwa! Trza się uchlać. A jak przyjdą dziwki z burżujskiej tancbudy i efeby[100] z Przedmieścia Nieposłusznych Pauprów[101], i ten straszny drań, co mieszka na ulicy Szymanowskiego pod siedemnastym, to się zabawimy — zabawimy i zapomnimy o tym życiu strasznym w bezsensie ostatecznym, najgorszym, bo do cna uświadomionym. O, Boże, Boże. (pada na ziemię i łka) Łkam oto jak najęty, a czemu, nawet nie wiem sam. Taki burżujski weltszmerc[102], ciućka jego tango tańcowała. Chrać mi się chce na wszystko.

Księżna też chlipie. Scurvy wyje przeciągle i żałośnie.

Sajetan (nagle się podnosząc, aż Puczymorda popatrzał na niego ze zdziwieniem). A co? Takem wstał, że nawet wy, była Puczymordo, popatrzyliście na mnie z pewnym zdziwieniem. Ale mam cel. Oto, nie obślińcie mi waszymi sobaczymi łzami, jak pisał Wyspiański, mojej ostatniej chwili na tej ziemi. Uwierzyłem w metempsychozę[103] — właśnie metem, a nie tam. Uwierzyłem w wielki TAM-TAM i nic mnie śmierć nie kosztuje, bo i tak tu bym już żyć nie mógł.

I Czeladnik. Przeklęty starzec! Niczym go dobić nie można. Plugawi się toto w gadaniu jak młody pies w ekskrementach. Une sorte de Raspiutę[104] czy co?

Sajetan. Cichojcie, sucze sadła zjełczałe. Zupełny brak dowcipu i wszelkich pomysłów, psiakrew! (Pojawia się tablica: ”Nuda coraz gorsza”, na miejsce poprzedniej, która znika.) A jednak świat jest nieprzebranym w swej piękności — mówcie, co chcecie. Ździebełko każde, każde gówienko najmniejsze, co życie daje roślinkom, każde splunięcie na tle grozy spiętrzonej wschodnich obłoków w letnie popołudnie, gdy królują z wolna w lewo i prawo, na wypuczonych w zastygłych kształtach wybuchach wściekłości materii martwej, że jako taka żywą być nie może.

Puczymorda. Dość — wyrzygam się.

Sajetan. Dobrze — ale mi ciężko. Każda trawka przecie...

Puczymorda. Szlus, bo rżnę w pysk, jak mi Bóg miły. (do tamtych) Jestem kontrolerem dekoracyjnych widowisk propagandowych. Próba generalna ma się rozpocząć zaraz — tancerki przyjdą o trzeciej.

 

I Czeladnik. Więc to tak? A, niedoczekanie nasze. Ale jak tak, to tak — trudno. Palcem w niebie dziury nie zatkasz. Pypciem purwy nie dobajcujesz do glątwy ostatecznej.

II Czeladnik. O, jak mnie męczy on tym surrealistycznym klęciem bez dynamicznego napięcia.

I Czeladnik. O, to, to — tak straszne jest, że pojęcia bladego przeświecającego nie macie. Jakaś groza, nuda, katzenjammer[105] i ohydne przeczucia. Tak wszystko się jakoś popsuło. (nuci) „Jamszczyk nie goni łoszadiej, nam niekuda bolsze spieszyt’.”

Pomagają obaj Fierdusieńce w dalszym wykańczaniu ubierania Księżnej, której kostium wygląda tak: bose stopy, nogi gołe do kolan. Krótka, zielona spódniczka, przez którą przeświecają czerwone majtki. Skrzydła zielone nietopezie. Dekolt po pępek. Na głowie stosowany kapelusz, ogromny, włożony en bataille[106], z ogromną kitą i piórami: zielonymi i białymi. W miarę ubierania Scurvy wyje coraz głośniej i zaczyna się strasznie wprost szarpać na łańcuchu, po psiemu już zupełnie, ale nie przestając palić papierosów.

