Бесплатно

W osiemdziesiąt dni dookoła świata

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Rozdział XX. Pan Fix nawiązuje stosunki z panem Foggiem

Podczas tej sceny, mogącej mieć poważne następstwa dla pana Fogga, ten ostatni przechadzał się z panią Aoudą po ulicach miasta. Z chwilą, w której pani Aouda przyjęła jego opiekę i zgodziła się pojechać do Europy, czuł się w obowiązku myśleć o jej potrzebach. Że on, jako Anglik, odbywał podróż naokoło świata z torbą w ręku, z tego nie wynikało jeszcze, aby kobieta mogła również podróżować w podobnych warunkach. Należało zaopatrzyć ją w niezbędną w drodze odzież i drobiazgi. Pan Fogg wywiązywał się z tego zadania z właściwym sobie spokojem i na wszelkie wyrazy podziękowania ze strony młodej wdowy odpowiadał niezmiennie:

– Robię to we własnym interesie, to leży w moich planach.

Załatwiwszy zakupy, pan Fogg i młoda kobieta wrócili do hotelu. Tam przy ogólnym wspaniale zastawionym stole zjedli obiad, po czym młoda wdowa udała się do swego pokoju.

Szanowny dżentelmen spędził cały wieczór na czytaniu „Timesa” i „London News”. Gdyby pan Fogg posiadał zdolność dziwienia się, musiałaby go zastanowić tak długa nieobecność Obieżyświata. Ale wiedząc, że statek nie wypływa z Jokohamy przed jutrem, nie myślał o tym więcej. Nazajutrz Obieżyświat nie zjawił się na odgłos dzwonka.

Co pomyślał poważny dżentelmen, dowiedziawszy się, że Obieżyświat nie wrócił wcale do hotelu, nikt nie mógłby powiedzieć. Wziąwszy jak najspokojniej do rąk worek podróżny, uprzedził panią Aoudę i posłał po lektykę.

Gdy przyniesiono lektykę, pan Fogg i pani Aouda wsiedli do niej, a bagaż zawieziono za nimi na ręcznym wózku.

W pół godziny później nasi podróżni schodzili na przystań i tu pan Fogg dowiedział się, że „Carnatic” odpłynął poprzedniego dnia.

Dżentelmen liczący na to, że znajdzie na przystani statek i służącego, musiał się obejść bez jednego i bez drugiego. Nic jednak nie zdradzało jego rozczarowania, a na zdziwienie pani Aoudy odpowiedział tylko:

– To jakiś przypadek, pani, nic więcej.

W tej chwili obserwujący ich z daleka osobnik zbliżył się do nich i rzekł:

– Czy nie jest pan czasem, tak jak ja, pasażerem z „Rangoonu”, przybyłym wczoraj?

– Tak, panie – odparł chłodno pan Fogg – ale nie mam zaszczytu…

– Proszę wybaczyć, ale sądziłem, że znajdę tu pańskiego służącego.

– Czy wie pan, gdzie on się znajduje? – spytała żywo młoda kobieta.

– Czyż nie ma go tu z państwem? – spytał Fix, udając zdziwienie.

– Nie – odrzekła pani Aouda. – Od wczoraj się nie zjawił. Czyżby wsiadł na „Carnatic” bez nas?

– Bez państwa, pani? – odparł agent. – Ale proszę wybaczyć moje pytanie, czy zależało państwu, ażeby odpłynąć na „Carnaticu”?

– Tak, panie.

– Mnie także, pani, spotkała wielka przykrość. Po naprawie statek opuścił Hongkong o dwanaście godzin wcześniej, nie uprzedziwszy nikogo, i teraz trzeba czekać osiem dni do najbliższej okazji.

Na myśl, że pan Fogg będzie zmuszony osiem dni pozostać w Hongkongu, serce Fixa zabiło radośnie. Agent nie wątpił, że przez ten czas nadejdzie rozkaz aresztowania.

Wyobraźmy sobie jego zdziwienie, gdy pan Fogg swoim spokojnym głosem rzekł:

– Ale sądzę, że w porcie Hongkongu są jeszcze i inne statki oprócz „Carnatica”.

I podając ramię pani Aoudzie, udał się w stronę doków. Fix szedł wciąż za nimi, jakby jakaś niewidzialna siła łączyła go z dżentelmenem.

Tymczasem zdawało się, że los opuszcza swego ulubieńca. Pan Fogg przez trzy godziny przemierzał cały port wzdłuż i wszerz, chcąc wynająć statek na przeprawę do Jokohamy. Znalazł jednak tylko statki załadowywane towarami lub wyładowywane, ale żadnego z nich nie wypuszczano na morze.

Fix odetchnął.

Pan Fogg jednak nie tracił głowy i nie ustawał w poszukiwaniach. Wtem jakiś marynarz, skłoniwszy się, zatrzymał go, pytając:

– Czy wielmożny pan poszukuje statku?

– A czy macie statek gotowy do wypłynięcia? – spytał pan Fogg.

– Tak, wielmożny panie, pilotowy numer czterdzieści trzy, najlepszy z całej flotylli.

– A jego prędkość?

– Osiem do dziewięciu mil na godzinę. Czy chce pan zobaczyć?

– Tak.

– Wielmożny pan będzie zadowolony. Czy chodzi o przejażdżkę po morzu?

– Nie, o podróż.

– O podróż?

– Czy podejmiecie się zabrać mnie do Jokohamy?

Przy tych słowach pilot opuścił ramiona i wytrzeszczył oczy.

– Wielmożny pan chyba żartuje? – spytał.

– Nie, spóźniłem się na statek „Carnatic”, a najpóźniej czternastego muszę być w Jokohamie, żeby zdążyć na statek do San Francisco.

– Żałuję – odparł pilot – ale to niemożliwe.

– Daję wam sto funtów dziennie i dwieście funtów nagrody, jeśli przybędę na czas.

– Naprawdę? – spytał pilot.

– Zupełnie serio – odrzekł pan Fogg.

Pilot zamyślił się, patrzył na morze. Chęć dobrego zarobku walczyła w nim z obawą wypuszczenia się tak daleko.

Fix był w śmiertelnej trwodze.

W tej chwili pan Fogg zwrócił się do pani Aoudy:

– Czy nie będzie się pani bała? – zapytał.

– Z panem nie, panie Fogg – odparła.

Pilot zbliżył się do dżentelmena, mnąc czapkę w rękach.

– A więc, pilocie? – zapytał pan Fogg.

– Otóż, wielmożny panie – odparł pilot – nie mogę narażać siebie, swych ludzi i pana, puszczając się w tak daleką podróż na statku zaledwie dwudziestotonowym, i to o tej porze roku. Poza tym nie przybędziemy na czas, bo z Hongkongu do Jokohamy jest tysiąc sześćset pięćdziesiąt mil.

– Tylko tysiąc sześćset – poprawił pan Fogg.

– To wszystko jedno.

Słysząc tę rozmowę, Fix odetchnął głęboko.

– Ale – rzekł pilot – można znaleźć inny sposób.

Fix wstrzymał oddech.

– Jaki?

– Popłynąć do Nagasaki, na południowym krańcu Japonii, o tysiąc sto mil, lub do Szanghaju, o osiemset mil od Hongkongu. Gdy wybierzemy tę drugą trasę, nie oddalimy się zbytnio od brzegów chińskich, co byłoby lepsze, szczególnie że tamtejsze prądy płyną na północ.

– Pilocie – odparł pan Fogg – ja muszę wsiąść na amerykański statek w Jokohamie, a nie w Szanghaju czy w Nagasaki.

– Będzie to możliwe – odrzekł pilot. – Statek do San Francisco nie zaczyna rejsu od Jokohamy, zatrzymuje się tam tylko, podobnie jak w Nagasaki, ale portem, z którego wyrusza, jest Szanghaj.

– Czy jesteście tego pewni?

– W zupełności.

– A kiedy statek opuszcza Szanghaj?

– Jedenastego o siódmej wieczór. Mamy więc przed sobą cztery dni, czyli dziewięćdziesiąt sześć godzin, więc robiąc średnio osiem mil na godzinę przy spokojnym morzu i przy południowo-wschodnim wietrze, możemy z łatwością przebyć te osiemset mil, które nas dzielą od Szanghaju.

– A kiedy możecie wyruszyć?

– Za godzinę. Przez ten czas kupię żywność i przygotuję statek do podróży.

– Interes ubity. Czy jesteście właścicielem statku?

– Tak, nazywam się John Bunsby i jestem właścicielem „Tankadery”.

– Czy chcecie zadatek?

– Jeśli to nie urazi wielmożnego pana…

– Oto tymczasem dwieście funtów… Panie – dodał Phileas Fogg, zwracając się do Fixa – jeśli chce pan skorzystać?…

– Panie – odparł mężnie Fix – chciałem właśnie prosić o tę grzeczność.

– Dobrze, za pół godziny będziemy na pokładzie.

– Ale ten biedny chłopak… – rzekła pani Aouda, którą bardzo niepokoiło zniknięcie Obieżyświata.

– Zrobię dla niego wszystko, co będzie można – odrzekł pan Fogg.

Skłoniwszy się Fixowi, udał się wraz ze swą towarzyszką do biura policji i do francuskiego konsula, gdzie pozostawił rysopis Obieżyświata i dostateczną ilość pieniędzy, żeby wystarczyło na odesłanie go do kraju. Następnie, zabrawszy rzeczy z hotelu, kazał się wieźć na statek.

Z wybiciem godziny trzeciej statek pilotowy numer czterdzieści trzy z załogą na pokładzie, zaopatrzony w żywność i opał, był gotowy do wypłynięcia na morze.

„Tankadera” była uroczym małym szkunerem57 o wyporności dwudziestu ton, zwinnym, o zgrabnym kształcie, jakby była prawdziwym jachtem wyśigowym. Lśniący mosiądz, galwanizowane okucia, pokład lśniący bielą jak kość słoniowa – wszystko to wskazywało, że John Bunsby bardzo dba o to, by nadać statkowi elegancki wygląd.

Jego dwa maszty nachylały się lekko ku tyłowi. Nosiły grot, marsel, foki i topsle58, co świadczyło, że musiał to być statek szybki, który w samej rzeczy nieraz wygrywał nagrody podczas zawodów pilotów. Załoga „Tankadery” składała się z właściciela Johna Bunsby'ego i czterech majtków. Byli to dzielni marynarze, doskonale znający morze. Sam John Bunsby, człowiek czterdziestopięcioletni, olbrzymiego wzrostu, o cerze spalonej, żywym spojrzeniu, wyglądzie energicznym, dzielny na swoim stanowisku, wzbudzał swą postacią zaufanie nawet w najbardziej bojaźliwych.

Phileas Fogg i pani Aouda weszli na pokład statku, gdzie Fix już ich oczekiwał. Następnie wszyscy troje udali się do kajuty, pokoiku małego, lecz schludnego.

– Żałuję, że nie mogę panu zaoferować niczego lepszego – rzekł pan Fogg, zwracając się do Fixa.

Inspektorowi policji było niezmiernie przykro korzystać z uprzejmości pana Fogga.

„Jestem prawie pewny – pomyślał – że mam do czynienia ze złodziejem, bardzo grzecznym wprawdzie, ale złodziejem”.

 

O trzeciej dziesięć postawiono żagle i statek powoli zaczął się oddalać od brzegu.

Pasażerowie pozostali na pokładzie, a pani Aouda i pan Fogg rzucili ostatnie spojrzenie ku przystani w nadziei ujrzenia tam Obieżyświata. Fix ogromnie się obawiał, by jakiś przypadek nie sprowadził tu nieszczęśliwego chłopca, z którym tak niegodziwie postąpił. Lecz Francuz się nie pokazał. Niewątpliwie pozostawał jeszcze pod wpływem narkotyku.

Rozdział XXI. Trudna przeprawa

Morza chińskie są bardzo kapryśne, zwłaszcza w początkach listopada, gdy bywają wystawione na podmuchy silnych wiatrów.

Tak daleka przeprawa na dwudziestotonowym statku była więc przedsięwzięciem wielce ryzykownym.

Było to też ze strony marynarza dowodem niezwykłej odwagi wypuszczać się w podobnych warunkach aż do Szanghaju, leżącego o osiemset mil od Hongkongu, ale John Bunsby ufał swej „Tankaderze”, sunącej po fali morskiej jak mewa.

– Sądzę, że chyba zbyteczne byłoby – rzekł pan Fogg do sternika, gdy statek wypłynął na pełne morze – zalecać możliwy pośpiech.

– Niech wielmożny pan będzie spokojny – odparł John Bunsby – zrobi się wszystko, co będzie można.

Phileas Fogg, stojąc na pokładzie, patrzył na wzburzone fale, a młoda kobieta, siedząc na tyle statku, ze wzruszeniem przyglądała się oceanowi, który przepływali na tak wątłym statku. Nad jej głową bielały żagle jak wielkie białe skrzydła. Zdawało się, że unoszona wiatrem „Tankadera” frunie w powietrzu.

Nadeszła noc, księżyc znajdował się w pierwszej kwadrze. Jego niewystarczające światło zniknęło wkrótce we mgle horyzontu. Od wschodu nadciągały chmury i zajęły część nieba.

Sternik zapalił światła pozycyjne. Jest to ostrożność konieczna na tych zatłoczonych wodach przybrzeżnych, gdzie łatwo o zderzenia statków.

Fix rozmyślał na pokładzie. Trzymał się na uboczu, wiedząc, że pan Fogg jest z natury małomówny. Poza tym przykro mu było rozmawiać z człowiekiem, którego grzeczności nadużywał. Myślał o przyszłości. Przypuszczał, że prawdopodobnie pan Fogg nie zatrzyma się w Jokohamie, że wsiądzie niezwłocznie na statek do San Francisco, aby dotrzeć do Ameryki, której szersze przestrzenie dadzą mu możliwość ukrycia się i uniknięcia kary. Plan Phileasa Fogga wydawał mu się bardzo prosty. Zamiast z Anglii udać się wprost do Ameryki, jak zwyczajny rzezimieszek, ten Fogg kreśli ogromne koło, zwiedza trzy czwarte globu ziemskiego, żeby bez przeszkody dotrzeć do kontynentu amerykańskiego, gdzie spokojnie przeje pieniądze skradzione z banku. Ale cóż on, Fix, ma zrobić, gdy znajdą się w Stanach Zjednoczonych, czy ma opuścić Fogga? Nie, po tysiąc razy nie! Dopóki nie otrzyma rozkazu aresztowania, ani na chwilę go nie odstąpi. Uważa to za swój obowiązek i do końca go spełni. W każdym razie zdarzyła się szczęśliwa okoliczność: Obieżyświata nie było już przy panu Foggu, a po tym, co zaszło pomiędzy nim i agentem, było bardzo pożądane, by pan i służący nigdy się nie spotkali.

Pan Fogg myślał ciągle o Francuzie i uwzględniając wszystko, był prawie pewny, że biedny chłopak wskutek jakiegoś nieporozumienia w ostatniej chwili wsiadł na „Carnatica”. Tak też myślała i pani Auoda, która nie mogła odżałować tego przywiązanego służącego. Pocieszała się myślą, że odnajdą go w Jokohamie.

Około dziesiątej wiatr stał się ostrzejszy, może byłoby rozsądniej zwinąć żagle, ale sternik, zbadawszy dokładnie horyzont, nie zrobił tego. „Tankadera”, mając duże zanurzenie, szła doskonale pod żaglami i zbliżała się szybko do celu.

O północy Phileas Fogg i pani Aouda zeszli do kajuty. Fix uprzedził ich, rozciągnąwszy się na jednym z posłań. Co do sternika i jego ludzi, to ci na całą noc pozostali na stanowisku.

Nazajutrz, 8 listopada, o wschodzie słońca statek miał już za sobą ponad sto mil, robiąc osiem do dziewięciu mil na godzinę. Była to największa szybkość, jaką można było osiągnąć. Gdyby wiatr się nie zmienił, „Tankadera” miała wszelkie szanse na przybycie na czas.

Pan Fogg i młoda kobieta, nie cierpiąc na chorobę morską, spożywali z apetytem konserwy i suchary. Fix, zaproszony do dzielenia z nimi posiłku, chętnie go przyjął. Jego sytuacja z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej nieznośna.

Podróżować na koszt tego człowieka, korzystać z jego uprzejmości, wydawało mu się nieuczciwe.

Wreszcie, skończywszy kolację, zwrócił się do pana Fogga i wziąwszy go na stronę, rzekł:

– Proszę pana… Był pan bardzo łaskawy, ofiarując mi miejsce na swym statku, ale choć środki nie pozwalają mi być tak szczodrym jak pan, chcę jednakże zapłacić swoją część.

– Nie mówmy o tym!

– Ależ, proszę pana…

– Nie, proszę pana – powtórzył pan Fogg stanowczym tonem. – To jest wliczone do wydatków ogólnych.

Fix skłonił się i przez cały dzień nie wymówił ani słowa. Tymczasem posuwano się szybko naprzód. John Bunsby miał nadzieję przybyć na czas do Szanghaju. Cała załoga małego okrętu dokładała wszelkich starań. Nadzieja nagrody nęciła tych poczciwców. Rozkazy były sumiennie wypełniane.

Nawet fregata z Królewskiego Jachtklubu nie mogła być lepiej dowodzona. Wieczorem odnotowano, że od Hongkongu statek przepłynął dwieście dwadzieścia mil i Phileas Fogg mógł się spodziewać, że przybywszy do Jokohamy, nie będzie zmuszony zapisywać opóźnienia. Pierwsza poważna przeszkoda od czasu wyjazdu z Londynu prawdopodobnie zostanie usunięta bez straty czasu.

O brzasku następnego dnia „Tankadera” wsunęła się w cieśninę Fo-Kien, która oddziela dużą wyspę Formozę od brzegu chińskiego, po czym przecięła zwrotnik Raka. Morze w tym miejscu było bardzo niebezpieczne, pełne wirów tworzonych przez przeciwprądy. Statek przechylał się z boku na bok. Trudno było utrzymać się na pokładzie.

Z nadejściem ranka wiatr stał się silniejszy. Przy tym barometr zwiastował bliską zmianę pogody, w ciągu dnia jego wskazania były nierówne, rtęć wahała się kapryśnie. Na południowym wschodzie morze wzdymało się dużymi bałwanami, czuło się zbliżającą się burzę. Poprzedniego dnia słońce zaszło w czerwonej mgle pośród lśniącego fosforycznie oceanu.

Sternik długo badał ten nic dobrego nie wróżący wygląd nieba i mruknął coś niezrozumiałego przez zęby, a znalazłszy się obok swego pasażera, rzekł:

– Czy mogę wielmożnemu panu wszystko wyjawić? – spytał cichym głosem.

– Wszystko – odparł Phileas Fogg.

– Otóż będziemy mieli silny wiatr.

– Czy nadejdzie z północy, czy z południa? – spytał pan Fogg.

– Z południa. Niech pan spojrzy. To nadciąga tajfun.

– Płyńmy na tajfun, pogna nas we właściwym kierunku – odrzekł pan Fogg.

– Jeśli pan tak każe – odparł sternik – nie mam nic więcej do dodania.

Przeczucia Johna Bunsby'ego nie omyliły go. We wczesnej porze roku tajfun, mówiąc językiem meteorologów, przelatuje jak świecąca kaskada płomieni elektrycznych, ale podczas zimowego zrównania dnia z nocą należąło obawiać się jego gwałtowności.

Sternik podjął wszelkie środki ostrożności.

Sumiennie zbadano i zakryto luki statku, aby ani jedna kropla wody z zewnątrz nie dostała się do wnętrza. Zwinięto wszystkie żagle i rozpięto jedynie trójkątny żagiel sztormowy z mocnego płótna, by chwytać wiatr od tyłu.

John Bunsby zaproponował pasażerom zejście do kajuty, lecz ciasne i duszne pomieszczenie nie nęciło ich wcale, woleli więc pozostać na pokładzie.

Około ósmej zerwał się silny wicher i spadł ulewny deszcz. „Tankadera” ze swym jedynym żaglem, niesiona wiatrem, mknęła jak piórko z szybkością trudną do opisania. Przez cały dzień statek pędził w stronę północy, unoszony przez olbrzymie bałwany, zachowując na szczęście jednakową prędkość. Ze dwadzieścia razy góry wodne piętrzyły się za statkiem, ledwie go nie zalały, ale za każdym razem sternik zręcznym ruchem unikał niebezpieczeństwa. Na podróżnych niekiedy bryzgały strumienie wody, ale znosili wszystko z prawdziwym stoicyzmem59. Fix złorzeczył, lecz wstydząc się odważnej pani Aoudy, udawał zucha.

Co do Phileasa Fogga, to tajfun zdawał się należeć do programu jego wycieczki.

Dotychczas „Tankadera” posuwała się ciągle ku północy, lecz pod wieczór, tak jak się tego obawiano, wiatr zmienił kierunek i zaczął dąć z północnego zachodu. Statek, mocno pochylony na bok, nieustannie był wstrząsany bałwanami.

Z nadejściem nocy burza wzmogła się jeszcze. John Bunsby, widząc ogarniającą morze ciemność, zaniepokoił się mocno. Zastanawiał się, czy nie czas przerwać żeglugę. Poradziwszy się swej załogi, zwrócił się następnie do pana Fogga i rzekł:

– Sądzę, wielmożny panie, że dobrze byłoby zawinąć do któregoś z portów na wybrzeżu.

