Читать книгу: «Więzienie», страница 4

Шрифт:

Pewnego razu Oficerow, prowadząc Miszę na spacer, szepnął doń:

– W nocy przyprowadzili jeszcze trzech waszych…

– Studentów?

– Robotników…

– Powiedzcie, Oficerow, czy wy wiecie, za co ich sadzają do więzienia? – zapytał Misza.

Dozorca chwilę pomyślał, obejrzał się i, szeroko rozwarłszy oczy, rzekł, ciężko wzdychając:

– Każdy chce żyć według siebie – i stąd swary!

Ale, po chwili milczenia dodał:

– Nie zgadzają się.

– Z czym się nie zgadzają?

– W ogóle, nie zgadzają się z niczym!

VII

Prawie co noc, kiedy przypadał mu dyżur, stary dozorca – zwano go Korniej Daniłowicz – podchodził ku drzwiom celi i, wsadzając swoją ciemną twarz w okrągłą ramę okienka, zaczynał z gadatliwością starca opowiadać Miszy jakieś historie bez związku. Korniej dużo widział, wiele przeżył, ale wszystkie wrażenia życiowe poplątały mu się w pamięci w olbrzymi kłębek ciężkich nieszczęść, bezmyślnej pracy, poniżeń i jakichś postępków, z których sobie nie zdawał sprawy. Czasami postępki te wydawały się Miszy dobrymi, wzruszały go, częściej zaś – były one głupie i złe, a zawsze niewytłumaczone, przypadkowe, jakby człowiek ten nie czynił ich dobrowolnie, ale spełniał tylko zawsze bez szemrania i bez zastanowienia rozkazy jakiejś niezrozumiałej dla niego, na zewnątrz nim kierującej woli…

– Było to temu może z piętnaście lat – szeptał Korniej Daniłycz, nieruchomo utkwiwszy swoje rybie oko w twarzy Miszy – widzę – zaczął mi się coś zamyślać… niby mój syn, Aleksy, tak… Do cerkwi nie chodzi, do szynków – nie chodzi… Kiepsko! Zacząłem go śledzić – a on sztundą12 zawrócił sobie głowę… ta-ak… Zwymyślałem go na początek – słuchaj, mówię, ja cię nauczę! Nie przestaje… poskarżyłem się na niego duchownemu… no, wrócił od niego… uważam – zły taki… Śmieję się do niego – mówię: co, dał ci ojciec duchowny nauczkę? Wtedy, odpuść mu Panie, jak ci nie zacznie kląć, i kogo – ojca duchownego… Ja mówię – ach, ty taki, owaki! Jak śmiesz? A on i mnie sklął… No-o, złość mnie wzięła, i garnkiem z kaszą w mordę go… taak! Rozwaliłem mu gębę… dopiero… Wziął i poszedł… odtąd już o nim ni słuchu, ni duchu… nie ma i nie ma… Tacyście to krnąbni, wy młodzi… ta-ak!

– A żal wam go teraz? – zapytał cicho Misza.

Starzec odpowiedział nierychło. Pomilczał, stęknął, parę sekund mamrotał coś pod nosem, i dopiero wtedy spokojnie powiedział:

– Czasami to i żal…. Wszystkich żal.. Czasami bywa, że i morderców szkoda… ta-ak! Nie każdy przecież za byle co zabija… czasami jest za co… Niektórym zabójcom może nawet trzeba dziękować.. Kat, na przykład… Taki przecież nie tak sobie, a dla ogólnego dobra zabija… Złoczyńcę zabić – nie grzech, myślę… a pan sądzi, katu przyjemnie?

Misza schylił się szybko do otworu we drzwiach, chciał zobaczyć wyraz, jaki ma w tej chwili twarz tego, który nie wiadomo po co odtrącił od siebie rodzonego syna i zdolny jest litować się nad katem? Ale twarz, jak zwykle, podobna była do kamienia, pokrytego szczelinami, i oczy błyszczały w niej, niby dwa kawałki mętnego szkła…

– Czego się pan patrzy? – zapytał starzec.

– Tak… nic… – odrzekł z cicha Misza. – Powiedzcie, Kornieju Daniłowiczu… dlaczego wam się nie podobało, że syn poznał się ze sztundystami?