Puczymorda. Nie rzucaj się tak, mój były ministrze, bo jak zerwiesz łańcuch, to cię zastrzelę, jak prawdziwego psa. Ja jestem na ich służbie — ja zupełnie się zmieniłem. Zrozum to, kochasiu, i uspokój się. Mocą transformacji wewnętrznej postanowiłem jeść pulardy, langusty, wermuje i papawerdy zakrapiane oblikatoryjnymi fąframi do końca życia. Jestem cynikiem, aż do brudu między palcami u nóg — przestałem się myć zupełnie i śmierdzę jak zgniła flądra. Chram na wszystko.

I Czeladnik. A co to chrać?

Puczymorda. Chrać to tyle, co zalać coś innym czymś bardzo śmierdzącym. A jako rzeczownik funguje jako śmierdząca flegma ludzi kompromisu — demokratów na przykład: ta chrać, tą chracią, tej chraci i tak dalej.

II Czeladnik. Lepiej zróbmy tak: jak zrobi but w kwadrans, to go puścimy do niej — jak nie, to się zawyje na śmierć.

Puczymorda. Dobra, Jędrek — walcie! To zaspokaja resztki mego zmarniałego już sadyzmu — sam nie mogę nic. (płacze cicho i sromotnie) Oto płaczę tu cicho i sromotnie, samotny, choć byłem taki dziki i obrotny... Nawet dobrego wiersza nie napiszę! Taki Tuwim[107] nieboszczyk to się zawsze ostatecznie pocieszył: co by z nim nie było! A ja co? — sirota. Nawet nie wiem, kto jestem — politycznie oczywiście! Życiowo jestem starym błaznem pełnym fazdrygulstwa i gnypalstwa: równa się fastrygowania połączonego z bałagulstwem i gnuśnego gmerania albo gmyrania palcem w tym, czego traktowanie i obrabianie wymagałoby precyzyjnych instrumentów — takim będę do śmierci zachranej.

II Czeladnik (który słuchał go uważnie). No to ja poszukam tu naszych dawnych instrumentów między rupieciami — tych resztek niby po naszym pierwszym, rewolucyjnym szewskim warsztacie — chłówno jego mać! A kiedy to było?! Jak było wtedy dobrze. W muzeum ma to być na wieczną rzeczy pamięć. (szukając w rupieciach) Aleście gaduła, Puczymordeczko — może jeszcze większa od naszego Sajetańczyka. My się będziemy tak nazywać: sajetańczycy albo mieduwalszczycy — od tego Mieduwała, co z Beatem Czarnym Piecytą walczył i na jego widok skomlił — co to? Czy mi się coś niesamowitego przyśniło? (do Scurvy’ego, który skomli jak ostatni Skomli-Aga do warsztatu) Masz tu, Skomli-Ago — masz wszystko — szyj!

Scurvy zabiera się gorączkowo do roboty, skomląc ze zdenerwowania i pośpiechu. Coraz gorzej skomli i coraz większy płciowy niepokój „maluje się” w jego ruchach, wszystko mu się nie udaje i leci mu po prostu z rąk w najwyższym (jego) podnieceniu erognoseologicznym.

Scurvy. Coraz większy niepokój płciowy maluje się w ruchach moich skociałego pseudoburżuja. Erognoseologicznie[108] jestem prawie jak święty — turecki, dodaję dla przyzwoitości, bo jestem zaśmierdziały w tchórzostwie, stary tchórz. Muszę skomleć, bobym inaczej pękł jak dziecinny balonik. O, Boże! — ach, za co? ach — ech — czyż nie wszystko jedno za co, byle się raz dorwać i zdechnąć potem natychmiast. Tak mi chrómno jak nigdy jeszcze! Irina, Irina — ty już jesteś tylko symbolem całego życia, więcej: istnieniem w metafizycznym znaczeniu! — czego nigdy nie rozumiałem. Raz się tylko żyje i to zmarnowałem! To oni, skazani przeze mnie, czuli to wtedy, kiedy sznur... O, Boże! Skomlę jak pies na łańcuchu, gdy widzi, węszy — to najważniejsze — przelatujące koło siebie tak zwane słusznie psie wesele wolnych, szczęśliwych piesków, (tak skomli faktycznie) Suka na przedzie — psi panowie za nią, a tą jedyną! — suczusią czarną albo beżową — o Boże, Boże!

Sajetan. Czyż nic się nie stanie na ostatek życia mego? Czyż umrę w tej komedii kankrowatej, patrząc na rozkład za żywa bonzorogów dawnych w miazdze słów rzygotliwych? Bo kankry jesteśmy wszyscy na ciele społeczności w jej przejściowej fazie od rozdrobnionej sproszkowanej wielości do prawdziwego społecznego continuum[109], w którym zlewają się pojedyncze wrzody indywiduów w jedną wielką „plaque muqueuse[110]” absolutnej doskonałości wszechogólnego organizmu. Wrzody bolą i cierpią — to jest ich zawód poniekąd — niech tam! Plaka będzie już tylko rozkosznie swędzić, aż się zagoi. Nicość.

Puczymorda. Jezusie Nazareński — ten rżnie swój wykład przedśmiertny bez żadnego miłosierdzia nad nami!

Księżna tańczy.

Sajetan. A czyż myślicie, że i my nie powstaliśmy w ten sposób. Rzadka linia monadologów[111], raczej monadystów — od hylozoistów[112] greckich, przez Giordana Bruna[113], poprzez Leibniza, Renouviera[114], Wildona Carra[115] — ci ostatni są jacyś nietędzy — trudno — a dalej przez Vilato i Kotarbińskiego[116] w jego nowej transformacji reizmu na żywo, à la Diderot[117], a wcale nie à la przeklęty demon materializmu baron von Holbach[118], co wszystko do bilardowej teorii materii martwej chciał sprowadzić — prowadzi nas do prawdy absolutnej, w której i dialektyczny materializm, jako walka potworów, której wynikiem jest istnienie i tak dalej, i dalej...

 

Bełkot Sajetana trwa nieartykułowany dalej. Oznaki szalonego zniecierpliwienia wzrastają u wszystkich. Scurvy szaleje na łańcuchu. Odtąd wszystko, co się mówi, występuje na tle nieartykułowanego bełkotu Sajetana, który gada aż do odwołania. Gdzie ponad tym bełkotem słychać będzie oddzielnie jego zdanie, będzie to wyszczególnione.

Scurvy (skomląc). Ja nie mogę uszyć tych po trzykroć zawomitowanych astralnie buciorów. Wszystko leci mi z rąk przez to ohydne, erotyczne podniecenie. Ja nie mogę już i wiem, że nie zrobię, a z rozpaczą robię dalej, bo jednak umrzeć z tego nienasycenia byłoby ohydną gaskonadą[119] losu — bragadocie jakieś — czort wie co! O — teraz wiem, co to są buty, czym jest kobieta, życie, nauka, sztuka i socjalny problem — wszystko wiem, ale za późno. Napawajcie się moją męką, wampiry!

Zaczyna wyć — już nie skomleć — po prostu wyje dziko i żałośnie, a Sajetan gada wciąż nieartykułowanie z gestykulacją bajeczną.

II Czeladnik. (ubierając Księżnę). Zupełna pustka — już mnie nic nie bawi.

I Czeladnik. Ani mnie. Coś w nas trzasło i już nie wiadomo, po co żyć.

Księżna. Macie to, czegoście chcieli, co my, arystokraci, czuliśmy zawsze. Jesteście po tamtej stronie — cieszcie się.

Sajetan (słowa wyłaniają się z ciągłego bełkotu i giną w nim na powrót) ...na szczytach zawsze tak, bracia moi, ponurzy bracia w pustce...

W głębi wyrasta nagle czerwony piedestał — może być katedra prokuratora z II aktu.

Księżna.

Na piedestał, na piedestał mnie co prędzej!

Nie mogę żyć bez piedestału!

Trzymajcie mnie, trzymajcie mnie, ach na tym piedestale.

Bo się za chwilę cała z niego sama, ach, na pysk wywalę!

Oto staję w chwale najwyższej na przełęczy dwóch światów ginących!

Scurvy. Przebaczcie mi, towarzysze w męce, bo — nie blagujcie — męczycie się wszyscy — nie mówię tego na pociechę dla siebie, tylko to tak faktycznie jest — przebaczcie, że zawyłem tak, jak nieboskie stworzenie, hańbiąc tym rodzaj ludzki, ale doprawdy jużem nie mógł — no nie mógł jużem i szlus!

Ciska but po paru szalonych wysiłkach zginania i szycia grubego płata skóry — robi to na siedząco. Po czym zaczyna pełzać na czterech łapach w kierunku Księżnej, wyjąc coraz gorzej. Łańcuch go wstrzymuje i tu wycie Scurvy’ego staje się wprost strasznym.

Puczymorda. Wytrzymać nie można w tym płaskim burdygielu — (do siebie) tak, jakby były wypukłe. Moje, faszystowskie, bo faszystowskie szpryngle były lepszej marki. I to mój były minister! Taż to, panie, jest szkandał — jak mówią w Małopolsce — ten bezmiar upodlenia! Ale to tak sugestionuje jakoś, że ja bym chciał też jakoś tego...

(Sajetan bełkocze ciągle). O psiakrew! — A jeśli ja nie wytrzymam i też ukorzę się przed tym nieludzkim babiszonem? (po pauzie) No to ostatecznie nic strasznego — korona mi z głowy nie spadnie. Zupełny cynizm — o to, to!

Złazi z worka i balansuje na boki, odwrócony przodem do publiki.

Sajetan. ...balansuj Se, balansuj, a jak raz wpadniesz, to od tej wewnętrznej czci dla niej się nie wywiniesz...

Księżna (woła, mówiąc po rosyjsku „nieistowym” głosem). Oto wołam was „nieistowym”, jak mówią Rosjanie polskiego słowa na to nie ma — głosem mych nad-bebechow i krużganków ducha przeszłego i zatraconego, w tych bebechach wylęgłego: ukorzcie się przed symbolem wszechmatry — czyli raczej suprapanbabojarchatu! On wybuchnie lada chwila. Bo wy, mężczyźni, możecie zgnić nagle: zamienić się w kupkę płynnej zgnilizny, jak pan Waldemar w nowelce tego nieszczęśnika Edgara Poe[120]. Wy pykniczejecie: wasi schyzoidzi wymierają — nasze schyzoidki mnożą się. O — dowód, że Sajetanowi dali po łbie, a Puczymorda będzie żarł langusty — to symbol — póki będzie ruszał usty i żołądka władał spusty. Mężczyźni babieją — kobiety en masse[121] mężczyźnieją. Przyjdzie czas, że może zaczniemy się dzielić jak komórki, w nieświadomości metafizycznej dziwności Bytu! Hura, hura, hura!

Czeladnicy i Puczymorda pełzną ku niej na brzuchach. Scurvy rwie się z łańcucha jak wściekły, wśród brzęku i skowytów. Sajetan wstaje i ku niej się też obraca jak Wernyhora jaki. Nagle chochoł wstaje i staje nieruchomo. Lekka konsternacja wśród pełznących: wszyscy, nie wstając, oglądają się na chochoła.

Puczymorda (tubalnym głosem). My, pełznący, jesteśmy z lekka skonsternowani, że chochoł wstał. Co to znaczy? Nie chodzi o rzeczywistość — jechał ją sęk — ale co to znaczy w wymiarach wieszczych, powyspiańskich, w tym powyspiańskim gmachu myśli narodowej zaludnionym przez tłumy szalbierzy i wykładaczy pism, które nic nie znaczą i są tylko artystyczną fantazją: napięciem dynamicznym dla Czystej Formy w teatrze — czy ja mówię bez sensu?

Chochoł podchodzi do piedestału. Spada z niego strój chocholi i okazuje się, że to jest Bubek we fraku.

Bubek-Chochoł (mizdrząc się do Księżnej). Pani Ireno, pani się tak ślicznie śmieje — ta chodźmy na dancing — ta chwila, co nigdy nie wróci, i to urocze, bajkowe tango — ta słowo daję...

Sajetan. Jak Wernyhora jaki bede gadał jeszcze długo dość. Ale gdzie ta. Oto wstaje wszechbabio — trochę z ruska; z akcentem na ostatnią głoseczkę najmilejszą — nawet ona mi się podoba — jeśli nie zdążę skonać przed zapadnięciem nocy i kurtyny, to wiedzcie, że nim palta w waszych zachranych garderobach odebrać zdążycie, ja już żyć nie będę — to jest więcej niż pewne. Mam dziurę od siekiery we łbie i dziury od kul w brzuchu i mózgu poprzez ucho...

Bełkot jego trwa dalej.

Puczymorda. Pokonała mnie, ścierwa jej pyzdry! Nie dam rady!

Pełznie.

Sajetan (w zachwycie do Księżnej). Wszechbabio! Wszechbabio! Och, to w to! Ach, to w to! I tamto w tamto! A kto powie? czy ja cham? — to? jam jest władca idealny, mumia trupia, bardzo głupia. Wgramoliłem’ś w los fatalny — niech mnie inny tam odkupią — nie dbam o to, ach to w to-to — ot jest co!

(Wali się na ziemię i pełznie ku Księżnej. Serce dalej dyszy.)

Scurvy (wyje dziko a nieprzytomnie, po czym milknie i w absolutnej zastygłej ciszy mówi). Można teraz korzystać z przechadzki, bo w tej porze oni nas nie rozumieją zupełnie.

Głos straszliwy (z hipersupramegafonopumpy) Oni wszystko mogą!

Na Księżnę z góry spuszcza się druciana klatka, jak dla papugi — Księżna zwija skrzydła.

Scurvy (wśród ciszy). O — jak boli w sercu — to od papierosów — naczynia wieńcowe zniszczone — rotten bulkheads[122] — Tyś bólów wszystkich król — Tyś to? Fizyczny ból — (krótka pauza) Tfu, do czorta! Pękła mi aorta!

(Umiera i leży jak długi na wyciągniętym łańcuchu.)

Księżna (słychać dalekie tango). Zawył się na śmierć z pożądania. Pękło mu serce, a pewno wszystko inne też. Teraz bierz mnie, który chce — teraz bierz! Jestem podniecona tą śmiercią jego z pożądania niesytego do mnie do niewiarygodnych granic! Tylko kobieta może...

Wchodzi dwóch Panów ubranych w angielskie garnitury. Księżna bełkoce dalej coś niezrozumiałego. Oni rozmawiają cicho, idąc od prawej ku lewej. Przekraczają obojętnie leżących pełzaków i trupa prokuratora. Za nimi krok w krok idzie Hiper-Robociarz z termosem miedzianym w ręku.

Jeden z panów: Towarzysz X. Więc słuchajcie, towarzyszu Abramowski, ja rezygnuję na razie z upaństwowienia kompletnego przemysłu rolnego, ale nie jako kompromis.

Drugi z panów: Towarzysz Abramowski. Oczywiście, prześwietlenie ideowe tego faktu będzie takie, że oni muszą to zrozumieć jako tylko i jedynie czasowe przesunięcie...

Bełkot Księżnej staje się artykułowany.

Księżna ...z matriarchatu ultrahiperkonstrukcji, jak kwiat transcendentalnego lotosu spływam między łopatki Boga...

Towarzysz X. Zakryć tę małpę, jak papugę, płachtą jaką. Niech przestanie świergolić i skrzeczeć. Do fufy z matriarchatem. (Straszny Hiper-Robociarz biegnie i zarzuca na klatkę czerwoną płachtę, którą mu podał z walizki Fierdusieńko.) Otóż słuchajcie, towarzyszu Abramowski, byle tylko utrzymać się na samym punkcie rozpaczy... Tyle kompromisu, ile tylko absolutnie koniecznie — rozumiecie: ko-nie-cznie — potrzeba. Może matriarchat przyjdzie z czasem, ale nie należy robić z niego hałaśliwej jakiejś gaskonady zawczasu.

Towarzysz Abramowski. Ależ oczywiście. Szkoda tylko, że my sami nie możemy być automatami. Po posiedzeniu weźmiemy tę małpę ze sobą.

Wskazuje Księżnę, której nogi widać tylko pod płachtą.

Towarzysz X. (przeciąga się i ziewa). Dobrze — możemy razem. Muszę mieć jakąś detantę[123] — odprężenie. Przepracowałem się ostatnio na glanc.

Nagłe jak piorun spadnięcie żelaznej kurtyny.

Głos straszliwy

Trzeba mieć duży takt.

By skończyć trzeci akt.

To nie złudzenie — to fakt.

