– Co to? – drgnąłem nerwowo.
– Przy tamtym domu – mówi Drucha, a ręką w powietrzu kreśli przy tym jakieś kontury – przy tamtym domu staniesz. Albo nie, tu… Prr! To zwraca uwagę…
Wysiadł. Zbierał rozrzucone pod nogami rodzeństwa notatki.
– Można do was zajrzeć? – spytałem.
– Można. Dziś mój dzień. Ale idź naokoło. Idzie o dobry przykład.
Mańka patrzy nań z niepokojem.
– Odrywasz się od pnia. Widzę to… Odchodzisz! Może daleko… strzeż się!
– Prorokini jakaś! – odrzucił jej – Na razie idę pożyczyć książek1.
– Nie – upierała się – ty odchodzisz… ja widzę cię co dnia dalej.
Westchnął.
– Dziecko. Może nim minie chwila i ty się przeprawisz na swój własny brzeg.
Zamyśliła się.
– No, dość kiepskich imitacji Apokalipsy – rzucił żartem. – Pa!
Znikł w zaułku ciasnej uliczki miasteczka.
– Te smarkacze, pewnie zapomną o mszy. Zapomniałam im powiedzieć, by poszli bodaj na chwilę do kościółka w Jedlnej. Szkoda, ciotce to zrobi przykrość.
– Czy sądzisz, że im to dobrze robi takie udawanie?
– Niech udają. Może się zjawić dnia pewnego potrzeba…
– Albo rutyna.
Nie odpowiedziała nic, jak zwykle natrafiwszy na opór.
Wózek podskakiwał po haniebnym bruku. Błoto pryskało wysoko. Mańka otulała się skórzanym fartuchem, jak mogła.
Ochoczo dość i z niejaką fantazją wpakowaliśmy się do okropnej, cuchnącej sieni zajezdnej. Przeciąg tu był nie do zniesienia, więc skróciwszy do ostatecznych granic powitania ze Szlomą, wyszedłem na rynek z Mańką.
Różnymi mienił się barwami, bo słońce świeciło jasno.
Tłumy były gęste, zwłaszcza w wąskim przesmyku wiodącym do drzwi kościelnych.
– Popatrz no tam! – wykrzyknęła Mańka.
– Przez tłum przeciskała się zakonnica w czarno-brązowym habicie.
– To i cóż! – odparłem. – Jakaś felicjanka. Pewnie ze szpitala.
– To Wanda… Pamiętasz Wandę… ma już kwef…. to dziwne spotkanie. Chodź, przedstawię cię, przypomnę raczej. Chcesz?
– Nie! Idź sama. Spotkamy się przy wyjściu. Wówczas mnie przedstawisz.
Skinęła mi głową i znikła w cieniu kamiennej bramy.
– Jak to? Już po nabożeństwie? – spytałem dziadka kościelnego zamiatającego podłogę.
– Ma się wi… – i zamiatał dalej. Dziwnie niegrzeczny, pomyślałem sobie. Pewnie mu Mańka zapomniała dać jałmużnę.
Ale i potem dziad nie okazał się łaskawszym.
Mamrotał coś. Raz nachylił i podniósł wielką, kraciastą chłopską chustkę.
Wyszedłem. Miasto nie wrzało zwykłym niedzielnym ruchem, niebo oblazły teraz ciężkie, z trudem dźwigające swoje brzemiona chmury. Ludzie się spiesznie rozjeżdżali.
W zajeździe nie było Szlomy, tylko jakiś młody Żydek, trochę do niego podobny.
A i Wawrzon widno jeszcze od kowala nie wrócił. W mrocznej sieni jakieś konie chłopskie chrupały siano, pojazdów w stłoczeniu i ciemni wcale widać nie było.
Wreszcie chętnie zobaczyłbym tę Wandę, pomyślałem… Tylko gdzie one poszły?
Эта и ещё 2 книги за 399 ₽
Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке: