Frania pokiwała głową.
– Patrzcie państwo!… To i paniusia także… Ano, to cieszy mnie bardzo, że nie ja jedna. Mój pan małżonek mówi mi, że to ja tylko taki głaz!
Pani Tulipska parsknęła śmiechem.
– Co znów!… Wszystkie my tak!… Panom mężom to jeszcze czasem fidryganse-romanse w głowie!
Czuli się to, czuli, a ja najczęściej, gdy mnie Tulipski całuje – o jutrzejszym obiedzie myślę albo o tym, czy aby strych będzie wolny w przyszłym tygodniu i czy mogę zacząć pranie…
– To tak jak ja!… – przyświadczyła Frania.
Mrok zapadał błękitny i tajemniczy.
W klatce kanarki kurczyły się do snu, chowając głowę pod skrzydełka. Przytuliły się do siebie blisko, blisko i wisiały tak nieruchome w przestrzeni, jak dwie gwiazdeczki złote nagle ze sobą złączone.
Przed obydwoma kobietami na maluchnym stoliku, pokrytym czerwonym obrusem, stały filiżanki od kawy, cukierniczka, okruchy ciastek na talerzyku i w pudełku smażone owoce.
Pani Tulipska utkwiła wzrok w klatkę z ptakami.
– Będzie pani miała młode? – spytała wreszcie chrapliwym głosem.
– Będę! – odparła Frania. – Kupiłam niedawno samicę na miejsce tej, co zdechła. Zaraz się pokochali z kanarkiem i teraz panuje między nimi wielka miłość…
Pani Tulipska wydęła usta i sięgnęła po smażoną gruszkę.
– Och!… te zwierzęta!.. – wyszeptała, przewracając oczy.
Nienawiść, jaką miała Frania do objawów miłości męża, powoli przeszła i na samą postać Marulki. Ośmielając się, coraz więcej7 ścigała go tą nienawiścią ciągle, siekąc go rózgą pogardliwych wyrażeń, rzucając mu w twarz jego wiek, złamaną postać, trudność wysłowienia się. Cały rząd domu przeszedł w jej ręce, odebrała mu pieniądze i wydzielała mu centy na marki8 do listów lub na trochę tabaki. Marulka był urzędnikiem w niewielkim banku i pensyjka jego zaledwo wystarczała na skromne życie dla dwojga. Frania znajdowała w tym doskonałe źródło utyskiwań i tronując wśród swych dwóch pokoi w powodzi białego perkalu i tanich wstawek, czuła się tylko na chwilę uspokojona, gdy zasiadła do obiadu. I tu jednak ścigała jeszcze męża nienawistnym wzrokiem, nazywając go „tabaczarzem”, „tyranem” lub „przeklętym Czechem”.
Marulka milczał, kulił siwą głowę w ramiona, rozumiejąc dobrze, skąd pochodzi źródło wiecznej urazy tej kobiety ciągle chmurnej, złej i jakby skrzywdzonej.
Ustępował we wszystkim nie dlatego, aby ją kochał obecnie, bo Marulka także kochać nie umiał, lecz dlatego, że przyzwyczaił się do niej, do jej dąsów, wymysłów, nienawiści i jej zimnego i zbuntowanego temperamentu.
Po obiedzie był festyn w Strzeleckim Ogrodzie. Zieleń, kurz, stoliki z hrabiankami galicyjskimi, sprzedającymi losy na loterię, namioty z aktorkami w scenicznych sukniach, odświeżonych na tę uroczystość, panowie komitetowi, latający jak gromada szaleńców z jednego końca ogrodu na drugi dla niewiadomych przyczyn, trzy kapele wojskowe grające równocześnie lub na przemiany9 fantazje z Traviaty10 i Carmeny11, lampiony poszarpane zanim jeszcze zmrok nastał, tłok ludzi koło stolików restauracyjnych, słońce wspaniałe, olbrzymie, boskie ponad tą gromadą robaków, wijących się w śmiertelnych podrygach ambicji, próżności, próżniactwa i miłości.
Po zasłanych, jak śniegiem, biletami loteryjnymi alejach szła wyprostowana Frania, trzymając się ramienia Marulki, który uroczysty, w długim surducie i nowym kapeluszu, starał się swe ogromne stopy zastosować do drobnych kroków żony.
Frania miała na sobie szarą jedwabną suknię, narzutkę okrytą dżetem12, kapelusz koronkowy z żółtym kwiatem i koronkowymi „brydami”13. Ten żółty kwiat niepokoił ją. Zdawało się jej, że jest „krzyczący”, nieprzyzwoity…
Gdy włożyła kapelusz, odwróciła się do męża:
– Prawda, kokocko14 wyglądam? – spytała w obawie uczciwej mieszczanki przed skandalem, jaki mógł wypaść z powodu tak wyzywającego stroju.
Marulka, przyzwyczajony do ciągłego potakiwania żonie, przyświadczył i tym razem:
– Prawda…
Lecz Frania przyskoczyła do niego z zaiskrzonymi oczami.
– Co prawda?! – wrzasnęła. – Co prawda?
– Ano to, co mówisz!…
– A!… więc kokocko wyglądam?
Podparła się pod boki, dusząc się w zbyt ciasnym gorsecie i aksamitnym kołnierzyku sukni.
Żółty kwiat chwiał się na jej głowie, jak chorągiew niesławy.
– Ja… nie mówię – jąkał nieszczęśliwy Marulka.
– Otóż na złość pójdę tak, jak jestem! – wołała Frania. – A jeżeli mnie kto zaczepi albo paupry15 mnie sekować16 zaczną, to będzie twoja wina, mój czuły panie mężu!…
Эта и ещё 2 книги за 399 ₽
Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке: