Бесплатно

Podróże Beniamina Trzeciego

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Rozdział piąty. O tym, co się przytrafiło naszym bohaterom zaraz po wymarszu

Nasi bohaterowie wyruszyli bez zwłoki. Maszerowali tak ochoczo, iż zdawało się, że zerwali się z łańcucha albo że ktoś pogania ich batem. Szerokie poły płaszczy rozwiewał wiatr niby żagle spiesznie przemierzającego ocean statku. Gotów jestem przysiąc, że niejeden woźnica dyliżansu z naszej okolicy najgoręcej by sobie życzył, aby jego konie poruszały się w tempie naszych podróżników. Spacerujące opodal wrony i sroki z szacunkiem ustępowały im drogi, a następnie kracząc rozlatywały się na cztery strony świata. Przerażały je owe dwunożne stworzenia, które z takim zapałem parły naprzód.

Żadne pióro nie jest w stanie opisać, jak bardzo czuli się wówczas szczęśliwi, arcyszczęśliwi. Ogarnęła ich niewysłowiona radość. Zadowoleni cieszyli się widokiem nieba i świata.

Senderl widać był rad, że udało mu się wyrwać od żony; wreszcie pozbył się okrutnego jarzma. Miniony dzień był dla nieboraka szczególnie ciężki. Dzień pełen zmartwień i cierpień. Pozostawił po sobie pamiątkę w postaci siniaków na całym ciele. Z brody Senderla ubyło wiele włosów. Pod oczami pojawiły się granatowe plamy. Mężowie-pantoflarze! Nikomu z was nie życzę tak przykrej nauczki, jaką otrzymał wczoraj od swojej połowicy nasz nieszczęsny Senderl.

W milczeniu, nie odzywając się do siebie, co tchu w piersiach, nasi bohaterowie pędzili naprzód. Marsz rozgrzał ich. Duże krople potu spływały im z twarzy. Senderl raz po raz przystawał. Sapał niczym gęś.

– Prędzej, szybciej, Senderl! – Beniamin dodawał towarzyszowi animuszu, sam zaś wysuwał się do przodu. Był jak mocarz, który zebrawszy wszystkie siły rzuca się bez wahania w wir walki.

– Oj, rety! Miej litość nade mną, Beniaminie – błagał Senderl. – Nie mam już sił biegać za tobą. Ty, bez uroku, pędzisz jak kozica w górach, niby cap przed stadem.

– Szybciej, prędzej, Senderl! – powtórzył Beniamin i parł, parł naprzód. – Widzisz, Senderl, mógłbym tak pędzić i pędzić aż na kraj świata.

– Ale po co, Beniaminie, tak gnasz? Zapewniam cię, że zdążymy na czas. A jeśli nawet spóźnimy się o dzień lub dwa to też, wierzaj mi, nie będzie nieszczęścia. Świat przez ten czas nie zginie. Wedle tego, co słyszałem, świat powinien przetrwać do siódmego tysiąclecia, to znaczy, że pozostało mu jeszcze kilkaset lat.

– Prędzej, Senderl, szybciej! Szkoda czasu! Im śpieszniej wyrwiemy się stąd, tym lepiej. Ruszaj się, Senderl! Wytęż siły. Gdy dotrzemy na miejsce, będziemy mogli rozprostować kości. Wtedy pooddychasz pełną piersią. Będziesz wówczas niczym wielki pan.

– Masz rację, też mi zmartwienie. Niech będzie prędzej. Mnie przekonałeś. Jak jednak przekonać moje nogi?

Nie było wyjścia, Beniamin musiał ustąpić Senderlowi i zwolnić tempo marszu.

Gdy słońce wychyliło się zza horyzontu i poczęło mocno grzać, a nawet przypiekać, nasi podróżni, chroniąc się przed żarem, ukryli się w zagajniku na skraju drogi. Rzęsisty pot pokrył ich czoła. Z trudem chwytali oddech. Bolały ich wszystkie kości. Świeże obrażenia na ciele Senderla spuchły i przyprawiały go o straszliwy ból. Miał wrażenie, że ktoś kłuje go szpilkami.

Kiedy nieco odsapnęli, uznali za stosowne wydobyć tałes i tefilin i przede wszystkim odmówić modlitwę. Beniamin modlił się coraz żarliwiej, kołysał się i pogrążał w ekstazie. Uczciwie zasłużył na dobry kieliszek wódki. Ale jak tego dokonać? Byłby zadowolony nawet z kawałka chleba. Konał z głodu. Po takim marszu miał ogromny apetyt. Konia z kopytami mógłby zjeść, a tu, jak na urągowisko, nie było nawet okruszynki. Spojrzał w prawo, spojrzał w lewo, strzelił palcami, ziewnął, podrapał się, przełknął ślinę, pogłaskał się po głowie, pociągnął za pejsy i brodę. Jeszcze raz się podrapał, ponownie pogłaskał, aż coś mu zaświtało w głowie. Wydobył z paczki niewielką książeczkę o rozmiarach czterokrotnie mniejszych od normalnych. Był to modlitewnik. Otworzył go i niebawem zaczął coś mruczeć z przyśpiewem, jaki towarzyszy czytaniu adkosmos w święto Szawuot51.

– Senderl – Beniamin przerwał w połowie zdania. – Czy wiesz, co czytam? Czy wiesz, dlaczego czytam z takim przyśpiewem?

– Zapewne jesteś głodny – odparł prostodusznie Senderl.

– Akurat – mruknął Beniamin. – To co, żem głodny?

– Dlatego śpiewasz – rzekł Senderl. – Powiadają przecież: Koły Żyd śpiwaje, koły wyn hołodny.52 Ty, Beniaminie, możesz sobie śpiewać. Śpiewaj, ile chcesz. A ja tymczasem zajmę się czymś innym.

Mówiąc to Senderl wsunął rękę do swojej paczki i wyciągnął z niej torbę.

– Nic nie wiesz i nic nie rozumiesz – rzekł na to Beniamin. – Głupiec z ciebie. Zaraz ci wszystko wyłożę.

Senderl tymczasem robił swoje. Z wolna otwierał torbę. Gdy Beniamin zajrzał do niej, natychmiast wszystko się w nim odmieniło. W torbie były prawdziwe skarby: chleb, kawałki chały pozostałe po sobocie, ogórki, rzodkiewka, cebula i czosnek. „Zapobiegliwa gospodyni, która pamięta o wszystkim” – pomyślał Beniamin o Senderlu. Przyjaciel bardziej urósł w jego oczach. Jakże się cieszył, że Pan Bóg obdarzył go tak wartościowym towarzyszem podróży. Tylko Stwórca mógł mu zesłać Senderla, tak jak w swoim czasie zesłał synom Izraela mannę na pustyni. Pokrzepili się, a potem Senderl zawinął resztki jedzenia w papier i schował z powrotem do torby.

– Przydadzą się na jeszcze jeden posiłek. Natomiast torba starczy jeszcze na tysiąc lat, na całe nasze życie. Z nią, jeśli Bóg będzie łaskaw, będziemy chodzić po domach. Nic się nie martw, Bóg nas nie opuści. Nasza kochana sakwa jest niby ten cudowny obrus z bajek. Wystarczy powiedzieć: „Obrusiku, obrusiku, daj nam jeść, daj mi to, daj mi tamto”, a obrusik natychmiast spełnia życzenia. Wielu, bardzo wielu ludzi dzięki torbie utrzymuje się przy życiu w cudownie łatwy sposób. Przekazują ją nawet w spadku dzieciom i wnukom. W istocie swojej każda torba jest taka sama. Jest tylko torbą. Ale w zależności od miejsca, w którym się znajduje, przybiera różne kształty, różne nazwy. U prostych biedaków jest zwyczajną płócienna torbą. Wśród wyższych sfer przybiera jednak najbardziej rozmaite kształty. To formę pudełka, to koszyczka, puszki, skarbonki na cele religijne, sakiewki na cele społeczne, kasy pożyczkowej, a nawet pończochy gromadzącej honoraria na spotkania literackie. A wszystkie wyżej wymienione kształty są niczym innym, jak tylko odmianami tej torby. Żydowskiej torby.

– Senderl – odezwał się Beniamin mocno pokrzepiony jego słowami – my obaj stanowimy parę przez samo niebo skojarzoną. Stanowimy jedność, jak ciało i dusza. Gdy ty troszczysz się o sprawy materialne, o jedzenie i picie, ja dbam o sprawy duchowe. Ponawiam pytanie: czy wiesz, dlaczego odmawiam z przyśpiewem hymny? Mam ku temu poważny powód. Troszczę się o to, abym w momencie, gdy Bóg, niech imię Jego będzie błogosławione, pozwoli mi dotrzeć do synów Mojżesza, mógł się z nimi rozmówić i nie zapomnieć języka w gębie. Język, którym się posługują, to aramejski. W aramejszczyźnie zostały napisane te hymny. Moim zdaniem ułożył je Eldod Hadani, który przybył do nas z ich kraju. A więc uważaj, Senderl. Zaczynam mówić ich językiem. Tu, za granicą, wystarczy nam nasz język53 rodem z Niemiec, ale tam z całą pewnością nie znają tej mowy.

– Polegam całkowicie na tobie – powiedział pokornie Senderl. – Ty jesteś uczony, zaglądasz sobie do tych swoich książek i chyba wiesz, co robisz. Wiesz, dokąd zmierzasz. Najlepszy dowód, że nie zapytałem nawet, czy idziemy właściwą drogą. Ty prowadzisz, a ja się nie przejmuję. Prowadź, a ja pójdę za tobą, jak cielę za krową.

Zaufanie, jakie Senderl okazał Beniaminowi, sprawiło mu wielką satysfakcję. Ujrzał siebie w roli kapitana statku, który pewną ręką prowadzi okręt po morzu. Mimo to jednak spróbował określić miejsce, w którym się obecnie znajdował. Nie jest wykluczone, że zabłądził, że zboczył z drogi, że ją zgubił.

Gdy tak rozważał, nadjechał chłop na wozie załadowanym po brzegi sianem.

– Senderl – powiedział Beniamin – nie zaszkodziłoby zapytać chłopa o drogę. Chodzi o zwykłą ciekawość. Tu, za granicą, ty lepiej i prędzej się dogadasz w tym ich nieokrzesanym języku. Ciebie częściej zabierała żonka na targ.

Senderl podniósł się ze swego miejsca i z wielkim szacunkiem podszedł do chłopa.

– Dobry dień! Kazi no, czełowicze, kudy54 droga na Erec Isruel55?

 

– Szczo56? – chłop ze zdumienia wytrzeszczył oczy. – Jaki Srul57? Ne baczył58 ja Srula!

– Nie, nie! – wtrącił się Beniamin. – Eto ni Srul, a win, nie przymierzając, Erec Israel kazaty win! Senderl, wyjaśnij mu dokładniej. Ma chłopską łepetynę. Jaśniej wyłóż.

– Na Erec Isruel, kudy dorogi? – powtórzył Senderl.

– A pies was, Żydku, znajet, szczo wy moroczyty mene gołowu. Eto doroga na Pijawki, a win wsio Ełes słual, Ełes słual59 – przedrzeźniał ich chłop i splunąwszy odjechał.

Nasi bohaterowie ruszyli w dalszą drogę.

Beniamin odczuwał ból w nogach. Miał wrażenie, że zagotowała się w nich krew. Chwilami nawet sądził, że stracił nogi. Próbował nie zwracać na to uwagi i jak mógł dodawał sobie ducha. A ponieważ trudno mu było kroczyć prosto i szybko, oby żaden Żyd nie zaznał podobnego położenia, począł raz po raz podskakiwać. Oczywiście nie był to już dziarski marsz z początku wyprawy. Mimo to Beniamin uporczywie szedł dalej. A co innego mógł uczynić? Miał się położyć na drodze? I co by z tego przyszło? No i czy wypada, aby Żyd tak sobie nagle ułożył się na środku drogi? Sprawiłby tym zawód towarzyszowi. Nie daj Bóg przerwać wyprawę. Wypadało iść zatem dalej. Maszerowali więc tak cały dzień, dopóki nie trafili na nocleg do Pijawki.

Gdy tylko Beniamin dotarł do miejscowej karczmy przede wszystkim zaszył się w kącie izby, aby odsapnąć i rozprostować zbolałe nogi. Senderl, jak przystało na zapobiegliwego gospodarza, rozglądał się za kolacją.

Arendarz wnikliwym okiem zmierzył Senderla i doszedł do wniosku, że z ubioru i wyglądu jest to ktoś niezwyczajny, niepodobny wręcz do pozostałych podróżnych. Serdecznie go przywitał, a na pytanie, jak się nazywa i skąd przybył, otrzymał od Senderla odpowiedź nader prostą: nazywa się Senderl, jest w pewnej mierze Żydem z Erec Israel. Pełni służbę u reb Beniamina, który właśnie raczył w całym swoim majestacie spocząć tam w kącie. Arendarz przybrał bogobojne oblicze, nieco się zamyślił i poprosił Senderla, by zechciał usiąść.

Zostawmy tymczasem naszą księżniczkę, czyli Senderla, na rozmowie z arendarzem, a sami powróćmy do księcia, to jest do Beniamina. Zobaczmy, czym się zajmuje.

Od momentu, gdy położył się, leżał jak kamień. Nie zdawał sobie sprawy, na jakim świecie przebywa. Nogi miał obrzmiałe. Krew w nich nieustannie bulgotała. Coś kłuło i szczypało, jakby tysiące mrówek poruszało się po ciele i gryzło. Łomotało mu w skroniach, miał wrażenie, że ktoś wali w nie młotkiem. W uszach szumiało, słyszał dźwięki przypominające melodię z baraniego rogu, w który dmie się podczas święta Rosz Haszana60. Chwilami huk w skroniach przypominał wybuchy rac. Po każdej wylatującej z głowy racy błyskało mu przed oczyma tysiące różnokolorowych iskier. Żółtych, zielonych, niebieskich, czerwonych i pąsowych. Gdy fajerwerki zgasły, ciemniało mu w oczach i znów słyszał dokuczliwy szum.

Niespodziewanie dobiegł go daleki dźwięk dzwonków. Z każdą chwilą zbliżał się, był wyraźniejszy, silniejszy. I nagle zamilkł. Rozległo się skrzypienie wozu, po chwili fura zatrzymała się przed bramą karczmy. Wydaje się, że całe miasteczko zebrało się tu na jakiś ważny wiec. Słychać różne głosy: skrzeczące, chrapliwe, zawodzące, płaczliwe i przyjemne. Nie wiadomo, o co chodzi. Gdy koty, we właściwym dla siebie czasie, gromadzą się na dachu, to jasne, w czym rzecz. Po to są koty. Wiemy, co kryje ich miauczenie, aczkolwiek nie znamy ich kociego języka. W tej natomiast sprawie trudno coś pewnego powiedzieć. Czemu krzyczą, czego chcą? Śmiech splata się z jękiem, szept z westchnieniem, pisk z basem łobuza, wazeliniarskie deklaracje z chrapliwym skrzeczeniem. Ktoś pociąga nosem, ktoś stuka lub klaszcze. I bądź tu mądry, zrozum, co to wszystko ma znaczyć.

Nagle otworzyły się drzwi i do izby wpadła z impetem gromada ludzi. Beniamin zaszywa się głębiej w kącie. Tymczasem w izbie przejaśnia się. Zapalono świece w lichtarzach szabasowych. Niektóre świeczniki są zalane woskiem i świece ledwie się w nich trzymają. Gdzieniegdzie świece topią się. Czasem otwory lichtarzy są zbyt luźne i świece się pochylają. Trzeba je podeprzeć.

Za długim dębowym stołem siedzi grupa muzykantów strojących instrumenty. Skrzypek przebiega palcami po strunach. Łaskocze struny, a każda z nich odpowiada słodkim, miłym dźwiękiem. Jakby chciała rzec: „Nie szkodzi, możesz mnie łaskotać. Jeśli chodzi o mnie, to jestem gotowa. Oby tylko nie nawalił smyczek”. Muzykant chwyta smyczek, gładzi go, obraca w dłoni. Instrument jest gotów do gry. Flecista przemawia łagodnie do fletu; odpowiada mu cicha melodia. Cymbalista zręcznie przesuwa palcami po cymbałach. Młoteczki wystukują powoli właściwą tonację. Tylko ślepy bębnista w głębokiej, aż na oczy zsuniętej czapce futrzanej, ukradkiem drzemie.

Tuż przy muzykantach stoi ławka. Wspiął się na nią jakiś człowiek. Coś mówi. Ledwie pada słowo, a wszyscy w śmiech. Nawet dzieci, które tłoczą się za oknami, zaglądając przez szyby, śmieją się do rozpuku i stroją dziwne miny. Nagle mężczyzna na ławce krzyczy: „Hurra”. To wiwat na cześć gospodarza i jego gości. Poleca zagrać coś żywego, wesołego. I muzykanci biorą się do dzieła. Kobiety i mężczyźni puszczają się w tan. Taniec zwie się szer.

Wszystko w ruchu. Nawet pluskwy i karaluchy wylazły ze swoich kryjówek i biegają po ścianach. Naraz jeden z tancerzy wpadł na spoczywającego w kącie Beniamina. Przyjrzał się jego twarzy i nagle w krzyk:

– Toć to Beniamin. Ale mam szczęście, alem go zmacał! Przysięgam, że złapałem wielką wygraną. Jest! Jest!

Na ten krzyk przybiegło wielu ludzi. Beniamin rozpoznał wśród nich notabli z Tuniejadówki. Był też i rabin.

Krzyczano zewsząd:

– Beniamin do tańca! Pójdź z nami w tany, Beniaminie!

– Nie mogę w żadnym wypadku – Beniamin błaga o litość, prosi. – Nie mogę się ruszyć.

– Nie szkodzi, nie szkodzi – słyszy w odpowiedzi. – Chodź – powiadają – spróbuj. Co w tym zresztą trudnego? Niedźwiedź umie tańczyć, a cóż dopiero człowiek. Dalej, żwawo! Ale będziemy mieli co opowiadać!

– Tylko nie Zeldzie – prawie bez tchu wykrzykuje Beniamin – błagam was, tylko nie Zeldzie!

– Ruszaj się, ty krowo – krzyczą mu w odpowiedzi. – Ruszaj się, stawaj na nogi!

– Zlitujcie się nade mną, dzieci Izraela! Nie mogę! Nie mogę, przyjaciele, nie mogę się ruszyć! Mam ważny powód. Wyjawię go tylko rabinowi.

I gdy objął w mocnym uścisku rabina, aby mu szepnąć do ucha swój sekret, czuje uderzenie w bok. Cios był tak silny, że zakręciło mu się w nosie jak od chrzanu. Pod wpływem bólu podskakuje. Przeciera oczy i cóż widzi? W izbie mrok, przez okno sączy się blask księżyca. Samotnie leży obok cielęcia i trzyma je w objęciach.

Co tu się dzieje? Skąd nagle to cielę? Czyżby Beniamin się ocielił? Dobrze, ale w jaki sposób? Załóżmy, że jest rzeczywiście krową. Po stokroć krową. Tak czy owak jest jednak krową dwunożną, a czy ktoś słyszał lub widział, aby dwunożna krowa urodziła cielę?