Koniec aktu trzeciego i ostatniego

6 III 1934

9898 persyflaż (z fr. persiflage) — kpina, szyderstwo.
9999 good bye (ang.) — do widzenia.
100100 efeb (gr. ephebos) — pot. piękny młodzieniec; w staroż. Grecji młodzieniec u progu dorosłości, 18–20 letni, przechodzący obowiązkowe szkolenie wojskowe (efebię), które poprzedzało uzyskanie pełnego obywatelstwa.
101101 pauper (łac.) — biedak, ubogi.
102102 weltszmerc (z niem. Welt: świat; Schmerz: ból, cierpienie) — cierpienie egzystencjalne; ból spowodowany uświadomieniem sobie mechanizmów funkcjonowania świata; depresja, chandra, spleen.
103103 metempsychoza — wędrówka dusz, reinkarnacja.
104104 Raspiutę — fonetyczny zapis wymowy fr. nazwiska Rasputin; Grigorij Jefimowicz Rasputin (1869–1916) od 1905 r. był faworytem rodziny cara Rosji Mikołaja II; chłop z pochodzenia, uznany za mnicha, choć nigdy nie złożył ślubów, cieszył się sławą świątobliwego mędrca, jasnowidza, proroka i uzdrowiciela (umiał podobno zatamować krwotok u chorego na hemofilię carewicza Aleksego); poprzez carycę Aleksandrę zyskał duży wpływ na politykę państwową, co doprowadziło do zawiązania spisku na jego życie. Otruty i raniony z broni palnej w pierś najpierw próbował udusić swego mordercę, księcia Jusupowa, a następnie zaczął uciekać; znów został kilkakrotnie postrzelony i powalony, roztrzaskano mu głowę pałką, związano i utopiono w Newie. Sekcja zwłok wykazała, że w momencie wrzucenia do rzeki Rasputin żył jeszcze.
105105 katzenjammer (niem.) — kac; złe samopoczucie po nadużyciu alkoholu.
106106 en bataille (fr.) — na bakier, w nieładzie.
107107 Tuwim, Julian (1894–1953) — polski poeta, pisarz, satyryk, tłumacz poezji ros., fr. i niem. W dwudziestoleciu międzywojennym był jedną z najpopularniejszych postaci świata literackiego; współzałożyciel kabaretu Pikador i grupy poetyckiej Skamander, blisko związany z „Wiadomościami Literackimi”. W czasie, gdy powstawała sztuka Witkacego żył i miał się dobrze, znacznie też przeżył autora Szewców.
108108 erognoseologiczny (neol.) — wyraz złożony z dwóch członów, ero- od erotyki oraz gnoseologiczny, czyli odnoszący się do gnoseologii (teorii procesu poznania; synonim: epistemologia).
109109 continuum (łac.) — ciągłość.
110110 plaque muqueuse (fr.) — plaque: warstwa, muqueuse: błona śluzowa.
111111 monadolog — wyznawca monadologii, czyli jakiejś odmiany teorii monad wyłożonej przez G. W. Leibniza; monady wg Leibniza to indywidualne, niepodzielne składniki bytu, „punkty metafizyczne”, z których każdy jest samodzielnym kosmosem, zwierającym całą prawdę o sobie i mającym zdolność przetwarzania się. Monady są uszeregowane w hierarchię od najmniej doskonałych (pozbawionych samowiedzy) do monady doskonałej, jaką jest Bóg, który cały system monad uregulował na wzór mechanizmów zegarowych. Tak harmonijnie działający świat miał być najlepszym z możliwych; przy całej mechanice i hierarchii miała w nim panować wolność.
112112 hylozoista (z gr. hyle: materia; zoon: życie) — a. hilozoista; termin stosowany w odniesieniu do jońskich filozofów przyrody, którzy głosili, że materia świata jest ożywiona.
113113 Bruno, Giordano (1548–1600) — wł. filozof, humanista, duchowny katolicki, kilkakrotnie oskarżany o herezję i ostatecznie skazany przez inkwizycję i spalony na stosie. Panteista (utożsamiał Boga z naturą), twórca pojęcia monady jako elementarnej jednostki bytu spajającej przedmiot i podmiot. Uważał, że wszechświat jest nieskończony i podlega stałemu rozwojowi na zasadzie spirali: ciągłych powrotów przy jednoczesnym rozwoju.
