Бесплатно

Podróże Beniamina Trzeciego

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Rozdział siódmy. Jak z powodu Beniamina doszło do przewrotu w polityce

W jednej z bożniczek Teterywki wrzało od rozmów na temat toczącej się wówczas wojny krymskiej. Zapiecek podzielił się na kilka grup. Każda miała swego prezesa i własną linię polityczną.

Chajkl Głowa ze swoją grupą przejmował się szalenie ciocią Wiktą65. Analizował szczegółowo posunięcia jej rządu. Po prostu rozkładał je na czynniki pierwsze. Wydobywał na jaw wszystkie zatajone plany i rozmaite kruczki.

W swoim czasie Chajkl zajmował się po trosze zegarmistrzostwem. Miał sprawne ręce, był zręczny w posługiwaniu się krążkiem do wytłaczania otworów w macy. Nikt nie potrafił mu dorównać we wznoszeniu szałasów na święto Sukot66. Deseczka do krajania makaronu, stara szufla, półka na mleczne potrawy, półka czulentowa67 i połamany kojec nigdzie i u nikogo tak idealnie nie pasowały do siebie, jak w szałasie jego roboty. Były dopasowane jak w zegarku. Nic więc dziwnego, że ilekroć tylko rozmowa schodziła na tematy techniczne, ludzie z szacunkiem podkreślali: – W tym dobry jest Chajkl. Na tym to Chajkl się zna.

Chajkl opowiadał niezwykłe historie o fantastycznie dziwnych angielskich maszynach, że aż włosy stawały dęba. Gdy ktoś przerywał mu prośbą o dokładniejsze wyjaśnienia, Chajkl odpowiadał krótko i węzłowato, posługując się przykładem sprężyny. Robił przy tym osobliwą minę i uśmiechał się słodko, jakby objaśniał arcytrudną kwestię i otwierał w ten sposób oczy pytającemu. Za pomocą sprężyny Chajkl wyjaśniał dosłownie wszystko. Zasadę działania zegara i telegrafu lub pozytywki, a także mechanizmy wszystkich innych wynalazków.

Icka Prostaka sprężyny Chajkla nigdy nie pociągały. Widział w nich coś w rodzaju odstępstwa od ogólnie przyjętych prawd, formę herezji i nie mógł powstrzymać się od ironicznych uwag: – Chajkl wkrótce wmówi wam, że golem i podobne mu cuda też są na sprężynkę. Tfu, doprawdy, tylko splunąć. Wszystkie jego wymysły to jedynie, za przeproszeniem, skończone głupstwa.

A ponieważ Chajkl Głowa był zakochany w cioci Wikcie, Icek Prostak, jego zaprzysiężony oponent, uczepił się cioci Rosi68. Bronił jej konsekwentnie, stał za nią murem.

Każda partia starała się przeciągnąć na swoją stronę pozostałe grupy. Zdawało się na przykład, że oto Chajkl już dogadał się ze Szmulkiem Bokserem, prezesem klubu wuja Izmaela69, i jest na najlepszej drodze do porozumienia się z Berlem Francuzem, liderem licznego stronnictwa Napoleona, gdy nagle Icek zrywał się, robił wrzawę i przeciągał na swoją stronę Tewjego Moka, zwolennika Kiry70. Każdy wykładał swoje racje. Świat chwiał się w posadach. Bożniczka trzeszczała.

Właśnie podczas takiego zamieszania nasi bohaterowie dotarli do Teterywki. Trafili wnet do rozpolitykowanej bożniczki. Senderl, który zwykł we wszystkim ustępować, również w tej materii nie miał zamiaru bronić swoich racji. Zgadzał się z każdym i każdemu przytakiwał.

– Chcesz tak – zwykł mawiać – niech będzie tak.

Dzięki tej ustępliwości zyskał sobie powszechną sympatię i z miejsca przypadł wszystkim do gustu. Na początku stwierdzono, że Senderl nie jest fałszywy.

– To Żyd – mówili – prostolinijny, nie uznaje żadnych podstępów, wolny od przywary, której na imię upór. – I gdy Senderl pozostał w idealnej zgodzie z miejscowymi ludźmi, Beniamin dla kontrastu był nader wybredny w nawiązywaniu znajomości. Od początku spodobał mu się Szmulik Bokser. Stopniowo zbliżył się do niego. Wkrótce połączyły ich mocne więzi przyjaźni. Beniamin ujawnił mu plan swojej podróży. Szmulik był zachwycony. Postanowił omówić tę sprawę z Chajklem. Były zegarmistrz ujął sprawę w swoje ręce, chociaż nie należała do najłatwiejszych. Naradził się z Berlem Francuzem i Tewje Mokiem, razem wzięli problem na warsztat. Nie kryli przy tym wielkiego uznania dla Beniamina.

– On – doszli do wniosku – rzeczywiście nie wygląda na zwykłego człowieka. Dziwnie roztargniony, zupełnie jakby nie z tego świata. Gdy mówi, trudno cokolwiek z tego zrozumieć. Zdarza się, że wpada w zadumę, wytrzeszcza szkliste oczy i dziwnie się uśmiecha. Wygląda dziwacznie i tak samo się zachowuje. Wiele wskazuje na to, że należy do zupełnie odmiennej kategorii ludzi. W nim tkwi jakaś tajemnica. Niełatwo go rozszyfrować. Kto wie, czy Beniamin w ogóle jest Beniaminem. Dziwne się na tym świecie dzieją rzeczy.

W bożniczce panował straszny harmider. Odbywała się sesja polityczna. Dyskutowano z Ickiem Prostakiem, który wydzierał się na całe gardło. Starał się przekrzyczeć oponentów.

– Zobaczcie, co jest napisane w Josipponie71 – mówiąc to uderzał palcem w stronicę otwartej księgi. – W Josipponie stoi jak byk, że Aleksander Macedoński pragnął odnaleźć potomków Jonadewa, syna Rechewa. Udało mu się dotrzeć do Gór Ciemności, ale dalej nie mógł się przedostać wraz ze swoją potężną armią. Nogi grzęzły żołnierzom po kolana w błocie. Ponieważ słońce tam nie dochodziło, ziemia zamieniła się w bagno. Mam wrażenie, że zrozumieliście już, o co mi chodzi. Sam Aleksander Wielki, Aleksander Macedoński, który dosiadł w locie orła, który był już u wrót raju, nie zdołał pokonać Gór Ciemności. Tym bardziej nie zdoła tego dokonać nasz Beniamin. Tu nie pomoże nawet Chajkl i jego sprężyny.

– Ty zakuta pało – ryknął Chajkl, wskazując przedmówcę grubym palcem. – Gdzie ty masz oczy? A popatrz, jeśliś łaskaw, co mówi księga. Stoi jak byk: Aleksander usłyszał głosy ptaków mówiących po grecku. Jeden z ptaków zwrócił się do niego tymi oto słowy: „Trud twój daremny, chcesz bowiem wedrzeć się do Przybytku Pańskiego, w którym przebywać mogą tylko jego słudzy, synowie Abrahama, Izaaka i Jakuba”. Rozumiesz już, zakuty łbie, dlaczego Aleksander Macedoński nie mógł tam wejść?

– A co powiesz, mój mądralo, jeśli się okaże, jak zresztą wielu mędrców twierdzi, że te dziesięć pokoleń, ci Czerwoni Żydzi, synowie Mojżesza, mieszkają zupełnie gdzie indziej? Powiedzmy w okolicach kraju księdza Jana. Szukaj, a znajdziesz go na święty nigdy.

– Bzdury pleciesz Icku! Przysięgam, bzdury.

– Zaczekaj, zechciej chwilę zaczekać, mój mądralo! Jest jeszcze Sambation72. Co zrobisz z Sambationem? Co powiesz o tej rzece, która przez sześć dni w tygodniu miota kamienie? Załóżmy, że udało ci się sforsować Góry Ciemności. Dotarłeś do kraju księdza Jana. Teraz masz przed sobą Sambation. I stop. Lawina kamieni. Dalej ani kroku. Tu na nic twoja Wikta. Choćby stanęła na głowie.

– Aha! Już zaczepiasz Wiktę, oto dokąd zajechałeś!

– Dalibóg, co to za chwyt, Icku! Ni z tego, ni z owego drwisz sobie z królowych – wtrącił zagniewany Berl Francuz. – Mówimy przecież o Beniaminie, jego możesz besztać, ale proszę cię, królowych do tego nie mieszaj.

 

– A z jakiego powodu należy besztać Beniamina? – zapytał Tewje Mok. – Mnie się wydaje, że Beniamin kroczy drogą mogącą przynieść Żydom zbawienie.

– Oj, Moku, Moku – powiedział z wyrzutem Icek, kiwając przy tym głową. – Przysięgam, że tego po tobie się nie spodziewałem. Nie spodziewałem się, żebyś trzymał sztamę z nimi i w ten sposób komentował poczynania Beniamina. Coś ty takiego szczególnego w nim dostrzegł?

– Coś ty takiego nadzwyczajnego w nim dostrzegł? – przedrzeźniał Icka Szmulik Bokser. – Czyś ty czasem nie zwariował, Icku? Mnie się wydaje, że jego roztargnienie, jego skłonność do melancholii, sposób, w jaki patrzy i mówi, dobitnie świadczą o tym, kim jest. Najlepszym zwierciadłem człowieka jest jego twarz. Jeśli to ci nie wystarcza, to już naprawdę nie wiem, co znaczy dla ciebie człowiek. Akurat nadchodzi, możesz mu się przyjrzeć. Powiedz, proszę cię, jeśliś łaskaw, ale tak z ręką na sercu, czyś ty czasem nie oszalał? Popatrzcie na niego. Jeden z jego policzków błyszczy czerwonym płomieniem, a trzy żółte pasemka w kształcie litery szin przecinają jego twarz. No, Icku, jak ty teraz wyglądasz?

Icek podszedł do Beniamina, zmierzył go od stóp do głów, splunął, nieomal mu w twarz, i odszedł wściekły. Od tego momentu sytuacja w bożniczce uległa zmianie. Szmulik Bokser wraz z Berlem Francuzem zawarli pakt z Chajklem Głową. Wikta wysłała na morze tysiące okrętów ze straszliwymi maszynami. Wujek Izmael przekroczył Prut73, a Napoleon zasypał gradem bomb Sewastopol74. Tewje Mok wahał się. Nie mógł się zdecydować, na którą stronę przejść. Obracał tylko językiem i nie wiedział, na jakim świecie żyje. Icek Prostak natomiast pozostał sam; samotny jak palec. Próbował walczyć, wprost wychodził z siebie. Przecież to nie żarty. On jeden, na ich tylu. Tym bardziej uwziął się na Beniamina. Odtąd wciąż szukał z nim zatargu. Gdzie tylko mógł, robił mu na złość.

– Bóg mi świadkiem – pisał Beniamin – że nie wtrącałem się do polityki. To nic by nie dało. Co polityka ma wspólnego z Żydami? Dla mnie mogło być tak, mogło być inaczej. Wszystko jedno. Również Senderl, za Boga, nie mieszał się do tych spraw. Mimo to Icek nie dawał mi spokoju ani w dzień, ani w nocy. To obsypywał mnie podstępnie pierzem, to ukradkiem rzucał we mnie poduszką, to znów chował mi but, a ja miałem potem urwanie głowy. Gdym tylko zasypiał, łaskotał mnie słomką po piętach. Budziłem się przerażony. Gdym ponownie zasnął, puszczał mi dym w nos. Zrywałem się wtedy z posłania półżywy, kaszlałem potem przez godzinę. Wychodziło na to, że z mojej winy trzy partie połączył sojusz.

Rozdział ósmy. O tym, jak nasi bohaterowie chodzili po prośbie

Większą część dnia nasi bohaterowie poświęcali na uganianie się za zarobkiem. Składali wizyty w domach mieszkańców Teterywki, nic więc dziwnego, że wnet stali się sławni. Pokazywano ich z daleka palcami. Witano uśmiechami, dobrymi słowami. Ktoś inny na ich miejscu chodziłby dumny jak paw z powodu okazywanego mu szacunku. Obwieściłby na cztery strony świata, że wszyscy, bez uroku, ludzie cenią go, wprost pławią się w rozkoszy na jego widok i delektują każdym łaskawie im wydzielonym słowem. Bo przecież pozdrawiają go uśmiechem już na progu domu i takim samym uśmiechem odprowadzają potem do samych drzwi. Nasi bohaterowie należeli jednak do ludzi skromnych i nic sobie nie robili z tych zaszczytów. Beniamin miał głowę zaprzątniętą własnymi sprawami, zaś Senderl zważał tylko na jedno: dbał, aby torba była pełna. Aby w kieszeni znalazło się trochę grosza na niezbędne wydatki. Dla Żyda jest obojętne, jak wręczają mu datek. Czy przy tym grymaszą, czy też śmieją się. Ważne tylko, aby w ogóle coś dali.

 
Dziś jest Purym, a jutro już nie —
Dajcie grosik i wyrzućcie nas precz.
 

Ta popularna żydowska piosenka doskonale charakteryzuje naszych bohaterów. Pewnie dlatego Senderl nucił ją bez przerwy. – Dzień dobry! Szczęść Boże! – pozdrawiali gospodarzy. W takich wypadkach Senderl najpierw ciągnął Beniamina za poły, a potem wypychał go naprzód. Szeptem udzielał mu wówczas rad, by zechciał przemóc wstyd. Sam zaś stawał z boku i przyjmował postawę pełną skromności i szacunku.

Pewnego razu, gdy obchodzili dom po domu, w jednym z mieszkań natknęli się na młodego człowieka, który właśnie zajęty był rozmową z gospodarzem. Młodzieniec wyraźnie nie skąpił sobie pochwał. Podpierał swoje racje jakimiś papierkami i raz po raz wysuwał konkretne żądania. Gospodarz raczej nie okazywał zachwytu. Krzywił się z dezaprobatą i dumał, jak się uwolnić od tego młodzieńca. Ujrzawszy naszych bohaterów, uczepił się ich jak tonący deski. Powstał i ruszył im naprzeciw. Miał nadzieję, że mają do niego jakiś ważny interes. To oznaczałoby wybawienie. Kiedy jednak usłyszał, o co im chodzi, przeraził się. Uznał ich odwiedziny za dopust Boży, za klęskę, która spadła nań nieoczekiwanie. Tym gorzej, że to podwójne nieszczęście. Masz ci los! Jeszcze kilku podróżników. Gospodarz aż syczał ze złości. Zwrócił się do młodzieńca:

– Ci oto Żydzi to także podróżnicy. Niech pan przyjmie to do wiadomości. Sami wędrowcy zwalili się na moją biedną głowę.

Młodzieniec zmierzył naszych bohaterów złym okiem, ci zaś odwzajemnili mu się podobnym spojrzeniem.

– Słuchaj, Beniaminie – szepnął Senderl, trzymając jednocześnie towarzysza za poły kapoty. – Możliwe, że ten oto młodzieniec udaje się w tym samym kierunku, co my. Jeszcze gotów, uchowaj Bóg, nas wyprzedzić. Gotów wystrychnąć nas na dudków.