Prawda, że jest u nas sporo cieląt, a większość z nich pochodzi nawet z bogatych, szacownych domów, ale mimo wszystko to przecież tylko cielęta w ludzkiej postaci. Większość z nich wyróżnia się nawet ładną prezencją. Są nawet takie, które mają ładne twarzyczki, a na nich piękne, pełne czaru dołeczki. Lecz cielę, które Beniamin właśnie obejmował, to przecież, co tu gadać, autentyczne. Nic innego, tylko cud. Prawdziwy cud. Po prostu – z nieba spadło. Ależ nie, szanowni moi Państwo. Nie wierzcie w niebiańskie cielęta. Wśród wszystkich naszych cieląt nie ma ani jednego, które by zesłano z nieba. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Nie warto zatem wydziwiać na temat cielęcia i nie należy przydawać mu takiego znaczenia. Po prostu i bez upiększenia rzecz wyglądała tak: gdy śmiertelnie zmęczony Beniamin rzucił się w kąt, nie zauważył, że zaszyło się tam cielę. Zasnął w męce. I wtedy ujrzał we śnie wesele z muzykantami. Zaniepokojony wsuwał się coraz głębiej i głębiej w kąt. A kiedy we śnie obejmował rabina Tuniejadówki, w rzeczywistości ściskał cielę arendarza z Pijawki. To zwierzęciu szeptał do ucha sekret swojej podróży. Cielę jednak nie znało się na czułościach. Nie pragnęło, aby je ktoś przyciskał i dusił. Wyprostowało więc kopyta i poczęstowało Beniamina w bok. Wtedy się obudził. Po przebudzeniu nadal trzymał cielę. Był oszołomiony, na pół przytomny. Dopiero po chwili odepchnął stworzenie. Przerażony zerwał się na nogi i uciekł. Cielę zaś, gdy tylko uwolniło się z objęć Beniamina, również poderwało się do ucieczki. W popłochu wpadło na ceber pełen wody. Trach, ceber się przewrócił, a woda rozlała. Łoskot zaniepokoił Senderla i arendarza. Przyświecając świecą wpadli do izby. Tu stanęli, jak wryci. Gdyby ich ujrzał jakiś wierszokleta, niechybnie ułożyłby mniej więcej taki oto wierszyk:

 
Serdeczni dla siebie i mili,
Czy to w kącie, czy w kałuży
Nigdy się nie rozstawali.
 

Arendarz i Senderl byli jednak zwykłymi zjadaczami chleba, a nie poetami. Dlatego też natychmiast rozdzielili Beniamina i cielę. Tych serdecznych i miłych. Cielę odprowadzono do matki, nie skąpiąc mu przy tym dokuczliwych słówek. Wypomniano zwierzęciu niegrzeczne zachowanie. Beniamina zaś wyciągnięto z kąpieli i zaprowadzono do alkierza, gdzie spoczął na wiązce słomy. Dostał także poduszkę pod głowę.

Rozdział szósty. Beniamin otrzymuje policzek

Po nocnej kąpieli, dokładnie obmyty wodą wylaną z cebra, Beniamin poczuł, że ból w kościach nieco ustąpił. Rano był rześki, wypoczęty. W przygodzie z cielęciem dostrzegł palec boży. To dzięki boskiej ingerencji ustały bóle; wyzdrowiał. Tłumaczył więc Senderlowi, że niesprawiedliwym stworzeniem jest człowiek, który uskarża się na los, gdy dosięga go nieszczęście. Nie rozumie, grzesznik, że bieda może odmienić się w szczęście, że, jak mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pan Bóg wybiera na wykonawców swojej woli różne istoty. Może wybrać nawet krowę. Także cielę odgrywa czasem rolę lekarza. Nawet mała muszka potrafi drążyć mózg, straszliwie dokuczać lub stanąć w gardle. Najlepszym tego potwierdzeniem jest historia, która przydarzyła się w czasach starożytnych cesarzowi Tytusowi. Nocne wydarzenie było dobrą wróżbą. Podróż weszła w szczęśliwą fazę i jeśli Bóg pozwoli, osiągną to, czego tak bardzo pragną.

 

Od wieków wiadomo, że napotkać nosiwodę z pełnym wiadrem to dobry znak. Cóż dopiero cały ceber!

– Ceber – zawtórował Beniaminowi Senderl.

Ból w nogach i miłe słowa spowodowały, że Beniamin pozostał w Pijawce jeszcze przez cały dzień. Był niczym okręt, który osiadł na mieliźnie i czeka na sprzyjający wiatr, by popłynąć dalej.

Następnego dnia o świcie Beniamin zerwał się ze swego posłania i ruszyli w drogę. Przez dłuższy czas trapiła go melancholia. Szedł pogrążony w zadumie i w ogóle nie odezwał się. W pewnej chwili uderzył się w czoło i wielce zasępiony przystanął. Milczał kilka chwil, nim wyrzekł z westchnieniem te oto słowa:

– Och, Senderl, zapomniałem!