– Mówiono o niej, że jest szkodliwa… niby sztunda… Jednakże, trzy lata temu siedziało ich tutaj czterech… nie mogę powiedzieć, stateczni chłopi! Piśmienni wszyscy, spokojni… dobrze byli u nas widziani! Nie mogę nic powiedzieć, porządni byli aresztanci… Pytałem się ich o Aleksego – nie wiemy, powiedzieli. Nas, mówią, wielu.13 Może i prawda – często oni tu siadują…

Zamilkł, a po chwili mówił dalej:

– Teraz przestępców coraz to więcej… Przedtem byli tylko złodzieje, rozbójnicy… a teraz ot zaczęli się studenci, robotnicy, polityczni, sztunda i różni inni… Na gorsze idzie…

– Otóż właśnie przeciwnie! – gorąco i pośpiesznie począł mówić Misza. – To wskutek nierozumienia… ludzie chcą poprawić życie, zrobić je lepszym dla wszystkich…

Spoza drzwi rozległ się niegłośny, suchy śmiech, potem zaś starzec, pokasłując rzekł:

– Słyszałem… tak! Wielu waszych tak mówiło…

Wstał i odszedł ode drzwi, jakby niezadowolony i zagniewany.

Pewnego zaś razu opowiedział taką historię.

– Ja przecież jestem bardzo litościwy… sam wiele się nacierpiałem i mogę ludzi pojąć, tak! Siedział w moim korytarzu zbiegły katorżnik, chłopak zdrów, przystojny, miły w obejściu… Chłopem był, a uśmiechał się jak wielki pan… czasami uśmiechnie się, i nic mu nie można odmówić. Powie: Daniłycz! postaraj no się tytońku – i miał tytoń… No i otóż… wykradł sobie gdzieś nóż, zrobił z niego piłkę, postarał się o sadło – i dalejże obrabiać kratę u okna… A ja to zaraz spostrzegłem, i tak mi się go żal zrobiło! Eh, myślę, bracie, nie uda ci się! Jednak nie przeszkadzam mu, niech się cieszy, myślę, w każdym razie chłopu nie będzie tak nudno… Długo się mozolił – może ze trzy tygodnie, a ja wciąż śledzę i wciąż mi go żal… pocieszaj się, myślę…

Korniej Daniłycz roześmiał się łagodnie i cicho.

– No, ale jak doprowadził swoją robotę do końca, to już wtedy doniosłem naczelnikowi…

– Po cóż? – z żałością w głosie zawołał Misza. – Po co naczelnikowi?

– Jakże to? – zapytał starzec

– Przecież moglibyście powiedzieć jemu, więźniowi.

– Też dziwak z pana – zaśmiał się Korniej. – Cóż w takim razie zrobić z kratą? Przecież przepiłowana.

– Ależ można było powiedzieć zaraz, jak tylko zaczął piłować!

– Ta-ak… czyżby? Można było i tak… to racja… No, ale tak jak ja zrobiłem, lepiej, bądź co bądź, zawszeć się człowiek zajął…

– Ale go przecież za to ukarano?

– No, a jakże? Inaczej niepodobna… ukarali…

– I bardzo?

– Nie pamiętam… miesiąc w karcerze siedział, jednak… potem, zdaje mi się, na sądzie jeszcze mu coś dodali, nie pamiętam…

– Co za głupota! – niegłośno, ale z oburzeniem wykrzyknął Misza. – Jacy spaczeni ludzie… i życie… całe życie!

Ciemna twarz starca dziwnie zakołysała się w oknie i, westchnąwszy, czy też poziewając, z wolna wymówił:

– Tak… to racja… życie nie do poprawienia!

Na takich rozmowach starzec i młodzieniec spędzali długie godziny, jeden obojętny i zimny, drugi pełen bezsilnego oburzenia, żałosnego podziwu. Oddzielały ich stare, mocne drzwi, okute żelazem, zjedzonym rdzą, i przez maleńki otwór ich, bezsenny i gadatliwy mieszkaniec więzienia zasypywał duszę młodzieńca posępnym gruzem swych wspomnień. Misza zaczynał uczuwać wewnątrz siebie narodziny czegoś przygniatającego i ciemnego. Rozumiał jednak, że nie więzienie – ten stary murowany i niezgrabny gmach – przytłacza go, ale to wszystko, co widział i słyszał w nim, układa mu się w piersiach jak cegły, i buduje wokół duszy nudne, ciasne, mroczne ściany…

Podczas bezsennych nocy, leżąc na tapczanie, jakby przyciśnięty do niego murowanym sklepieniem, usiłował zorientować się w chaosie tych wrażeń, chciał wycisnąć z nich jednolitą zwartą bryłę i nie mógł…

Jakoś pewnego razu zapytał Oficerowa:

– Posłuchajcie, czyż dobrze wam tu jest?

– Żeby się nie bili, jeszcze niczego… – odparł ospowaty swoim miękkim, cichym głosem.

– Was biją? Kto?

– Mnie rzadko biją… tylko czasami starszy pomocnik naczelnika da po zębach… Ja mówię ogólnie… o wszystkich… Aresztanci biją się… tak, jedni drugich biją – to okropne! I dozorcy biją ich… ale nie wszystkich… nie każdego przecie można uderzyć! Ale – tych, co można – to już bez litości!