– Coś mi się wydaje, że stanowicie razem dobraną kompanię – odezwał się gospodarz.

– Skarz nas Bóg – gorliwie zaprzeczyli Beniamin i Senderl. – Wędrujemy oddzielnie, każdy swoją drogą. Pora chyba już iść.

– A idźcie sobie na zdrowie. Niech będzie oddzielnie. Dla mnie i tak wszystko jedno – mówiąc to gospodarz wyjął z kieszeni monetę.

Na ten widok Senderl natychmiast wyciągnął rękę.

– Darujcie ją, za przeproszeniem, nam. My zaś wydzielimy już temu młodzieńcowi jego udział. Młody człowieku, chodź z nami. To, co ci się należy, dostaniesz. Ja mam drobne, rozmienię.

Nieoczekiwanie drzwi kuchenne otworzyły się z łoskotem i rozległ się kobiecy krzyk:

– Ależ to on! Ten sam. Obok tego chuderlaka. Wtedy też włóczyli się we dwójkę. Od razu go poznałam. To cudo, tę piękność! Poznaję. Ta sama gęba, ta sama ruda bródka. Ale bym mu z niej włoski wyrwała. Boże jedyny! Spraw, aby jego serduszko szlag trafił! Oby mu szpik w grzesznych kościach wysechł na amen.

– Nic tu po nas, Beniaminie! Chodźmy stąd – Senderl wziął przyjaciela za klapy, powlókł za sobą i rzekł: – A niech ją licho porwie. To ci bezczelna baba! Ją ciągle jeszcze obchodzą te jajka!

Rozdział dziewiąty. Jak zasługi przodków obróciły się na korzyść naszych bohaterów

Tylko stękać i wzdychać, gdy czyta się życiorysy sławnych myślicieli i wynalazców. Ilu krzywd doznali od świata, któremu poświęcili całe swoje życie. I za co? Za to, że zapełnili go wieloma przepięknymi rzeczami, stanowiącymi owoc ich wytężonej pracy. Świat jest niczym dziecko, które uparcie trzyma się spódnicy matki. Trzyma spódnicę i boi się odstąpić choćby na krok. Przepada za naiwnymi bajkami, które powtarzają mu w kółko niańki i babcie. Dziecko, które uważa, że nie ma na tym świecie nic lepszego od jego zabawek, że w tych zabawkach mieści się cała mądrość ludzka. A gdy do takiego dziecka przychodzi pomocnik mełameda75, aby je zaprowadzić do chederu76, to podnosi krzyk i rwetes, jakby je krzywdzono lub wręcz zarzynano. Świat chce żyć po staremu, zgodnie ze swoimi nawykami.

Każda nowość razi go swoją dziwacznością. Jest mu obca. Buntuje się przeciw niej, nie skąpi jej szyderstw, autora wynalazku zaś miesza z błotem. Później dopiero, gdy nowość staje się już faktem, zyskuje prawo obywatelstwa, gdy ponad wszelką wątpliwość jest użyteczna, ludzie garną się do niej, zaczynają z niej korzystać, mają nawet przy tym satysfakcję. Zapominają jednak o tym, który w trudzie i znoju kosztem wielu wyrzeczeń dokonał wynalazku lub odkrycia. Szczęście, że świat, a należy to zapisać na jego plus, przypomina sobie czasami, że wypada odmówić na cześć wynalazcy requiem i wystawić mu po śmierci pomnik.

Wielu ludzi zażywa dziś szczęścia i wolności w Ameryce, nie zdając sobie wcale sprawy, że odkrywca tego kontynentu, Krzysztof Kolumb, gdy zaczął głosić swoje idee, uważany był przez cały współczesny mu świat za szaleńca. Stał się po prostu przedmiotem drwin.

Tak się miała rzecz z naszym Beniaminem z Tuniejadówki. Ludzie, ledwo rzuciwszy na niego okiem, uznali go za pomyleńca. Kiedy natomiast wysłuchali jego opowieści o zamierzonej podróży, śmiali się do rozpuku. Naigrywali się z niego, docinali mu i zaczepiali na każdym kroku. Wykpiwano go. Szczęście, że Beniamin nie był zbyt domyślny ani przeczulony. Rozchorowałby się ze zmartwienia i mógłby, nie daj Boże, zrezygnować i plunąć na tę swoją podróż. Pomińmy milczeniem wiele tak zwanych „pomysłów”, które dotyczyły Beniamina. Nie chcemy bowiem, aby na nas wszystkich padł jakikolwiek cień winy. Nie chcemy, aby została na nas najmniejsza choćby plamka, abyśmy z tego powodu mieli się wstydzić przed potomnością. Udajmy lepiej, że nic nie wiemy. A więc sza. Cicho, pst, mogiła. A teraz wracajmy do naszej opowieści.