– Czegoś zapomniał? Gdzieś zapomniał? – dopytywał się Senderl, jednocześnie chwytając torbę.

– W domu, Senderl, w domu zapomniałem.

– Co ci przyszło do głowy, Beniaminie? Wzięliśmy chyba wszystko, co jest potrzebne człowiekowi podczas wyprawy. Torba, uchowaj nas Boże od grzechu, jest. Tałes, tefilin i modlitewnik są. Kapota szabasowa też. I to chyba wszystko, ku chwale Najwyższego. Zabraliśmy wszystko. Co nas więcej może obchodzić? Co mogliśmy zapomnieć?

– To, o czym zapomniałem, ma ogromne znaczenie. Jest wprost niezbędne do życia. Oby tylko to skończyło się pomyślnie! Jeśli jednak, bo diabeł nie śpi, spotka nas ta przygoda, wtedy dopiero będziemy w stanie ocenić wartość tego, o czym zapomniałem. Zapomniałem mianowicie wychodząc z domu wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie z pewnej księgi opartej na starym rękopisie. Należy je wygłosić przed wyprawą w pobliżu rogatek. Daje ono absolutną gwarancję i pewne zabezpieczenie przed wszelkim niebezpieczeństwem. Chroni przed złymi spotkaniami. Teraz już wiesz.

– A może chcesz wrócić do domu? – zapytał prostodusznie Senderl.

– Zwariowałeś? Zmysły postradałeś? – zawołał Beniamin. Krew uderzyła mu do głowy, policzki zaś płonęły. – Czy wiesz, co oznacza powrót do domu? Po tylu trudach, po tylu milach już przebytych? Jak to wrócić? A świat? Co świat na to powie?

– Co ja słyszę. Mówisz o świecie, Beniaminie? A czy świat prosił cię, abyś wyruszył w podróż? Czy świat podpisał z tobą umowę i dał ci pieniądze na drogę?

– Akurat trafiłeś w sedno! – ironizował Beniamin. – A czy Aleksandra Macedońskiego proszono, aby wyprawił się do Indii i toczył tam wojnę? A tych wszystkich naszych Żydów podróżników może świat też prosił, aby wędrowali od miasta do miasta?

– Skąd ja mam o tym wiedzieć? – odpowiedział Senderl i uśmiechnął się. – Jeżeli chodzi o mnie, to zapewniam cię, że moglibyśmy siedzieć w domu. Wyszłoby to i nam, i całemu światu na dobre. Oj, poczciwcze, mój Aleksandrze Macedoński! W domu masz wszystko. Nie brak ci niczego. Siedzisz sobie zadowolony, szczęśliwy i tylko drapiesz się po brzuchu. Potrzebne ci jeszcze Indie do szczęścia, naiwniaku. Sydy doma, ta ne rypajsia61, mówi lud. A głos ludu, to, nie przymierzając, głos Gemary62. To znaczy zostać w domu i zajmować się swoją robotą. Komu potrzebne takie wędrowanie? Błąkanie się bez ładu i składu? Po co tracić zdrowie i, co najważniejsze, zdzierać buty? Powiadam ci, Beniaminie, jakem Żyd: gdybym spotkał kogoś takiego, z miejsca przytoczyłbym mu to przysłowie. Ale cóż ja plotę, zacytowałbym mu lepiej Gemarę.

Przez dłuższy czas nasi bohaterowie toczyli zawzięty spór, Senderl zadawał pytania, a Beniamin udowadniał mu, że nie ma wcale pojęcia o tych sprawach. Senderl przypominał konia, który przez długie lata wiernie służył swemu panu, gotów za nim pójść w ogień i wodę, aż raptem, pewnego dnia, ni z tego, ni z owego stracił zapał, stanął okoniem i za nic nie chciał ruszyć z miejsca. Choć weź i powieś się. Zabij się, ku uciesze wrogów Izraela. Beniamin nie znalazł bata, aby przekonać upartego Senderla. Ostrym językiem wiercił mu dziurę w brzuchu, zasypywał go gradem słów. Wreszcie Senderl zmiękł i stał się znowu potulnym konikiem. Nastawił uszu. Słuchał bacznie słów, które drążyły mu mózg i wreszcie, zgodnie ze zwyczajem, oświadczył:

– Skoro tak chcesz, niech będzie po twojemu. Też mi zmartwienie.

Uporawszy się z Senderlem, Beniamin pociągnął towarzysza dalej. Przemierzyli wiele mil dróg i ścieżek, aż ledwie żywi dotarli do Teterywki. Tu zatrzymali się. Teterywka była dużym miastem. Nic więc dziwnego, że gapili się na równo wybrukowane ulice, murowane domy i nie mogli się napatrzeć do syta. Chodzili po trotuarach prawie na czubkach palców. Podnosili przy tym nogi w dziwaczny sposób, tak jakby bali się, że stąpając mocniej, uszkodzą gładkie kamienie. Chodziło w gruncie rzeczy tylko o nogi. Nie zaznały one dotąd szczęścia u swoich właścicieli. W małych miasteczkach nigdy się z nimi zbytnio nie certowano. Małomiasteczkowe nogi, które nigdy nie zaznały podłóg. Nogi, które brodziły niczym świnie po błocie, nurzały się w nim często po kostki, bo tak żądał ich właściciel. Nic dziwnego, że takie nogi mogły ulec, wzorem pijaka, zamroczeniu, gdy nagle poczuły pod sobą kamienne podłoże. Z wielkiego szacunku zaczęły podskakiwać i przez pewien czas nie wiedziały, gdzie się mają podziać. Na wybrukowanych ulicach wielkiego miasta w lot można poznać te nowe nogi, przybyłe właśnie z małej mieściny.

Ostrożnie chodzili po mieście. Z szacunkiem ustępowali drogi. Gdy kogoś spotykali, Senderl chwytał Beniamina za poły i odciągał na bok. Pewnego razu z tego powodu Senderl musiał nawet wykonać krótki taniec z człowiekiem, który nadszedł z przeciwnej strony. Zszedł na bok, zastępując w ten sposób tamtemu drogę. Ów rzucił się w prawo, ale nasz Senderl go uprzedził i już tam był. Jednocześnie skoczyli więc w lewo i znowu w prawo, aż wreszcie przechodniowi udało się wyminąć Senderla. Inny mężczyzna, wyraźnie nie mający ochoty zatańczyć z Senderlem, po prostu odrzucił go na stronę. Senderl omal przy tym nie stracił zębów. Dla naszych bohaterów to wszystko było nowością. Mieli wrażenie, że wszyscy im się przyglądają, pokazują palcami. Zdawało im się, iż dorożki huczą, faetony63 dudnią, bramy pysznią się przed nimi, domy patrzą na nich z góry poprzez szyby, a ludzie naigrywają się z nich i pokrzykują: – Kultury, kultury, łapserdaki! Kultury, małomiasteczkowe Żydki! Kultury i jeszcze raz kultury!

Senderl zadarł głowę i z podziwem oglądał kamienice.

– Słuchaj, Beniaminie – powiedział. – Mam wrażenie, że to chyba Stambuł.

– Daj spokój, naiwniaku. To się nawet nie umywa do Stambułu. – Beniamin powiedział to z taką miną, jakby był rodzonym stambułczykiem. – Stambuł, jak wiadomo, posiada pięćset razy po pięćset ulic. Każda ulica ma pięćset razy pięćset piętnaście, dwadzieścia albo nawet pięćset trzydzieści wysokich domów. A w każdym domu mieszka pięćset razy po pięćset ludzi. Sądzisz, że to już wszystko? Nie, zaczekaj, naiwniaczku. Do tego dodaj zaułki, uliczki, oraz place, których jest tyle, ile piasku nad morzem.

– O rety – wyrwało się z ust zdumionemu Senderlowi. – Na Boga, to strach. Takie duże miasto! Wyjaśnij mi, Beniaminie, skąd się biorą takie miasta? Ludzie cisną się, duszą na jednym kawałku ziemi. Leży jeden na drugim tak, jakby świat był za mały i brakowało miejsca na nim. Chyba tkwi coś w tym, że ludzie oddalają się od ziemi i chcą się wznieść w przestworza. Pragną zdobyć najwyższe nieba. Może dlatego, że dusza człowieka pochodzi z nieba i przez to ciągnie ją tam. Chce wciąż wyżej i wyżej. Ma ochotę rozwinąć skrzydła. Wzbić się wysoko i pozostać na zawsze w przestworzach. Co na to mówią twoi uczeni, Beniaminie? Znalazłeś coś na ten temat w swoich książkach?

Beniamin zmarszczył czoło i odpowiedział:

– Dość sporo na ten temat dotąd napisano. W swoim czasie sam nawet zajmowałem się tą sprawą. W bożnicy za piecem. Dzięki temu został wyjaśniony ustęp Gemary traktujący o dziesięciu garnkach nędzy, które posłano na ziemię. Objaśniono również sens następującego zdania: „Cały świat napełnił się grabieżą, ziemia pełna była rozboju”. Spróbuję ci jednak wytłumaczyć to na podstawie samej Tory. Z pewnością przerabiałeś kiedyś Pięcioksiąg. Otóż według Pięcioksięgu wczesne pokolenia naszych przodków mieszkały w namiotach. Później, gdy przyszło na świat Pokolenie Rozłamu i czas wieży Babel, ludzie zebrali się w jednym miejscu i wytwarzali cegły, aby z nich zbudować miasto o domach sięgających nieba. Podczas pracy wpadli w popłoch. Pomieszali się. Przestali się nawzajem rozumieć. Wyszło zatem zupełnie nie tak. Cud, że Pan Bóg rozpędził ich w porę. Dzięki temu mogli rozpocząć na nowo normalne życie i odetchnąć swobodnie. Świat został ocalony. Grzech pychy zapoczątkowany przez Pokolenie Rozłamu wciąż jednak daje o sobie znać. Skutkiem więc ich przewiny tkwi od owych czasów w ludziach pragnienie życia w skupiskach. Wizja wysokich domów. Żądza poznania tajemnic Boga. A wszystko po to, aby wznieść się w niebiosa. „Czemu się do mnie przyczepiłeś jak złoczyńca” – powiada Abraham do Lota. „Czemu to twoi ludzie mają się kłócić z moimi o piędź ziemi, kiedy cały świat przecież stoi przed tobą otworem. Możesz sobie iść, dokąd pragniesz, a mnie zostaw”.

Zanim jednak Beniamin dokończył swój wykład, posłyszeli donośny krzyk właściciela dwukonki64, która tymczasem najechała z tyłu na naszych bohaterów i o mały włos nie potrąciła ich dyszlem.

– Pętaki! – ryknął na nich woźnica i pogroził batem. – Łazicie jak te raki! Nie tarasujcie drogi! Och wy, niedołęgi, ślamazary!

Nasi bohaterowie wzięli nogi za pas i jak przerażone zające rozbiegli się na dwie strony. Senderl natrafił na słup. Zderzył się z nim i jak długi runął na ziemię.

Beniamin wpadł na kosz pełen jaj, który właśnie niosła kurołapka, czyli handlarka drobiem. Jajka potłukły się i powstało istne piekło. Pisk, krzyk i urwanie głowy. Kobieta obsypała dzielnego podróżnika gradem straszliwych przekleństw. W końcu wymierzyła mu siarczysty policzek i na dodatek jeszcze chciała mu wyrwać włosy z głowy. Beniamin przeżył więc całkiem sporo, nim udało mu się wyrwać z rąk przekupki i umknąć w boczną ulicę. Tam spotkał się z Senderlem.

– Oto i masz to wielkie miasto! – rzekł Senderl, ocierając połą płaszcza pot z twarzy. – Tu nie stój, tam nie chodź. Tu nie siadaj. A niech ich jasny piorun!

– To się jeszcze ciągnie od Pokolenia Rozłamu – stwierdził Beniamin, sapiąc niczym gęś. – Wszystko, co tu widzisz, to następstwo Pokolenia Rozłamu, pokolenia wieży Babel: chaos, tumult wypełniony złodziejstwem, grabieżą i rozbojem.

– No to głową do ziemi! Chodź, Beniaminie – powiedział Senderl. – Czas odpocząć! Okropnie wyglądasz, policzek ci płonie. A niech tę bezczelną babę szlag trafi. Wytrzyj twarz. Ta przekupka wysmarowała ci ją żółtkiem.

51Szawuot a. Szwues – święto objawienia Tory na górze Synaj, zarazem święto pierwszych zbiorów. [przypis tłumacza]
52Koły Żyd śpiwaje, koły wyn hołodny (z gw. ukr.) – kiedy Żyd śpiewa, to znaczy, że jest głodny. [przypis edytorski]
53nasz język rodem z Niemiec – tj. jidysz. [przypis edytorski]
54Kazi no, czełowicze, kudy droga na Erec Isruel – powiedz no, człowieku, którędy droga do Ziemi Izraela. [przypis edytorski]
55Erec Israel (Erec Isroel) – Ziemia Izraela. [przypis tłumacza]
56szczo (ukr. що) – co. [przypis edytorski]
57Srul – zdrobnienie żydowskiego imienia Israel. [przypis edytorski]
58ne baczył ja (z gw. ukr.) – nie widziałem. [przypis edytorski]
59A pies was, Żydku, znajet, szczo wy moroczyty mene gołowu. Eto doroga na Pijawki, a win wsio Ełes słual, Ełes słual (z gw. ukr.) – może pies wie, czego mi zawracasz głowę, Żydku. To droga na Pijawkę, a ten ciągle „Ełes słual, Ełes słual”. [przypis edytorski]
60Rosz Haszana a. Rosz Haszane – Nowy Rok obchodzony zwykle we wrześniu. [przypis tłumacza]
61Sydy doma, ta ne rypajsia (z gw. ukr.) – siedź w domu i nie ruszaj się (nie wychylaj się; nie męcz się). [przypis edytorski]
62Gemara a. Gemore – część Talmudu, dzieła stanowiącego podsumowanie doktrynalno-religijne pobiblijnego judaizmu, zawierająca komentarze. [przypis tłumacza]
63faeton – tu: niezadaszony pojazd konny, najczęściej dwuosobowy. [przypis edytorski]
64dwukonka (daw.) – pojazd dwukonny; bryczka, do której zaprzęga się dwa konie. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»