Бесплатно

Podróże Beniamina Trzeciego

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Nagle padło pytanie: – Czujesz, może ty baczył na drogi36 Żydka? U nas jeden taki Żydko Biniomka wczera pripał jak ub wody37.

Zanim chłop zdążył odpowiedzieć, baby rzuciły się na wóz. Zdarły koc i wrzasnęły triumfalnie: – Jest! Mamy go! Tu jest Beniamin! Cypo, Krojne! Bas Szewa-Brajndl, biegnijcie szybko po Zeldę. Przekażcie jej dobrą nowinę. Zguba znalazła się. Koniec z jej wdowieństwem!

Powstał tumult, zbiegowisko. Zawrzało w całej Tuniejadówce. Kto żyw przybiegł, aby na własne oczy ujrzeć Beniamina. Szukano go przez cały dzień i całą noc. Sprawdzono dokładnie okolicę, każdą piędź ziemi. Uznano go już za męczennika, a jego żonę ogłoszono nieszczęsną wdową.

Wśród gwaru pojawiła się jego połowica. Na widok małżonka zaniosła się płaczem. On zaś, blady jak śmierć, leżał tymczasem nieruchomo na wozie. Zelda załamywała ręce. Nie wiedziała, nieszczęsna, co robić. Czy natrzeć mu solidnie uszu, czy też cieszyć się, okazać swoje szczęście, radość, że Bóg jej nie opuścił.

Wzięto Beniamina, tak jak leżał na worku z ziemniakami, i triumfalnie, z wielką pompą poprowadzono przez rynek. Cała Tuniejadówka, od najmłodszych do najstarszych, okazywała mu szacunek. Bez specjalnego zaproszenia odprowadzano go do domu. W zgiełku rozległy się głosy: – Męczennik, męczennik, męczennik! – Od tego czasu przydomek męczennika przylgnął do niego na zawsze. Nie nazywano więc Beniamina inaczej, tylko Beniamin Męczennik. Zeldę zaś zwano Słomianą Wdową.

Jeszcze tego samego dnia zjawił się u Beniamina turniejadowski znawca medycyny i zaczął go leczyć za pomocą wszystkich dostępnych mu środków. Postawił bańki. Przystawił pijawki. Ogolił od stóp do głowy. Na odchodne zaś powiedział, że po zastosowaniu tych wszystkich środków Beniamin przy pomocy bożej wyzdrowieje i nazajutrz rano będzie mógł, jeśli oczywiście da radę, pójść do bożnicy. Tam powinien odmówić modlitwę na intencję ocalenia.

Rozdział trzeci. Jak Beniamin związał się z Senderlem38 Babą

Pozornie wydawało się, że przygoda Beniamina, która przysporzyła jego żonie tyle zgryzoty i wywołała moc poważnych komentarzy w mieście oraz za piecem bożniczym i na najwyższej ławce w łaźni, powinna była raz na zawsze wybić mu z głowy wszelkie rojenia o wyprawie do dalekich krajów. Tak się jednak nie stało. Przeciwnie, odtąd podróż jeszcze bardziej go zajmowała. Teraz patrzył z większym szacunkiem na siebie samego. Uważał, że jest bardzo doświadczony, bo niemało już w życiu przeszedł. Urósł niepomiernie we własnych oczach, wykazał bowiem niezwykły hart ducha w chwili ciężkiej próby. Zdołał pokonać własną słabość. Uważał się za bohatera, miał się za mędrca biegłego we wszystkich siedmiu dziedzinach wiedzy ludzkiej wymienionych w księdze Cel Olam. Zajmowały go wszystkie dzieła na ten temat, niczym gąbka nasiąkał ich mądrościami. Zdawało się, że wie już wszystko o tym, co się dzieje na świecie. Z wolna poznawał dogłębnie samego siebie i litował się nad sobą. Oto on, człowiek wielkiego formatu, znalazł się w sytuacji róży wśród cierni. To znaczy on był różą, a dookoła same kolce. I to gdzie? W Tuniejadówce! W takiej dziurze, wśród prostaków, którzy nie mają zielonego pojęcia o życiu. Wyważone słowa i mądre powiedzonka kierowane pod jego adresem przyspieszyły decyzję. Pragnął jak najszybciej opuścić Tuniejadówkę.

Wciąż marzył: „Chciałbym dożyć chwili, aby móc wyruszyć w daleką podróż, a potem powrócić szczęśliwie do domu. Chciałbym nieść Żydom pomoc i pociechę, gdy wrócę w aureoli sławy. Wtedy cała Tuniejadówka przekona się, kim ja, Beniamin, jestem naprawdę. Ile ja, Beniamin, znaczę…”.

Na razie parę drobiazgów powstrzymywało go od wyprawy. Pierwsza przyczyna: skąd zdobyć pieniądze na podróż? Nigdy nie śmierdział groszem. Całymi dniami, zupełnie bez powodu, przesiadywał w bożnicy. Dom utrzymywała żona. Prowadziła tak zwaną „mokrą apteczkę”, coś w rodzaju kramu lub małego szynku. Zajęła się tym w momencie, gdy dobiegł końca jej bezpłatny wikt u rodziców. Zresztą, pożal się Boże, co to był za interes! Gdyby nie dorabiała szyciem i darciem pierza podczas długich zimowych nocy lub gdyby nie wytapiała gęsiego smalcu na święta wielkanocne, albo nie zawierała transakcji ze znajomymi chłopami, to doprawdy nie można by było wyżyć. Zastanawiała się często, czy nie sprzedać jakichś rzeczy. Ale co tam w domu było do sprzedania? Parę lichtarzy miedzianych, odziedziczonych po rodzicach. Nad świecznikami odmawiała błogosławieństwo w wigilię sobót i świąt. Czyściła je regularnie, dokładnie. Z tego zajęcia czerpała szczególną radość. Kosztowności, rzecz jasna, nie miała. Na miano biżuterii przecież w żadnej mierze nie zasługiwały srebrny pierścionek i perły osadzone w opasce, którą otrzymała od matki. Chowała ją głęboko i bardzo rzadko używała. Zakładała ją tylko w święta albo ważne uroczystości rodzinne. A może należało pozbyć się któregoś ze „skarbów” Beniamina? Ale cały majątek Beniamina składał się z jednej jedynej szabasowej39 kapoty z atłasu. Ślubna kapota była natomiast podarta, po prostu rozlatywała się. Żółta podszewka przeświecała w wielu miejscach. Prawda, miał jeszcze tułup40, ale pożal się Boże, co to był za tułup! Kołnierz goły, bez pokrycia. Gdy brał ślub, ojciec jego narzeczonej, oby z jego łaski Beniamin miał długi żywot, obiecywał, że nie pożałuje futra. Ale póki co, polecił pokryć tymczasem kołnierz podszewkowym suknem, zostało mu bowiem trochę materiału po własnej kapocie. Futro winien dostarczyć razem z ostatnią ratą posagową. A ponieważ posagu do końca nie wypłacił, to nic dziwnego, że tułup i kołnierz pozostały w pierwotnym stanie. Po drugie: Beniamin najzwyczajniej nie wiedział, jak wyrwać się z domu. Rozważał. Dumał. Pogadać z żoną i wyłożyć kawę na ławę? To nie wchodziło w rachubę. Za dużo będzie wrzasku i zamieszania. Gotowa wylać morze łez. Uznałaby go wtedy za skończonego wariata. A w ogóle, czy kobieta potrafi zrozumieć takie sprawy? Kobieta, nawet niech to będzie herod-baba, zawsze jest kobietą. To, co byle mężczyzna ma w jednym palcu, tego nie ma i mieć nie może w głowie choćby najlepsza i najmądrzejsza kobieta. A może wymknąć się cichcem i zapomnieć o pożegnaniu? Przykra rzecz. Tak może postąpić tylko litwak. A może pozostać w domu i wyrzec się podróży? To niemożliwe! To po prostu samobójstwo.

Żył podróżą. Żyd musi trzy razy dziennie odmawiać modlitwę, Beniamin zaś musiał bezustannie myśleć o wyprawie. Marzenia o niej nie opuszczały go nawet we śnie. Miał majaki. Wyprawa zapuściła głęboko korzenie w jego sercu. Przesłoniła wzrok. Wdarła się do uszu. Nie zwracał uwagi na otaczającą go rzeczywistość. Widział i słyszał tylko to, co się działo w odległych krajach. Nieraz bywało, że rozmawiając z kimś wtrącał takie oto słowa: Indie, Sambation41, antypody, smok, osioł, muł, chleb świętojański, ambrozja, Turek, rozbójnik i wiele podobnych.