– Ja też tak myślę – odparł pan Fogg.

– A – rzekł sternik. – A więc do którego?

– Ja znam tylko jeden – odparł pan Fogg.

– A jest nim?…

– Szanghaj.

Sternik nie pojął w pierwszej chwili, co miała znaczyć ta odpowiedź, lecz namyśliwszy się, wykrzyknął:

– A więc dobrze, wielmożny pan ma słuszność. Do Szanghaju!

I statek utrzymał kurs na północ.

Noc była okropna. Prawdziwy cud, że maleńki statek jeszcze się nie wywrócił. Dwa razy przechylił się prawie prostopadle.

Pani Aouda była zupełnie wyczerpana, ale żadna skarga nie wyszła z jej ust. Wielokrotnie pan Fogg musiał ją ratować przed gwałtownością fal.

Nastał dzień. Burza wciąż szalała z furią, ale wiatr zmienił się i znowu dął z południowego wschodu. Zmiana była korzystna i „Tankadera” popłynęła z nową energią.

Od czasu do czasu przez rozdarcia we mgle widać było brzeg, ale nie widziano żadnego statku. „Tankadera” była sama jedna na olbrzymiej morskiej przestrzeni.

W południe morze zaczęło się uspokajać, a z zachodem słońca uciszyło się znacznie. Podróżni, okropnie wyczerpani, mogli odpocząć i posilić się.

Noc była stosunkowo spokojna. Rozpięto wszystkie żagle, szybkość statku była znaczna. Nazajutrz o świcie, jedenastego, John Bunsby rozpoznał kształt wybrzeża i oznajmił, że znajdują się o sto mil od Szanghaju. Sto mil, a im został tylko jeden dzień, aby je przebyć! Jeśli pan Fogg chciał zdążyć na statek z Jokohamy, musiał tego wieczoru być w Szanghaju. Gdyby nie burza, podczas której stracili kilka godzin, już byliby o trzydzieści mil od portu.

Wiatr znacznie się zmniejszył i morze opadało. Na „Tankaderze” rozpięto wszystkie żagle.

W południe byli już o czterdzieści pięć mil od Szanghaju. Pozostało im jeszcze sześć godzin na osiągnięcie portu. Na statku panował żywy niepokój. Chciano koniecznie przybyć na czas. Aby to osiągnąć, statek musiał płynąć ze średnią prędkością dziesięciu mil na godzinę, a tymczasem wiatr ciągle słabł.

O siódmej byli jeszcze o trzy mile od Szanghaju. Sternik zaklął straszliwie. Nagroda dwustu funtów szterlingów wymykała mu się z rąk. Spojrzał na pana Fogga, który nic nie stracił ze swego spokoju, choć w tej chwili stawką był cały jego majątek.

W tej właśnie chwili na powierzchni wody ukazał się wrzecionowaty, czarny kształt zwieńczony pasmem dymu. Był to parostatek amerykański wychodzący z portu o przepisowej godzinie.

– Przekleństwo! – wykrzyknął John Bunsby, odpychając z rozpaczą ster.

– Sygnały! – rzekł spokojnie pan Fogg.

Na przodzie statku „Tankadera” znajdowało się małe działko. Służyło ono do dawania sygnałów w czasie mgły. Działko nabito prochem po sam otwór, lecz w chwili, gdy sternik chciał przyłożyć żarzący się węgiel, pan Fogg zawołał:

– Opuścić banderę!

Opuszczono banderę do połowy masztu. Był to sygnał wzywający pomocy. Można się było spodziewać, że parowiec amerykański, zauważywszy go, zmieni nieco kurs i zbliży się do statku pilotowego.

– Ognia! – rozkazał pan Fogg.

I wystrzał z działka rozległ się w powietrzu.

57szkuner – żaglowiec mający co najmniej dwa maszty z ożaglowaniem skośnym. [przypis edytorski]
58grot, marsel, foki i topsle – rodzaje żagli. [przypis edytorski]
59stoicyzm – kierunek filozoficzny zalecający sumienność w obowiązkach, zachowanie umiaru i spokoju wewnętrznego niezależnie od okoliczności zewnętrznych, zapoczątkowany w III w. p.n.e. w Atenach przez Zenona z Kition. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»