Bojaźliwie wstrząsnął ramionami, obejrzał się i, rozwarłszy szeroko piękne, pełne przerażenia oczy, mówił dalej:

– A ja – nie mogę, kiedy biją… boję się! Nie mogę patrzeć na to… kiedy biją!

– Znaleźlibyście sobie jakie inne miejsce – poradził mu Misza…

– Gdzież? – rzekł Oficerow, smutnie spuściwszy oczy. – Przecież wszędzie się biją… całe życie walka, ja wiem… Tylko ot moja matka… w klasztorach, być może, nie ma tego… I ja bez wątpienia poszedłbym do klasztoru… ale…

Oficerow nagle zamilkł. Stali za węgłem więziennej baszty, obok kupy śmieci, żwiru i jakichś ułamków drzewa.

Ponad nimi wolno i poważnie przewalały się czarne chmury, dął wiatr i przynosił skądś z miasta rozbite, nieharmonijne dźwięki.

– Co – ale? – zapytał Misza.

– Pan mi wybaczy – trwożliwym szeptem począł mówić Oficerow, co chwila mrugając oczami, jakby widział przed sobą oślepiające światło – wybaczy pan – może to – moja wielka głupota – ot i koniec…

– O cóż chodzi? – zniżając głos, szybko zapytał wzruszony młodzieniec.

Oficerow przysunął się doń i drżącym głosem wymówił:

– To – co się tyczy Boga… Czy – pan wierzy?

Misza opuścił głowę i po chwili odrzekł z cicha:

– N-nie wiem…

– I ja też nie wiem! – śpiesznie poparł go więzienny dozorca.

– Bardzo o Nim myślę… bo przecież, jeżeli On rzeczywiście… to po cóż wszędzie takie okropności?… I okrucieństwa? Pan – człowiek uczony… po cóż więc okropności i okrucieństwa?

W oczach jego zjawiły się duże mętne łzy, otrząsnął je ruchem głowy i pośpiesznie, nie oglądając się, odszedł.

VIII14

A po ścieżce koło okna Miszy codziennie w skupieniu chodzili wciąż tam i z powrotem, jak zwierzęta w klatce, samotni, posępni, źle ubrani ludzie z wygłodniałymi twarzami i wielce zadumanymi oczyma. Człowiek w marynarce znikł już, obecnie miejsce jego zajął jakiś chudziutki jegomość w okrągłej barankowej czapce i starym sukiennym paltocie rudej barwy. Chodził zawsze bardzo prędko drobnym krokiem, prawie biegł; palto miał śmiesznie luźne, zlatujące z ramion; nieustannie wstrząsał swym drobnym ciałem, usiłując zatrzymać palto na sobie; jego maleńka, rozumna twarz jaśniała uśmiechem, wargi drgały mu bez ustanku, szarpał co chwila cienką i suchą ręką rozwichrzoną, czarną siwiejącą bródkę, kiwał głową… I na tle szarej więziennej ściany, nie wiadomo czemu, człowiek ów przypominał Miszy jasno i wesoło płonącą świecę w dużej, nieprzejrzystej i brudnej latarni…

– Kto to jest, czy nowy? – spytał Misza Kornieja.

– Wasyl Nikitycz…

– Robotnik?

– Kto go tam wie? – spokojnie odpowiedział starzec. – Zdaje się, jakby robotnik… jednak też coś w rodzaju politycznego… a co najważniejsza, błogosławiony… On tu często bywa…

– Bywa! – powtórzył Misza, uśmiechając się. Podobało mu się, że o tym człowieku mówią – „bywa” w więzieniu, a nie „siedzi”.

– To człowiek nieustraszony! – mówił do Miszy Oficerow, jak zwykle ostrożnie się oglądając i zniżając głos do szeptu. – Każdemu potrafi prawdę powiedzieć, prokuratorowi, naczelnikowi… Przyjechał wicegubernator, to i jemu zasolił. Ja, powiada, myślę tak, a pan inaczej… ale, mówi, powinniśmy szanować jeden drugiego, dlatego, że ja jestem człowiekiem i pan człowiek… a poza tym wszystko inne – błąd… I mundur, powiada, nic nie znaczy. Wsadzili go za to na tydzień do karceru. A on roześmiał się i powiada: to już zupełnie nic nie znaczy… wprost – głupota! Czegoż, powiada, dowodzi karcer…

Oficerow wyprostował się nagle i w oczach jego Misza po raz pierwszy ujrzał jakiś nowy blask, niby blask radości.

– I – racja! Bo jeśli ja panu mówię prawdę, a pan mnie za to w pysk… czyż przez to prawda stanie po pańskiej stronie?

– Rozmawialiście z nim? – spytał Misza.

– Nie… co też pan! – odskoczył z przestrachem dozorca. – Ja się boję! Ja – tylko z panem… Pan mówi cicho… a on wcale po cichu nie może mówić… taki już ma głos!

I, uśmiechnąwszy się wstydliwie, wyszeptał:

– Mam jedne wiersze… bardzo pasują do niego!

– Jakie? powiedzcie! – poprosił Misza. Oficerow obejrzał się, zakrył oczy rzęsami i westchnąwszy rzekł:

– Później… może jakoś… Niech pan spaceruje… odejdę… żeby przypadkiem nie zobaczyli…

– Posłuchajcie, Oficerow – począł mówić podrażniony Misza, przytrzymując go za rękaw munduru – powinniście, powinniście koniecznie stąd odejść! No, co z was za dozorca? Masz pan taką wylękłą duszę…

– Ach… ale gdzież ja pójdę? – cicho zawołał dozorca, pośpiesznie wyrwawszy rękaw z uścisku Miszy. – Wszystko jedno… wszędzie to samo… dla spokojnego człowieka, całe życie – więzienie… jedno tylko pozostaje – mogiła!

Nisko opuścił głowę i odszedł, a Misza, czując nad nim litość, a zarazem zirytowany, chodził wzdłuż więziennego muru i myślał ze złością:

– No, i co za sens ma życie tego człowieka… jakiż sens?

Na mokry dach więzienia i na zabłoconą ziemię smutnie i ospale leciały drobne płateczki śniegu, padały w błoto i nieznacznie znikały.

Za rogiem więziennej ściany Misza dostrzegł szarą, zwartą grapę aresztantów, jeden z nich stał, cisnąc się do ściany; skurczył się i jak zaszczuty pies bez ustanku kręcił szyją. Głowa jego zabawnie trzęsła się, ręce miał szczelnie przyciśnięte do piersi i na pół ochrypłym głosem mamrotał:

– Braciszkowie… to nie ja! na rany boskie – nie ja!

Przed nim bez ruchu, jak wielkie kamienie, stali trzej towarzysze i jeden z nich, wysoki, również niegłośno i spokojnie mówił:

– Nie straszcie go, chłopcy… nie bijcie go!

I raptem odstąpił na krok w tył, zamierzył się nogą i z całej siły kopnął stojącego pod ścianą w dolną część brzucha, nie przestając spokojnie jak i przedtem perswadować towarzyszowi:

– Nie bijcie go… po co? No, po co to?

Aresztant głucho jęknął i jak worek padł na ziemię, trzej zaś towarzysze, nie spiesząc się, milcząc jęli go kopać wszyscy razem, wysoko zadzierając nogi, jakby wyrabiali kupę głębokiego błota… I głuche uderzenia obcasów w miękkie ciało pochłaniały spokojny głos wysokiego aresztanta, który przy każdym uderzeniu swej długiej nogi, dodawał miarowym głosem:

– Nie bijcie go!… dość… nie bijcie!… R-raz!

Gniew, przestrach, wstręt napełniły duszę Miszy; miał uczucie, jakby się raptownie zachłysnął dymem, coś gorącego i ciemnego rzuciło mu się do głowy, oślepiło oczy i ciężko dysząc, bez krzyku pobiegł naprzód…

12.sztunda (ros. штунда, z niem. die Stunde: godzina) – nurt religijny w XIX-wiecznej Rosji, powstały wśród protestanckich kolonistów niemieckich, kwestionujący autorytet cerkwi prawosławnej; pod koniec XIX w. tępiony przez władze carskie. [przypis edytorski]
13.Nas, mówią, wielu. – ślad rosyjskiej składni, pomijającej orzeczenie; po polsku raczej: Nas, mówią, jest wielu. lub: Mówią, że jest ich dużo. [przypis edytorski]
14.VIII – ten rozdział nie figuruje w późniejszych wydaniach rosyjskich. [przypis edytorski]

Покупайте книги и получайте бонусы в Литрес, Читай-городе и Буквоеде.

Участвовать в бонусной программе

Жанры и теги

Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
50 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
Аудио
Средний рейтинг 5 на основе 1 оценок
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,6 на основе 13 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,5 на основе 102 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,1 на основе 62 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,7 на основе 88 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 5 на основе 1 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 5 на основе 1 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 5 на основе 2 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 4,3 на основе 7 оценок
По подписке
Аудио
Средний рейтинг 4,8 на основе 71 оценок
Аудио
Средний рейтинг 4,8 на основе 286 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 5 на основе 4 оценок
По подписке
Аудио
Средний рейтинг 4,8 на основе 620 оценок
По подписке
Аудио
Средний рейтинг 4,5 на основе 149 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 3,5 на основе 8 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
По подписке
Текст
Средний рейтинг 4,6 на основе 29 оценок
По подписке
Текст, доступен аудиоформат
Средний рейтинг 4,3 на основе 95 оценок
По подписке
Аудио
Средний рейтинг 4,7 на основе 35 оценок
По подписке