– W Teterywce – powiada Beniamin – jest wielka gmina żydowska. Mieszka tam wielu Żydów, oby się mnożyli. Kim są, jakiego pokroju, jakiego rodu i skąd się wywodzą, sami nie wiedzą. Nie wyznają tego nawet pod przysięgą. Z przekazów swoich ojców, dziadów i pradziadów wiedzą tylko tyle, że pochodzą od Żydów. Jeśli wziąć pod uwagę ich ubiór, obyczaje, język, zamiłowanie do handlu, i tak dalej, to rzeczywiście powinni być Żydami. Stanowią jednak jakiś zlepek różnych szczepów. Nie ma między nimi solidarności. Jeśli ktoś z nich upadnie, nikt mu nawet nie poda ręki. Nikt go nie podniesie. Nawet, gdyby człowiek miał wyzionąć ducha.

Są wśród nich tacy, którzy doskonale znają język złodziejski – żargon, zwany tu językiem mani forgissimus. Mani znaczy język, zaś forgissimus – cygański. Żydzi maniforgiści znają się na chiromancji. Potrafią dobrze wróżyć z ręki. Żyją z tego i można powiedzieć, że nie najgorzej. Poza tym opanowali wiele innych profesji. Wyrabiają na przykład lampki. Przede wszystkim zasłynęli jednak w świecie jako niezrównani tokarze. Zaiste, należy podziwiać perfekcję, z jaką wyrabiają różne przedmioty. Jakie wspaniałe potrafią wytoczyć dzieła, wzbudzające podziw oryginalnymi kształtami. W darze od Najwyższego otrzymali też talent do mijania się z prawdą. Korzystają też nieraz z tej umiejętności. A kłamią ci w żywe oczy głosem tak spokojnym, rzewnym, popartym ruchami rąk i innymi gestami, że człowiek szlocha i gotów stracić ochotę do życia. Twierdzą, że wywodzą się od jakichś tam ludów, które przyłączyły się do Żydów w czasie, gdy ci wyszli z niewoli egipskiej.

– W istocie – powiada Beniamin – są to porządni ludzie. Zawsze przyjmowali mnie z uśmiechem. Widać było, że znajdują wprost niewysłowioną przyjemność w obcowaniu ze mną. O tym, że są ze mnie zadowoleni, mogłem nieraz przekonać się naocznie. Życzę im też z całego serca, aby Pan Bóg oraz wszyscy przyzwoici ludzie byli z nich tak samo zadowoleni, jak oni ze mnie. Amen.

 

W dalszej części przytacza Beniamin zdumiewającą wprost historię. Otóż w Teterywce można niekiedy natrafić na typy w pewnej mierze świniopodobne. Łatwo je rozpoznać od pierwszego wejrzenia. Niektórzy twierdzą, że to taka rasa. Inni dla odmiany utrzymują, że decydujący wpływ na ich wygląd wywiera środowisko, czyli teren, który zasiedlają. Beniamin nie podejmował się sam rozstrzygnąć tej kwestii. Uważał, że jest to sprawa uczonych. Oni powinni problem zbadać dokładnie i nam przekazać wnioski.

– Tak czy owak – powiada Beniamin – zjawisko w samej rzeczy nie należy do nadzwyczajnych i niespotykanych na tym świecie.

Jeszcze stary Matitjahu Delekarti, dawno, bardzo dawno temu pisał w książce Cień światła: „W Brytanii żyją ludzie, którzy z tyłu mają ogony jak u zwierząt. Są tam również kobiety wysokiego wzrostu, potężnie zbudowane. Olbrzymki obrośnięte gęstą szczeciną niczym świnie. We Francji pojawili się ludzie z rogami na czole. W górach zaś żyją kobiety pokraczne. Im bardziej pokraczna, tym bardziej uchodzi za piękną”. Można powiedzieć, że zupełnie tak, jak u nas. Mamy dziś u nas wiele kobiet pokracznych, którym – wybaczcie te słowa – dynda z tyłu długi do samej ziemi ogon.77 „Cóż jest, co było? – powiada Pismo – to, co potem będzie. Nic nowego nie masz pod słońcem”.

– Teterywka – powiada Beniamin – to duże miasto. Miasto o pięknych kamienicach i długich ulicach. Na pierwszy rzut oka wydaje się niezwykle żywe, życie wre tam nieustannie, kipi. Ale po dłuższym pobycie, gdy się oswoisz trochę z tym wszystkim, dochodzisz do wniosku, że w istocie rzeczy to tylko swego rodzaju Tuniejadówka. Tuniejadówka w powiększeniu. Mieszkańcy spożywają tam swoje posiłki, kładą się spać i wstają codziennie dokładnie o tej samej porze. Czas mierzy się tam według posiłków. Od śniadania na przykład do obiadu i od obiadu do kolacji. Śniadanie bowiem, obiad i kolacja odgrywają w ich życiu rolę trzech zajazdów, do których człowiek ma ochotę dowlec się na popas. Nie tylko zresztą na popas. Zwłaszcza po dniu spędzonym w suchym stepie. Utarła się opinia, że powietrze Teterywki rozleniwia. Pozbawia człowieka energii, usypia. Jeśli do miasta przybędzie człowiek pełen animuszu, pragnący czegoś dokonać, to po już stosunkowo krótkim pobycie traci zarówno animusz, jak i pragnienie czynu. Pozostaje mu tylko ochota do jedzenia, do spania. Jeśli ma jeszcze ochotę do wstawania, to tylko po to, aby znów wrócić do jedzenia i do spania.

Beniamin widział tam stancje, w których zatrzymywali się małomiasteczkowi poborcy podatków oraz pokątni adwokaci. Gdy opuszczali swoje domostwa, aby udać się do Teterywki, tryskali jeszcze werwą. Przepełniała ich jeszcze moc ponad zwykłą miarę. Trzeba jechać, wołali, i starali się wszystkich o tym przekonać. Trzeba koniecznie pojechać. Wykazać inicjatywę, pracować, tyrać, ściągnąć pieniądze. Te zaś są potrzebne na określone cele społeczne, na ważne potrzeby miasta. Ich praca jednak, ich starania nikomu nie są przydatne. Jak piąte koło u wozu. Od wszystkiego jest przecież budżet. Wszystko odbędzie się bez ich pomocy i ich udziału. Ale oni zdążyli już nabrać ochoty. Jakoś dziwnie w tym zasmakowali. Ściągać mieli od ludzi pieniądze dla siebie, dla swoich żon i swoich dzieci. Czym prędzej ruszyli w drogę. Jak to się mówi: „W dobry czas na szczęście”.

Po przybyciu do Teterywki, natychmiast, jakby za sprawą szatana, tracili ochotę i zapał. Nie wiadomo, jak, kiedy i gdzie podziało się całe ich junactwo. Na stancji ogarnęło ich lenistwo, osobliwa bezradność. Zachowywali ochotę tylko do jedzenia, picia i snu. Jakby ich ktoś zaczarował. W takim stanie spędzają nieboracy dni i lata. Na ich prośbę ludzie przysyłają im pieniądze i jeszcze raz pieniądze, a oni wciąż przebywają na stancji. Ziewają, jedzą i piją. Zaczarowani książęta. Po prostu nie da się ich stamtąd wyciągnąć. Nie pomoże tu żaden cudotwórca. Nie da rady nawet znachor.

Beniamina opanowała przemożna chęć poznania kogoś ze znanych miejscowych uczonych lub pisarzy. W pewnej mierze sam był przecież uczonym. Był badaczem, nieraz zaglądającym do poważnych dzieł naukowych. Wiedział, co to jest żydowska księga filozoficzna, z której czerpali swoją mądrość i wiedzę w zakresie siedmiu dziedzin nauki owi uczeni ludzie z Teterywki. Jakże więc? Być w Teterywce i nie spotkać się z mężami o podobnych poglądach? Ponadto chciał omówić z nimi plan swojej podróży. Tacy ludzie jak oni potrafią to właściwie ocenić. Miał nadzieję, że otrzyma od nich listy polecające, że w listach wysoko go ocenią. Wiedział, że ludzie ci lubią wystawiać listy polecające nawet w drobnych sprawach, w zupełnie drobnych głupstwach. Cóż dopiero w jego sprawie, tym doprawdy wielkim przedsięwzięciu. Tu ich pióro puści się w galop. Niczym rączy rumak. Do kogo by jednak Beniamin nie przyszedł, zastawał go śpiącego. Raz udało mu się dopaść jednego. Był to strasznie wielki pisarz. Niezmiernie sławny, figura. Siedział rozparty na tapczanie w bocznym pokoju.

– Dzień dobry!

– Dzień dobry! Czego sobie Żyd życzy?

– Nic szczególnego. Chciałbym tylko porozmawiać.

Mówi i mówi, nie zapowiada się dobrze. Sławny pisarz jakby naraz oklapł. Ledwo porusza ustami. Wydaje się, że za chwilę jego dusza opuści ciało. Oczy mu się kleją. Beniamin zaczyna go pobudzać. Przemawia do niego. Stara się, jak tylko może. Daremny trud. Zimny głaz. Upłynęło trochę czasu, nim się nieco rozbudził. Ziewnął potężnie, poczochrał się i zawołał żonę.

– Kiedy wreszcie zasiądziemy do stołu? – z trudem wydobył z siebie pytanie. Rozprostował z ociąganiem kości i znowu ziewnął. – A podaliby coś do jedzenia. Mam ochotę troszkę się zdrzemnąć.

Zatem Teterywka to jedna wielka sypialnia. Wszystko, co w niej się mieści, śni sobie spokojnie. Nauka, handel, banki, sądy, przedsiębiorstwa, zakłady i urzędy. Nikogo i niczego nie można się tam dobudzić. Gdy kilku ludzi naraz zbiera się gdzieś, natychmiast tracą mowę. Jakby zapominają języka w gębie. Siedzą, ziewają i patrzą po sobie. Zupełnie jakby byli golemami z gliny. Wnet też całe to towarzystwo zapada w sen. Dopiero wieczorem, gdy podają kolację, zaczyna się w nich coś ruszać. Ożywają. Z apetytem zabierają się do jedzenia. Zjedli, to do widzenia. Idą do domu spać.

Beniamin odczuł to później na własnej skórze. Nic nie robił w Teterywce, tylko jadł i spał. Odeszła mu jakoś ochota do podróżowania. Zawisło nad nim prawdziwe niebezpieczeństwo. Mógł utknąć jak żaglowiec, który wpłynął na nieruchome wody spokojnego morza. Mógł tam przespać całe życie. Mógł, gdyby na jego szczęście, a co za tym idzie – na szczęście całej ludzkości – nie zdarzyło się coś takiego, co niby sztorm albo burza popchnęło go w dalszą podróż. Nienawiść Icka Prostaka do Beniamina rosła z każdym dniem. Ostatnio przyczepił się do niego jak rzep psiego ogona. Śmiał się i drwił z jego wyprawy. Starał się go zniechęcić przez wyolbrzymianie piętrzących się przeszkód.

– Prędzej włosy mi na dłoni urosną, aniżeli ty dotrzesz do Sambationu. Prędzej zobaczysz swoje własne uszy, nim ujrzysz Czerwonych Żydów.

Beniamin nie dał sobie jednak w kaszę dmuchać. Dowodził, że na świecie jest Bóg. Bóg nie opuszcza tych, co mu ufają. To nic, że czekają go przeszkody. Jeśli Bóg pozwoli, to przy jego wsparciu dotrze na miejsce we właściwym czasie, na złość wrogom. A gdy Beniamin w ferworze dyskusji rozkręcał się i zapalał, zaczynał równocześnie podniesionym głosem wtrącać takie oto słowa: smok, potwór, osioł, muł i wiele podobnych. W przybliżeniu oznaczało to: „Szczekajcie sobie na zdrowie. Ja w tym czasie jestem już daleko, daleko stąd. Otom już na pustyni, maszeruję, idę, kroczę”. W tej sytuacji Icek mógł tylko trzy razy splunąć. – On zwariował – krzyczał. – Trzeba go zaprowadzić do znachora.

Doszło wreszcie do tego, że ledwie Beniamin pokazał się na ulicy, łobuziacy i chuligani uganiali się za nim jak za pomyleńcem. Obrzucali go kamieniami i wołali: – Smok, potwór!

Pewnego razu wieczorem Beniamin i Senderl przechadzali się ulicą, gdy nagle opadła ich banda łobuzów i zaczęła niemiłosiernie im dokuczać. Chyłkiem wycofali się w boczną uliczkę. Zaułek przecinała rzeka. Nad nią przerzucono wąską kładkę. Wbiegli na pomost i natrafili na samym środku na idącego z przeciwnej strony człowieka. Mowy nie było o wyminięciu go. Chyba, że skoczyć w dół i rozbić sobie głowę. W najlepszym wypadku można było złamać nogę. I głowa, i noga były jednak bardzo potrzebne. Bez głowy lub bez nóg nie mogło być mowy o dalszej podróży. Zatrzymali się więc i oto stoją obaj z nosami spuszczonymi na kwintę.

– Szolem Alejchem78! Witaj, Beniaminie – odezwał się idący z przeciwka człowiek. W jego głosie gniew przeplatał się ze śmiechem. – Co za cudowne spotkanie. Lepszego nie mógłbym sobie wymarzyć.

– Szolem Alejchem! Alejchem Szolem, reb Ajzyk Dawid! – Beniamin wypowiedział pozdrowienie całkiem nieswoim głosem. Był wyraźnie zmieszany. Stał przecież przed nim Ajzyk Dawid, syn reb Arona Josla i Sary Zlaty, mędrzec z Tuniejadówki.

– Ładnie postępujecie, moi panowie – powiedział reb Ajzyk Dawid z wyrzutem. – Wykradacie się z domu jak złodzieje. Potajemnie, chyłkiem. Puszczacie się w daleki świat. A ja pytam was, dlaczego? Po co? W jakim celu? Dalibóg nie wiem. Każdy postępek musi mieć przecież swoje uzasadnienie. Wszystko, co się dzieje, powinno mieścić się w jakichś ramach. Co to ma znaczyć? Zostawić, ot tak sobie, żony i nic? Czy mają nieszczęsne uschnąć we wdowieństwie? Dalibóg, nie wiem. Odkładam teraz na bok wszystkie inne kwestie i po raz wtóry pytam: dlaczego? Albo inaczej. Powiedzcie mi, co wy tu robicie? I ciebie, Senderl, mam na myśli. Twoja połowica, Senderl, da ci za swoje. Poczęstuje, uhonoruje jak się należy. A wściekła jest jak osa. Gotowa cię rozedrzeć na kawałki. Serce jej nie oszukało. Serce jej mówiło, że powinniście tu właśnie być. Chciała od razu tu przybyć. Twoja kobieta zamierzała przyjechać tu razem ze mną.

– Aha, jest gagatek! – okrzyk ten wydała niewiasta, ukryta za plecami reb Ajzyka Dawida.

Senderl rozpoznał swoja połowicę. Zbladł jak ściana. Ze strachu omal nie wyzionął ducha. Oburącz chwycił Beniamina za poły. Zakręciło mu się w głowie. Spadłby niechybnie z kładki do wody. Wydawało mu się, że żona już go dopada, a jej ciosy sypią się właśnie na jego głowę.

– Popatrzcie tylko na te cudne stworzenia, na te piękne istoty. Oby jeden grom ich obu naraz spalił. A gdzie to mój wyrodek? Dajcie mi tylko na chwilę dojść do niego. Już ja mu pokażę. Przekona się, jakiego to Boga mamy! – tak oto jednym tchem wykrzyczała żona Senderla. Popychała przy tym reb Ajzyka Dawida.

– Tylko bez krzyku, tylko bez hałasu – prosił ją reb Ajzyk Dawid. – Trochę cierpliwości. Czekaliście tak długo, to możecie jeszcze trochę poczekać. Dzięki Bogu, słomiane wdowieństwo już wam nie grozi. A dalej, jakby to powiedzieć, stara prawda. Kobieta mimo wszystko pozostaje kobietą. A zdawało się, że mądra. Rozważmy rzecz z innej strony. Po co ten gwałt? Po co się gniewać? On odszedł, ale dlaczego odszedł? Musi przecież być przyczyna. Każdy postępek ma swoje znaczenie. Mieści się w ramach jakiejś reguły, jakiejś normy. Czy mnie rozumiecie? A jeśli już jest tak, to znaczy, że jest tak. A skoro nie jest inaczej, to rodzi się pytanie: po co ten krzyk? A wytłumaczenie jest tylko jedno. Bardzo was przy tym przepraszam. Tak, jak własną matkę przeprosiłbym. Kobieta, za przeproszeniem, zawsze pozostaje kobietą. – Reb Ajzyk Dawid akurat rozochocił się na całego i chciał zgodnie ze swoim zwyczajem rozpatrzeć sprawę z jeszcze innej strony i pod zgoła innym kątem. Zamierzał dodać do tych rozważań trochę pieprzu i soli, ale po obu stronach kładki zgromadziło się tymczasem sporo ludzi. Złościli się, że nasi bohaterowie stoją wciąż na kładce i dyskutują. Debatują tak zażarcie, jakby cały świat ich nie obchodził. Pieklono się, że nie dadzą nikomu przejść. Kładka zaś była tak wąska, iż dwoje ludzi nie mogło się zmieścić. Ci z jednej strony musieli czekać na przejście tych z drugiej strony. W tej sytuacji żona Senderla i reb Ajzyk Dawid musieli cofnąć się na brzeg. To samo zrobili z przeciwnej strony Beniamin i Senderl. Dopiero wtedy zebrani poczęli pojedynczo przechodzić przez kładkę.

– Senderl, dlaczego tak stoimy i czekamy? – odezwał się Beniamin. Jak widać, oprzytomniał pierwszy. – Stoimy, jak ten chłopiec, którego przywiązano jednym końcem nitki za głowę, a drugim do nogi ławki. Teraz mamy okazję uratować skórę.

– Masz rację, jakem Żyd – Senderl wypowiedział to z radością. Niczym człowiek właśnie oswobodzony spod jarzma. – Prędzej, szybciej Beniaminie, jeśli nie chcesz, abym wpadł w jej ręce. To nie jest zwykła kładka. To zasługi naszych praojców ułożyły kładkę pod nami.

65ciocia Wikta – tu: brytyjska królowa Wiktoria (1819–1901) lub przen.: Wielka Brytania. [przypis edytorski]
66Sukot a. Sukes – Święto Szałasów, Kuczki. Obchodzone na pamiątkę pobytu Żydów na pustyni. Również uroczystość zakończenia zbiorów. [przypis tłumacza]
67czulentowy – związany z czulentem, tradycyjną potrawą żydowską. [przypis tłumacza]
68ciocia Rosia – tu przen.: Rosja. [przypis edytorski]
69wuj Izmael – tu przen.: Turcja, Imperium Otomańskie. [przypis edytorski]
70Kira – być może aluzja do daw. slangowego słowa kira, oznaczającego wódkę. [przypis edytorski]
71Josippon – ludowa księga żydowska zawierająca fantastyczne opowieści. [przypis tłumacza]
72Sambation – legendarna rzeka w dalekich krainach, za którą ukrywają się zaginione plemiona Izraela. Rzece tej przypisywano magiczną właściwość: miała płynąć tylko przez sześć dni w tygodniu, respektując sobotni odpoczynek. [przypis edytorski]
73Prut – rzeka w płd.-wsch. części Europy, lewy dopływ Dunaju. Dziś wyznacza granicę między Rumunią a Mołdawią. [przypis edytorski]
74Sewastopol – miasto w płd.-zach. części Krymu, port nad Morzem Czarnym. W czasie wojny krymskiej główne miejsce walk, kwatera wojsk rosyjskich; jego oblężenie trwało prawie rok. [przypis edytorski]
75mełamed – nauczyciel w chederze. [przypis tłumacza]
76cheder – dawna elementarna żydowska szkoła religijna, w której chłopcy od piątego roku życia uczyli się modlitw i Biblii. [przypis tłumacza]
77Mamy dziś u nas wiele kobiet pokracznych, którym, wybaczcie te słowa, dynda z tyłu długi do samej ziemi ogon. – aluzja do mody na suknie z trenem, panującej w XIX w. w średnich warstwach społecznych. [przypis edytorski]
78Szolem Alejchem (hebr.) – Pokój wam (pozdrowienie). [przypis tłumacza]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»