Podróż w końcu musiała dojść do skutku. Problem polegał na tym, jak usunąć przeszkody. Był bezradny. Doszedł do wniosku, że powinien z kimś się w tej sprawie naradzić. W Tuniejadówce był odpowiedni człowiek. Nazywał się Sender. Takie właśnie imię otrzymał po swoim pradziadku. Sender, zdrobniale Senderl, nasz wspaniały Sender, był człowiekiem prostym, naiwnym, nie znającym się na żartach. Miał stałe miejsce w bożnicy. Prawda, że znajdowało się ono za bimą42. Znak, że do bogaczy nie należał. Do śmietanki, do elity daleko mu było. Miał on zwyczaj przysłuchiwać się rozmowom prowadzonym w bożnicy. Słuchał z powagą i w milczeniu, jak to zwykle czyni człowiek postronny. A jeśli czasem wyrwał się słowem, to w odpowiedzi wybuchał ryk śmiechu. Oczywiście nie z tej racji, że w jego mowie zawarta była jakaś nadzwyczajna mądrość lub coś odkrywczego. Po trzykroć nie! Po prostu każde jego słowo wywoływało śmiech. Nikt nie baczył na to, że nieborak wypowiadał się z wrodzoną mu prostodusznością, że wcale nie miał zamiaru kogokolwiek rozśmieszyć. Przeciwnie, gdy śmiano się, wybałuszał ze zdziwienia oczy, starając się zrozumieć przyczynę nagłej radości. Nie miał też jej nikomu za złe, z natury bowiem był łagodnym i dobrym człowiekiem. Przypominał czasami łagodną i potulną krowę. Nawet sobie nie wyobrażał, że można mieć do kogoś o to pretensje. A, że ktoś się śmieje, no to co? Niech się śmieje. Widocznie sprawia mu to przyjemność.

 

Trzeba jednak przyznać, że w słowach Senderla tkwił czasami głęboko ukryty sens, choć on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. W swojej naiwności tylko tak do siebie mawiał. Lubiano stroić sobie z niego żarty. W dziewiątym miesiąca Aw43 dzieci obrzucają się bodziakami44 i naturalnie najwięcej bodziaków dostawało się jego pejsom. Sender zawsze i wszędzie był kozłem ofiarnym. W przeciwieństwie do wielu ludzi nie był uparty. Jeśli ktoś powiedział „tak”, Sender uważał to za słuszne. Zgadzał się z każdym nie dlatego, że ustępując komuś w jednej sprawie, chciał, aby oponent ustąpił mu w innej. Nie, on najzupełniej zgadzał się z każdym, spełniał wszelkie życzenia – Co mi to szkodzi? – zwykł był mawiać – Co mi tam? Koniecznie chcesz, żeby tak było, niech będzie tak. – Pośród chłopców Senderl pragnął być chłopcem. Często wpadał do nich na rozmowę, brał udział we wspólnych zabawach. Czerpał z tego sporą satysfakcję. W ich gronie Senderl zachowywał się rzeczywiście niczym łagodna krowa, która dopuszcza do siebie dzieci, pozwala się ujeżdżać i drapać po mordzie. Urwisy właziły mu na głowę i szczypały w brodę. Niektórych to raziło, besztali więc chłopców: – Szacunku, łobuzy! Miejcie poważanie dla starszego! Uszanujcie brodatego człowieka!

– Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi! – odpowiadał na to Senderl. – Co mi to szkodzi? Też zmartwienie! Niech sobie szczypią.

We własnym domu Senderl nie zaznał słodyczy. Tam spodnie nosiła małżonka. Ona sprawowała władzę. Przypadł mu ciężki los, bo żona utrzymywała go w ciągłym strachu. Bywało, że i biła. Nieszczęsny, przyjmował to z pokorą. Gdy zbliżały się święta, kazała mu zwykle malować mieszkanie i własnoręcznie zawiązywała mu brodę chustką. Obierał kartofle, miesił ciasto, kroił makaron, faszerował rybę, nosił polana i palił w piecu. Robił zatem to wszystko, co powinna robić kobieta. Dlatego też przezywano go Senderlem Babą.

Tego Senderla Babę obrał sobie Beniamin za spowiednika. Przed nim miał otworzyć swoje serce, jego chciał się radzić. Dlaczego właśnie Senderl? Otóż Beniamin odczuwał zawsze wobec Senderla coś w rodzaju uwielbienia. Z wielu względów Senderl przypadł mu do gustu. W wielu sprawach mieli jednakowe zdanie. Każda z nim rozmowa dostarczała Beniaminowi satysfakcji. Może dlatego, że Senderl nie był uparciuchem. Beniamin był pewny, iż zaakceptuje on jego plan i we wszystkim będzie mu ustępował. A gdyby nawet przyszło Senderlowi do głowy uprzeć się przy kilku punktach, to on, Beniamin, przy bożej pomocy i dzięki swym zdolnościom krasomówczym, da sobie z nim radę.

I pewnego dnia Beniamin wybrał się do Senderla. A gdy zjawił się u niego, zastał go siedzącego na mlecznej ławce. Obierał właśnie ziemniaki. Jeden policzek miał czerwony, jakby płonął ogniem. Pod okiem okazały siniak. Siedział jakiś osowiały i smutny niczym młódka, którą porzucił właśnie mąż.

Żony Senderla nie było w domu.

– Dzień dobry, Senderl! Czemuś taki smutny, mój kochany? – rzekł Beniamin i wskazując palcem na policzek gospodarza dodał: – Aha, znowu ona! A gdzie się podziewa ta twoja dziewoja?

– Na targu.

– Doskonale! – omal nie krzyknął Beniamin z wielkiej radości. – Zostaw, duszo moja, kartofle. Wejdźmy lepiej do alkierza. A nie ma tam kogo? Nie potrzebuję policjanta do rozmowy z tobą. Chcę otworzyć przed tobą duszę. Już więcej nie mogę, nie mogę już. Wszystko we mnie gra i kipi. Prędzej, kochany, szybciej. Jeszcze może nadejść ona i wszystko zepsuć.

– A mnie tam co! Chcesz prędko, niech będzie prędko. Też mi zmartwienie! – powiedziawszy to, Senderl poszedł do alkierza.

– Senderl – zaczął Beniamin. – Powiedz mi, czy ty wiesz, co jest po drugiej stronie Tuniejadówki?

– Wiem, tam jest karczma, gdzie czasem można dostać szklankę dobrej wódki.

– Głupi jesteś. Mam na myśli to, co jest dalej, znacznie dalej.

– Jeszcze dalej od karczmy? – zdziwił się Senderl. – Nie, tego nie wiem. A ty, Beniaminie, wiesz?

– Czy ja wiem? Też mi pytanie. Tam ci dopiero świat! – Beniamin mówił to ze szczególną pasją, przypominał teraz Kolumba z okresu, gdy odkrywał on Amerykę.

– Cóż więc tam jest?

– Tam, tam – zapalił się Beniamin – tam jest smok, tam są potwory!

– Czy to ten potwór, który dla króla Salomona ciął kamienie na budowę Świątyni? – zapytał prostodusznie Senderl.

– Tak, kochanie, tak. Tam, w Ziemi Izraela, w tamtej krainie. A chciałbyś tam być?

– A ty?

– Też pytanie. Oczywiście, że chcę, Senderl. Chcę i wkrótce tam będę.

– Zazdroszczę ci, Beniaminie. Najesz się do syta chleba świętojańskiego i daktyli.

– I ty byś mógł się najeść. Twój udział w Ziemi Izraela jest równy mojemu.

– Udział udziałem, ale jak się tam dostać? Tam przecież Turczyn45 włada.

– Na to, Senderl, znajdzie się sposób. Powiedz mi, kochany, czy wiesz coś o Czerwonych Żydach?

– Nasłuchałem się o nich wielu opowieści za piecem, ale żebym wiedział dokładnie, gdzie mieszkają i jak do nich dotrzeć, nie, tego nie wiem. Gdyby było inaczej, nie omieszkałbym cię o tym powiadomić. Czemu nie? Co mi tam!

– A ja, widzisz, wiem – powiedział z dumą Beniamin i mówiąc to wyciągnął z kieszeni książkę Sziwchej Jeruszolaim. – Zobacz, co tu napisane. Przeczytam ci: „Gdy tylko przybyłem do Barutu, spotkałem czterech Żydów z Babilonii. Z jednym nawiązałem rozmowę, znał hebrajski i nazywał się Mojżesz. Przekazał mi wiele prawdziwych informacji o rzece Sambation46. Sam to słyszał od Izraelitów, którzy na własne oczy ją widzieli i twierdzili, że mieszkają tam synowie Mojżesza. A dalej tak wyznał: przywódca tamtejszych Żydów opowiadał mi, że jakieś trzydzieści lat temu zatrzymał się u niego pewien osobnik, a był on z plemienia Szymon47, który twierdził, że w jego rodzinnej miejscowości przebywają cztery plemiona, spośród których wymienił plemię Isoschor48, zajmujące się studiowaniem Tory. Z tego też plemienia wywodzi się rządzący tam król”. Poza tym przecież wyraźnie napisane jest w książce Podróże Beniamina: „Stamtąd jest około dwudziestu dni drogi do gór Gisbon wznoszących się nad rzeką Guzon. W górach Gisbon mieszkają cztery plemiona: Dan, Zwulon, Aszer i Naftali. Ich państwo rozciąga się na obszarach położonych w górach. Z jednej strony otacza je rzeka Guzon. Nie znają te plemiona, co to jarzmo niewoli. Jednego mają króla nad sobą, a na imię mu reb Josef Amarkalo Halewi. I łączy ich przymierze z Kofel el Torech”. Podano również wiele informacji o rodzie Bnej Rechew oraz o kraju Tejma, gdzie panuje król żydowski; poszczą tam i odprawiają modły z powodu rozproszenia w diasporze synów Izraela. A więc, jak myślisz, kochany, co by też oni uczynili, gdybym ja, Beniamin z Tuniejadówki, nagle się zjawił przed nimi? Co sądzisz o tym, Senderl?

– Ja, powiadam ci, Beniaminie, byłbym po prostu wniebowzięty. To przecież nie byle co, taki gość, taki szanowny gość. Każdy zechce cię gościć, wyrywać sobie będą ciebie. Król Amarkalo chyba też. Zechciej przekazać im ode mnie najserdeczniejsze pozdrowienia. Gdybym mógł, powiadam ci, to bym tam wyruszył wraz z tobą.

– A więc! – wykrzyknął Beniamin, nagle natchniony nowym pomysłem. – Może byśmy razem odbyli tę podróż? Słuchaj, Senderl, wierzaj mi, masz świetną okazję. Właśnie tam wyruszam. Zabieram cię ze sobą. We dwójkę jest raźniej. Jeśli, a wszystko się może na tym świecie wydarzyć, zostanę tam królem, to uczynię ciebie moim zastępcą, wicekrólem. Masz na to moją rękę. Jak długo chcesz tu tkwić i znosić niewolę twojej małżonki? Tej megiery? Popatrz na swój policzek. Marny los przy niej. Zaklinam cię, Senderl, chodź ze mną, nie pożałujesz.

– W takim razie, niech będzie jako rzekłeś, skoro taka twoja wola.

– A ona, co ona na to powie?

– Też ci zmartwienie! Byłbym chyba ostatnim durniem, gdybym jej powiedział, dokąd mam zamiar się wybrać.

– Kochany mój, daj, niech cię uściskam! – Beniamin wypowiedział to z radością i czule objął ramionami Senderla Babę. – Rozwiązałeś mi problem, bardzo trudny problem. Teraz powtarzam za tobą: „A co powie ona?”. Mam na myśli moją połowicę. Też mi zmartwienie. Pozostała wszak jeszcze jedna sprawa. Skąd wziąć pieniądze na podróż?

– Pieniądze na podróż? Czy masz zamiar wykosztować się na nowe ubranie, Beniaminie, albo na przenicowanie starej kapoty? Posłuchaj mnie, ja bym ci tego nie doradzał. Przeciwnie, na drogę bardziej nadaje się stare obuwie. Nowe, piękne ubranie dostaniemy chyba na miejscu.

– Racja, zupełnie słusznie. Tam nie będziemy mieli trosk tego rodzaju. Ale na razie, dopóki nie dotrzemy do celu, trzeba trochę pieniędzy na strawę.

 

– Co znaczy, Beniaminie, na prowiant? Czy masz zamiar wozić ze sobą kuchnię? W jakim celu? Czy to po drodze nie ma szynków, zajazdów?

– Nie rozumiem ciebie, Senderl. Nie wiem, co masz na myśli – odpowiedział zdumiony Beniamin.

– Sądzę – rzekł dobrodusznie Senderl – że skoro są jeszcze na świecie domy, to za jednym zamachem można do nich chodzić po prośbie. A jak postępują inni Żydzi? Jedni chodzą do drugich, po czym tamci chodzą znów do innych. Żydowska to przecież specjalność, pożyczać…

– Przypuszczalnie masz rację! – powiedział uradowany Beniamin. – W takim wypadku mogę powiedzieć, żem całkowicie gotów. Wyruszamy jutro o świcie, gdy wszyscy będą jeszcze spać. Nie wolno tracić czasu, to byłby grzech.

– Chcesz jutro, niech będzie jutro. Też mi zmartwienie.

– Jutro rano, skoro świt, Senderl, wymknę się po cichu z domu. Będę na ciebie czekał koło starego wiatraka. Nie zapomnij, Senderl, jutro o świcie. Pamiętaj! – powtórzył Beniamin i zamierzał odejść.

– Zaczekaj chwileczkę, Beniaminie – zatrzymał go Senderl. Poszperał w wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył woreczek z wytartej skóry, opasany sznurkiem i zawiązany na dwadzieścia chyba supełków. – Zawartość tego skórzanego woreczka zdołałem uzbierać w ciągu całego mojego żywota pod panowaniem żony. Zacząłem zbierać od dnia ślubu. Czy to się przyda na początek?

– Zasłużyłeś, kochany, na tysiące pocałunków – powiedział Beniamin i serdecznie uścisnął Senderla.

– A żeby cię szlag trafił! Popatrzcie tylko, proszę was, na tę wielką miłość! Jak to się ściskają, jak się obejmują! A na środku izby stoi koza i obżera się kartoflami. Żeby cię robaki zjadły! – niespodziewanie usłyszeli krzyk.

Pochodził on od małżonki Senderla. Wydawała się cała jakby w płomieniach. Jedną ręką wskazywała na kozę, drugą przywoływała Senderla. Senderl ociągając się ruszył w kierunku izby. Podobny był do dziecka, które coś przeskrobało, a teraz oczekuje zasłużonej kary.

– Trzymaj się, Senderl. To już ostatni raz, pamiętaj, jutro skoro świt – tak mu szeptał do ucha Beniamin i jak kot wymknął się z izby.

Rozdział czwarty. O tym, jak Beniamin i Senderl opuścili Tuniejadówkę

Nazajutrz o świcie, zanim jeszcze pastuch zdążył pogonić krowy na pastwisko, nasz Beniamin z paczką pod pachą czekał już koło wiatraka, gotów do drogi. W paczce miał wszystkie niezbędne w podróży rzeczy: tałes i tefilin, modlitewnik, dzieła Derech Hachaim i Chok Leisrael, Psałterz oraz pozostałe książki, bez których nie mógł się obejść, podobnie jak rzemieślnik nie może się obejść bez swoich narzędzi pracy. Zabrał także szabasową kapotę; trzeba przecież jakoś wyglądać przed ludźmi. W kieszeni miał piętnaście i pół groszy, wydobył tę sumę spod poduszki swojej połowicy, tuż przed opuszczeniem domu. Był wiec, dzięki Bogu, zaopatrzony we wszystko, co potrzeba. Mógł wyruszyć w drogę.

Tymczasem wzeszło słońce i obróciwszy się twarzą ku ziemi rzucało ku niej promienne spojrzenia. A każde spojrzenie dodawało człowiekowi sił i radowało wszelkie stworzenie.

Pokryte jeszcze kroplami nocnej rosy uśmiechały się drzewa i trawa. Zupełnie jak małe dzieci, które nagle na widok błyszczącej zabawki wybuchają śmiechem, mimo że w oczach ich perlą się jeszcze wielkie niczym ziarna grochu łzy. Drobne ptaszki fruwały wokół Beniamina, śpiewały i igrały, jakby chciały przez to powiedzieć: „Śpiewajmy i wiwatujmy na radość i pociechę tego wspaniałego jegomościa, który właśnie stoi przy wiatraku. To przecież Beniamin, Beniamin we własnej osobie. Beniamin z Tuniejadówki, współczesny Aleksander Macedoński, który właśnie opuszcza swoją ojczyznę, porzuca żonę i dzieci i udaje się z misją, hen daleko, tam, gdzie go oczy poniosą. Oto stoi Beniamin Wielki, ten, co niczym słońce wyszedł ze swojego namiotu i pełen radości, jak prawdziwy bohater pospiesznie rusza w drogę z paczką pod pachą. Jest silny jak lampart, jest lekki jak orzeł. Jest gotów spełnić każde żądanie Ojca w niebiosach. Śpiewajcie mu więc. Radujcie jego serce!”

I rzeczywiście, radość zagościła w sercu Beniamina. Powtarzał sobie w duchu: „Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Czego mi jeszcze, na psa urok, brakuje? Czy mam jakieś kłopoty? Żonę, dzięki Bogu, oby imię Jego było błogosławione, zaopatrzyłem. Jako takie utrzymanie ma zapewnione. Sam zaś jestem wolnym ptakiem. Cały świat stoi przede mną otworem. Przy takich umiejętnościach, zapale, wybitnej orientacji we wszystkich siedmiu dziedzinach wiedzy ludzkiej, taki Żyd jak ja nie zginie. Do tego jestem jeszcze Żydem pełnym ufności. A odkładając na bok wszystkie pozostałe zalety, Żydzi dzięki samej tylko ufności przetrwali wieki i Bóg ich nigdy nie opuścił”.

Było mu lekko i błogo na sercu. Był w tak wspaniałym nastroju, że wargi same układały się do śpiewu. Miłym głosem intonował hymn na cześć Najwyższego Władcy. Jego śpiew przeplatał się z kwileniem ptaków, brzęczeniem much oraz cykaniem świerszczy i jedna potężna melodia wzbiła się ku niebiosom, aż dotarła do tronu Najwyższego, osiągając siódme niebo.

Tymczasem upłynęło sporo czasu, a Senderl wciąż nie nadchodził. Beniamin zaniepokoił się; cała radość przepadła. Wytężał wzrok. Od rozglądania się na wszystkie strony oczy nieomal wyszły mu z orbit. Ale daremny trud, Senderla ni widu, ni słychu. Jak go nie było, tak nie ma. A może ta megiera zaprzęgła go do roboty? Lecz pora to niezbyt stosowna. W tej chwili cała Tuniejadówka jeszcze słodko śpi. Ziemniaki obiera się znacznie później. Obiad gotują kobiety dopiero po kłótni z mężem. Przedtem dzieci muszą otrzymać należną im porcje batów. Trzeba najpierw rozwiesić pościel na sznurach. Beniamin nie wiedział, co począć. Nie było mu wesoło na duszy. Raczej smutno. A może wrócić do domu? O, to byłoby nieładnie. Aleksander Macedoński zniszczył most, po którym przeprawił się do Indii, aby nie zawrócić. Wyruszyć bez Senderla? Niedobrze. Bardzo niedobrze. Senderl był mu teraz nader potrzebny. Odkąd się z nim związał, świat jakby pojaśniał. Wyprawa bez Senderla wydawała mu się przedsięwzięciem wprost szalonym. Przypominała okręt bez steru, państwo bez ministrów.

Nagle w oddali ukazało się coś, co nieco przypominało człowieka. Senderl! A jednak Senderl! Jakby kobieta w perkalowej kiecce, z chustką na głowie. Serce Beniamina mocno zabiło. Zbladł jak ściana. Przypominał śmierć. Miał wrażenie, że oto nadchodzi jego żona. Raczej nadbiega, nadlatuje. Pędzi! Już go dopada. Rzuca się na niego z wściekłością. Wnet wyładuje na nim całą złość i głośno łkając zaciągnie go do domu.

– Jeden Bóg tylko wie – opowiada Beniamin – jak wtedy cierpiałem, jakie męki przeżywałem. Wolałbym spotkać setkę smoków aniżeli własną żonę. Smok bowiem gryzie tylko ciało, kobieta zaś, gdy wpada w gniew, kąsa duszę. Bóg jednak, oby imię Jego było błogosławione, dodał mi sił i w porę zdążyłem umknąć. Ukryłem się za wiatrakiem, zaczaiłem, jak lew czyhający na łup.

Niebawem wszakże Beniamin jednym susem wyskoczył z kryjówki i ryknął jak opętany: – Senderl! Senderl! – Senderl, odziany w perkalową kieckę, zbliżał się powoli. Twarz miał obwiązaną brudną, zatłuszczoną chustką. Pod oczyma dwa siniaki, ślady zadrapań. W ręku dzierżył kij, na plecach niósł pokaźny tłomok49.

W oczach Beniamina był on wtedy uosobieniem wdzięku i czaru. Wyglądał jak piękna, wystrojona panna młoda oczekująca oblubieńca. Tak Beniamin opisuje swoją radość:

Jak łania poszukująca źródła, jak spragniony wędrowiec na pustyni, który nagle odkrywa oazę, tak ja rzuciłem się ku Senderlowi, ku temu, którego sam Pan Bóg przeznaczył mi na towarzysza i wiernego pomocnika.

– Cóż się stało, Senderl? Dlaczego kazałeś na siebie tak długo czekać?

– Po prostu. Najpierw przecież musiałem udać się do ciebie do domu. Zanim tam doszedłem, dopóki obudziłem twoją Zeldę, sporo czasu upłynęło.

– Obudziłeś Zeldę? – straszliwym, zupełnie jakby nie swoim głosem wrzasnął Beniamin. – Senderl, wariacie jeden, po coś to zrobił?

– Co znaczy „po co”? – odparł zdziwiony Senderl. – Po co? Zapukałem do twojej spiżarni, a gdyś się nie odezwał, zastukałem do drzwi twego mieszkania. Stukam, pukam, znowu stukam. Wtedy Zelda półżywa ze strachu zerwała się z łoża i ja ją wtedy zapytałem o ciebie.

– Senderl, przepadliśmy! Narobiłeś bigosu. Zelda teraz pobiegnie za nami, zobaczysz!

– Nie bój się, Beniaminie. Ona mnie posłała do wszystkich diabłów i była przy tym tak wściekła, jakbym jej zniszczył kapotę. „Idź – powiedziała – i razem z moim50 przepadnij! Niech was obu ziemia pochłonie”. Przez dłuższą jeszcze chwilę stałem pod drzwiami jak oniemiały. Dopiero potem przypomniałem sobie o wiatraku i zrozumiałem, że ty chyba już tam jesteś. Nic dziwnego, że żona twoja powiedziała: „Idź i niech was obu ziemia pochłonie!”. Z tego wynika, że musiała chyba zauważyć, jak wychodziłeś.

– Co powiadasz, Senderl? Zauważyła? Może już idzie, może już tu jest?

– Uchowaj Bóg, Beniaminie! Zamknęła drzwi na łańcuch. Zanim odszedłem, jeszcze raz zapukałem i zapytałem: „Zeldo, a może chcesz przekazać coś swojemu mężowi? Było nie było, może dasz mu coś na drogę, Zeldo?”. Nie odezwała się słowem. Pomyślałem, że ma chyba twardy sen i bez uroku, chrapie sobie słodko. Więc ja znowu: „Zeldo, jeżeli już śpisz, to śpij sobie na zdrowie! Bądź zdrowa, Zeldo!” – powiedziałem i poszedłem sobie.

Słowa Senderla podziałały na Beniamina niczym balsam. Oddychał teraz lżej. Spadł mu kamień z serca. Rozpogodziła się jego twarz, a w oczach pojawiły się błyski radości.

– A teraz, Senderl – rzekł uradowany Beniamin – teraz w drogę! Prawą nogą.

Wówczas z bajora dobiegło kumkanie żab. Wyglądało na to, że swoim rechotem chcą one pożegnać naszych bohaterów, zachęcić do marszu. A żaby w Tuniejadówce wydają z zatęchłych bagien potworne głosy. Słyną z tego na całym świecie. Podobnie sławne są miejscowe pluskwy i karaluchy.

36Czujesz, może ty baczył na drogi Żydka (z gw. ukr.) – słuchaj, może widziałeś na drodze Żydka. [przypis edytorski]
37wczera pripał jak ub wody (z gw. ukr.) – wczoraj przepadł jak w wodzie (jak kamień w wodę). [przypis edytorski]
38Senderl – zdrobnienie od imienia Sender, będącego żydowskim wariantem imienia Aleksander. [przypis edytorski]
39szabasowy – tu: świąteczny. szabes – sobota. [przypis tłumacza]
40tułup (z ros. тулуп: szuba, długie futro) – tu: okrycie zimowe, palto. [przypis edytorski]
41Sambation – legendarna rzeka w dalekich krainach, za którą ukrywają się zaginione plemiona Izraela. Rzece tej przypisywano magiczną właściwość: miała płynąć tylko przez sześć dni w tygodniu, respektując sobotni odpoczynek. [przypis edytorski]
42bima (aszkenaz.) a. tewa (sefard.) – mównica pośrodku synagogi, gdzie wykłada się i czyta Torę; podwyższenie zwieńczone ozdobną kopułą lub ażurową altaną. [przypis edytorski]
43Aw (hebr.) – piąty miesiąc kalendarza żydowskiego, przypadający w lipcu i sierpniu. W dziewiątym dniu miesiąca Aw obchodzone jest święto Tisza b'Aw, rocznica zburzenia Świątyni jerozolimskiej. [przypis edytorski]
44bodziak (z ros. бодяк) – oset a. ostrożeń; tu: rzepy, tj. suche, kłujące i czepliwe owoce ostu, ostrożnia lub łopianu. [przypis edytorski]
45Tam przecież Turczyn włada – Jerozolima znajdowała się pod panowaniem Imperium Otomańskiego w latach 1517–1917. [przypis edytorski]
46Sambation – legendarna rzeka w dalekich krainach, za którą ukrywają się zaginione plemiona Izraela. Rzece tej przypisywano magiczną właściwość: miała płynąć tylko przez sześć dni w tygodniu, respektując sobotni odpoczynek. [przypis edytorski]
47plemię Szymon – według tradycji żydowskiej ród wywodzący się od Symeona, jednego z synów patriarchy Jakuba (Izraela) i jego pierwszej żony Lei. [przypis edytorski]
48plemię Isoschor – według tradycji żydowskiej ród wywodzący się od Isoschora a. Issochara, jednego z synów patriarchy Jakuba (Izraela) i jego pierwszej żony Lei. [przypis edytorski]
49tłomok – dziś: tłumok, tj. zawiniątko, paczka. [przypis edytorski]
50mój – tu: mój mąż. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»