114114 Renouvier, Charles (1815–1903) — fr. filozof, twórca neokrytycyzmu (neokantyzmu), prekursor fr. personalizmu. Swój system epistemologiczny nazwał fenomenizmem (w odróżnieniu od fenomenalizmu), ponieważ uważał, że poznaniu podlegają tylko fenomeny, za którymi nie ma żadnego prawdziwego bytu. Zadaniem filozofii wg Renouviera jest określanie kategorii myślenia, ponieważ za ich pomocą poznajemy zjawiska. Doszedłszy do wniosku, że wszystkie kategorie są w różnym stopniu subiektywne, uznał, że najpełniejsze poznanie jest oparte na wierze. Do najważniejszych dzieł Renouviera należy Nowa monadologia (La nouvelle monadologie, 1897).
115115 Carr, Herbert Wildon (1857–1931) — prof. filozofii na Uniwersytecie w Londynie, a następnie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (od 1925 r.), wieloletni sekretarz Aristotelian Society. W 1921 r. wydał pracę o teorii monad; zajmował się filozofią Henri Bergsona, Benedetta Croce, Giovanniego Gentile (tłumaczył ich prace na ang.) i Gottfrieda Leibniza. Interesowały go szczególnie problemy relatywizmu poznawczego. Z odkryć nowoczesnej fizyki wyprowadzał wnioski prowadzące do idealizmu metafizycznego (Cogitans Cogitata, 1930). Zaprzeczał zarówno materializmowi, jak i dualizmowi; uznawał, że jedyne rzeczywiste byty, monady, nie należą do świata materialnego, będącego jedynie światem fenomenów.
116116 Kotarbiński, Tadeusz (1886–1981) — pol. filozof, logik i etyk, przedstawiciel szkoły lwowsko-warszawskiej; twórca reizmu (materialistycznej, a właśc. fizykalnej koncepcji filoz.); drogą analizy semantycznej pojęć filoz. wyprowadził system konkretyzmu (będącego odmianą materialistycznego monizmu). Znany jako współtwórca prakseologii, teorii sprawnego działania.
117117 Diderot, Denis (1713–1784) — fr. pisarz (autor powiastki filoz. Kubuś Fatalista i jego pan), krytyk literatury i sztuki, filozof oświeceniowy, encyklopedysta. Początkowo skłonny w duchu epoki głosić poglądy deistyczne (tj. uznawać istnienie boga, który po akcie stworzenia wszechświata nie ingeruje już więcej w losy ludzi i świata), Diderot przeszedł z czasem na pozycje materializmu, ateizmu i determinizmu; za jedyne źródło poznania uznawał doświadczenie zmysłowe poddawane następnie logicznej analizie (sensualizm).
118118 Holbach (1723–1789) — Paul Henry Thiry baron d’Holbach, właśc. Paul Heinrich Dietrich, urodzony w Niemczech fr. filozof oświeceniowy, encyklopedysta. W ujęciu Holbacha świat stanowi organizm podlegający bezwzględnym prawom determinizmu i jest poznawalny wyłącznie poprzez doświadczenie (z pozycji empiryzmu Holbach występował przeciw wszelkiej religii); uznawał człowieka za istotę społeczną, kierującą się zasadami hedonizmu oraz utylitaryzmu (ograniczającego całkowitą dowolność postępowania); za istotną wartość uznawał wolność, krytykował despotyzm.
119119 gaskonada (z fr. gasconnade) — błazeństwo, przechwałki, chełpliwość.
120120 Poe, Edgar Allan (1809–1849) — amer. poeta i powieściopisarz, krytyk literacki; przedstawiciel romantyzmu. W swojej twórczości nie stronił od elementów fantastyki, makabry i horroru. Do dzieł tego właśnie rodzaju należy nowela Prawdziwy opis wypadku z P. Waldemarem, w której tytułowy bohater zostaje zahipnotyzowany tuż przed śmiercią i trwa w tym stanie dość długo, po czym, gwałtownie wybudzony, rozsypuje się w proch, w przyspieszonym tempie przechodząc powstrzymany sztucznie przez hipnozę proces rozkładu.
121121 en masse (fr.) — masowo, na ogół, w większości.
122122 rotten bulkheads (ang) — przegniłe przegrody (a. grodzie okrętowe); może być to lekka aluzja do Lorda Josepha Conrada.
123123 detantę (z fr. détention: zatrzymanie, areszt) — zatrzymanie, odprężenie.
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»