– Pan tak zawdy na wilii som? – zapytał Antoni.
– Już trzeci rok.
– A niby dawni to niby pan miał zawdy kogości?…
Młodzieniec ożywił się.
– Ba!…
Chwila milczenia.
– Pamiętam, kiedym miał osiem lat, poszliśmy z matką do wuja. Nie było daleko, ale że wysoki śnieg upadł, wzięła mnie służąca na rękę…
Zakaszlał.
– Co tam było gości, dzieci!… darowali mi pałasz… sprowadzili furę siana pod stół… na choince zapalili mnóstwo świec… trzy dni je robiła matka z ciotką, a jak się kryły, ażeby nam nie pokazać… Cha! cha! cha!…
Milczenie.
– Ona dostała lalkę porcelanową i muślin na suknię. Pamiętam doskonale: szafirowe oczy, czarne jak smoła włosy, a reszta z irchy. Gdyśmy ją rozpruli, wysypały się otręby…
Znowu kaszel gwałtowniejszy, niż pierwej. Na twarz opowiadającego wystąpiły ceglaste plamy, z oczu tryskały błyskawice.
– Moja ty ptaszyno najdroższa!… pewnie samotna jesteś, jak i ja dziś… Myślisz, że cię nie widzę?… Spojrzyjże… no, spojrzyj!… Prawda, ty nie możesz słyszeć mnie z takiej odległości…
Gdy to mówił, kołdra opadła mu z piersi; drżał, wyciągał ręce przed siebie, a oczy patrzały tak bystro, jakby aż na drugą stronę grobu miały sięgnąć. Tymczasem wiatr szumiał w dymniku, a po ścianie izby spływała wilgoć.
– Muszę pójść do doktora, on mnie wyleczy. Potem do Szczawnicy… Trzeba się odżywić, a potem… już nie będziemy samotni…
Pac! pac! pac! – odpowiadały spadające krople.
– Zbytków25 u nas nie będzie; może być jeszcze dużo kłopotów… ale już wspólnie… Razem! razem!…
Pac! pac! pac!…
O, jaki to straszny dom, co wzdycha i ściany, które płaczą!
Chory znowu zakaszlał i ocknął się.
– Antoni!… Antoni!…
– Zara!… Zara!… – odpowiedział stróż. – Aa… to pon?…
– Czuć jakąś spaleniznę?…
– Aa… o… bodajcie!… oparem się trocha o piec i na nic mi kożuch przypaliło… sprawiedliwie!…
Tym razem znaleźliśmy się w domu niesłychanie ożywionym. Ze wszystkich stron dolatywały nas odgłosy stąpania po schodach i korytarzach, za oknem słychać było dzwonki przejeżdżających sanek, pod podłogą brzęczał fortepian, zagłuszany kiedy niekiedy szmerem nóg i wybuchami śmiechu.
Staliśmy w pokoju ciemnym, przy drzwiach zamkniętych, za którymi ktoś chory jęczał, a naprzeciw drzwi otwartych, prowadzących do pokoju słabo oświetlonego. Tam, gdym się wpatrzył lepiej, dostrzegłem mnóstwo sprzętów, fotografii i dwie młode kobiety.
Jedna z nich, ubrana w zieloną suknię, okryła się chustką, włożyła coś w pokrywę zepsutego pudełka i wybiegła.
Udaliśmy się za nią.
Minąwszy schody pierwszego i drugiego piętra, część sieni i małe podwórko, panna w zielonej sukni zatrzymała się przed szklanymi drzwiami suteryny26, w której głębi widać było światło nafcianej lampki.
W czarnej stęchłym powietrzem napełnionej izbie, prócz kilku tapczanów, stołu i ławy nie było innych sprzętów. Z mieszkańców znaleźliśmy tylko troje dzieci zajętych zabawą.
Głos fortepianu z pierwszego piętra i tu dolatywał.
Usłyszawszy brzęk otwieranych drzwi i szelest wchodzącej, najstarsza dziewczyna podniosła głowę i zapytała:
– Kto tam?
– To ja, Anielka, nie bójcie się. A gdzie starzy?
– Mama w podle – odparła dziewczyna.
– Cóż ona tam robi?
– A bije się od rana z Grzegorzową.
Teraz dopiero usłyszałem gdzieś w sąsiedztwie przytłumiony hałas, który równie dobrze oznaczać mógł wesołą zabawę, jak kłótnię, a nawet bójkę.
– Jedliście co? – badała w dalszym ciągu przybyła.
– Jedliśmy, panienko, w południe kartofle ze śledziem.
– A cóżeście dostali na kolędę?
– My nic, ale Jasiek dostał w niedzielę surdut od tatki.
Istotnie średni chłopak dźwigał na sobie długą do kolan szatę, która po bliższym przypatrzeniu się okazywała dużo podobieństwa do kamizelki z tyłu i z przodu otwartej.
– No, ustawcie się, przyniosłam wam jeść.
– Mnie jeść! – zawołała dziewczyna mniejsza, strojąc głos do płaczu.
Dziecko to siedziało na ziemi i co czas jakiś uderzało blaszaną łyżką w patelnię.
– Cicho! dostaniesz i ty. Macie tu struclę: naści tobie… tobie i tobie.
Dzieci stanęły rzędem podług wzrostu, opierając głowy o krawędź stołu.
– Tu są figi… No, bierzcie! A tu… sama nie wiem, jak się to nazywa, ale jedzcie, bo słodkie.
– Aj! prawda, panienko, że słodkie.
– A to szczupak.
– Szczupak?… Patrz, Jasiek, szczupak! – rzekła starsza dziewczyna do chłopca.
– Aaa!… – dziwił się chłopiec – patrz, Magda, szczupak…
– Szczupak! – wybełkotało dziecko, wsadzając palec w pół otwartą paszczę ryby, którą chłopak w tej chwili przycisnął ze śmiechem.
– Oj! oj!… kąsa… kąsa! – zapłakało dziecko – U… u!…
– To paskudne chłopczysko! – oburzyła się panna w zielonej sukni – chudy jak wędzonka, a zły jak pies. Poczekaj, nic teraz nie dostaniesz.
Z kolei chłopiec począł płakać, uspokojono go jednak niebawem i ustawiono w szeregu. Młoda dziewczyna kruszyła resztki szczupaka, przy słabym i migotliwym światełku wydobywała ostre kości, i biegając z szelestem od dziecka do dziecka, w otwarte usta kładła drobne kąski ryby, jak ptak karmiący pisklęta.
Tymczasem fortepian brzęczał, a w sąsiedztwie nie ustawała kłótnia.
– Już nie ma nic… możecie się teraz bawić – odezwała się panna.
Usłyszawszy to, chłopiec i mniejsza dziewczyna, jak na komendę, siedli na ziemi, zabierając się do nowego koncertu na patelni.
– Gdzież ojciec?
– Tatko w cyrkule27 – odpowiedziało najstarsze dziecko.
– W cyrkule! – powtórzyło najmłodsze.
– Patrzaj? … Za cóż to go zdmuchnęli?
– A bo tatko cości ukradł…
– Tatko układ! – wysepleniło dziecko na ziemi, uderzając łyżką w patelnię.
– To źle.
– Ma się wiedzieć, proszę panienki, że źle, kiedy kogo złapią.
Эта и ещё 2 книги за 399 ₽
Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке: