– I ja też! – woła Józek – Prędzej!
– O ty smarkaczu… Ty chyba w Jedlnej!…
– Wypraszam sobie przytyki osobiste! Proszę wuja!…
– Prędzej bando! Prędzej! Wio!
– Czekaj! Czyś oszalał? A, gdzież Andrzej?
– Ajajaj! Moja noga?! Wstań Stefa – mówię – wstań! No, nie ruszysz się?
Drucha poważny, z książkami pod pachą całuje starych w ręce.
– Pamfil! – wołam – Pamfil!
– Tak… jeszcze psa brakuje tylko. Nie ma go. Gdzieś poleciał. Zły jestem, nie wiem sam czemu.
– No, w imię boskie… – mówi ciotka.
– Wracajcie wnet! – dodaje wujek – A powiedźcie ta w Jedlnej, żeby mi przysłali tego rymarza, skoro tylko tam skończy robotę.
– I zaproszę chłopców na popołudnie. Dobrze?
– No dobrze! Zaproś! I panny też. – Józek i Stefa zamieniają zagadkowe spojrzenia.
Ruszamy. Objeżdżam gazon, by raz jeszcze spojrzeć na nich.
– Kochani! – rzucam im cicho, bardzo cicho, by moja banda nie słyszała. Patrzą za nami. Uśmiechają się. Zrozumieli. Ten uśmiech był dla mnie, wyłącznie dla mnie.
I zaraz zapomniałem o gniewie. Świstam. Jak cudnie.
Raz jeszcze się oglądam… nic już nie widać.
Zakryły ich lipy, zakryła stojąca pośród nich kaplica…
Ale słyszę, jak mówią do siebie, tam daleko, może tylko myślą zresztą:
– Kochany! Kochany chłopiec!
– O jakżem wam wdzięczny, że jesteście! – odpowiadam cicho.
– Płakać się chce… tak cudnie. Ależ ta moja banda gada!
Całkiem jak w hajderze.
– A pruuu! – woła Józek i łapę swą kładzie na lejcach.
– Co? – pytam, przychodząc do siebie.
– Oszalał! – woła Józek. – Przecież to już Jedlna! Stój!
– Co?
Nie mogę wrócić ku jawie. Nie odnajduję drogi pośród mrocznych gęstw rojeń. Ciągną mnie przemocą ku przytomności.
– Stać! Wysiadamy! Ja i Stefa.
– Na cóż Stefa? – pytam.
– Na to samo, co i Józek! – szydzi Mańka.
– Miłostki… ha, ha!
– Wypraszam sobie! Poskarżę wujkowi! No, piśnij jeszcze słówko, no, piśnij!
– Cicho! Cicho! – przynaglała Drucha – Spóźnię się! Jedźmy!
– Stać. Inaczej stłukę aparat fotograficzny! – woła Józek…
– Spróbuj tylko! – ostrzega Mańka – Miałbyś się z pyszna!
– Może nie ma nikogo… – mówię. – Jakoś pusto.
– Są! – stanowczo twierdzi konsorcjum zakochanych.
Oni to wiedzą.
– Będziemy w lesie! – informuje łaskawie Józek. – Gdybyś nas nie zastał, powracając… pamiętaj… przy drodze w lesie…
Więc wszystko dawno ułożone…
Nie mogę zapomnieć, że miała dziś złote w słońcu włosy. Słyszę jego kaszel, widzę szarą kapotę… Niczym by się mógł nie wyróżniać spośród wielu, a poznano by go… kochany bowiem jest… kochany bardzo on i ona… jakże ich kocham! I oni mnie kochają. I to nie minie… nie zapadnie się w bezdeń! Wyciągam dłoń… Zostańcie na zawsze. Taką ma moc miłość. Jak to? Nie wiedzieliście? Wyciągam dłoń i odejść już nie zdołacie, bo do miejsca was przykuje coś, co największe, najogromniejsze z istniejących zjaw w tym i wszystkich innych życiach, tu i tam… tu i tam… w tej dali, skąd przychodzi ona… tęsknota, nowych, ciągle nowych stawań się… Miłość! Twórca nieśmiertelności!
Эта и ещё 2 книги за 399 ₽
Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке: