Бесплатно

Hotel pod ideałem

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Doszło do tego, że dla wygody stron obu, ponad stromą „Ścieżką Pokutników” wzniesiono rodzaj werandy, skąd się idącym przyglądały damy. Jakiś Anglik zaprowadził tu totalizatora, ale dzienniki podniosły wrzask… no… i musiano go skasować. Zakładano się więc między sobą, a nie zdaje mi się, by „Pokutnicy” widzieli w tym coś złego.

Rojno było w hotelu od pierwszych zaraz dni, afisz dotrzymywał, co obiecywał, chwalono sobie tedy pobyt i pisywano co dnia masy kart z widokami. Ach tak… to jedno chybiło trochę… widoków nie było prawie żadnych skutkiem owych chmur pod nogami… Ale to nic… nie każdy może przecież sobie pozwolić na luksus pobytu w tak modnej instytucji, więc można sobie wobec znajomych radzić widokami… fantazyjnymi… od czegóż malarze hotelowi…

Skrajne organy lewicowe usiłowały z samego zaraz początku popsuć kurs „Ideałek”, zniechęcić publiczność do kupowania tych walorów… pewnego zaś agenta pewien redaktor zrzucił z pewnych schodów, przy czym pewne, a znaczne pieniądze rozsypały się… itd. No, ale nie wszyscy redaktorowie7 byli tak nieokrzesani.

Pisma wymienionego gatunku wiele szkody nie robiły, jako ich klienci hotelu nie czytywali wcale. Nie przeszkadzało im to jednak pisać dalej w tym guście:

Wieprz kapitału pasie się ciągle na świętych stokach, pomyje oblewają dalej głazy zroszone krwią pokutników.

Inaczej myślał dyrektor zakładu, zarazem główny promotor i twórca pomysłu samego… podobnie jak on myśleli wszyscy, a jeśli byli zrazu innego zdania, to wygody, jakich zażywali w hotelu, troskliwa czuła opieka, rozpogadzały ich ponure myśli.

––

Pokoje tańsze mieściły się w gmachu wschodnim począwszy od suteren, aż po czternaste piętro. Było ich jednak niewiele i temu, jak sądzą wszyscy dotąd, przypisać trzeba burzę, która wstrząsnęła dnia pewnego cichym, rajskim życiem kuracjuszów. Z tego to wielkiego salonu, oddziału P, około jedenastej przed południem rozbrzmiały fanfary rewolucji, o której wieści zachwiały giełdami całej Europy, powodując nagłą bessę „Ideałek”, zawikłania finansowe, bankructwa wielu starych firm, kilkanaście samobójstw nawet.

Dyrektor, wróciwszy z wycieczki łodzią motorową po jeziorze Ekstazy, którą to wycieczkę urządzono dla pewnego bawiącego tu incognito króla… dyrektor, mówię, ujrzał w rzeczonym salonie dziwne zbiegowisko.

Pośrodku tłumu stał na stole człowiek ubrany w podartą, zniszczoną, białą szatę pielgrzymią, ową wstrętną rzecz, którą po pierwszych zaraz dniach pobytu w hotelu, zrzucać byli nawykli „Obłaskawieńcy”.

W rękach trzymał wzniesiony wysoko, naiwny kij wędrowny z kolcem na końcu. Wołał głosem wielkim, oczy jego jarzyły się fosforycznym blaskiem, a zwichrzone włosy w dziwacznych czubach piętrzyły się nad czołem.

Dokoła niego był tłok niemały. Pierwszy rząd stanowiły kobiety z najdroższych oddziałów… drugi i dalsze… służące hotelowe… potem stali ludzie wszelakich kondycji, a wreszcie… o nieba… gotowi jakby do drogi… do walki, zbrojni „Obłaskawieńcy”, poubierani w buntownicze szaty pielgrzymie.

Blady, na pół przytomny dyrektor spytał napotkanego płatniczego:

– Cóż to za jeden?

– Obcy. Dopiero co przybył. Nie było pokoju… i to go widać do takiej doprowadziło pasji.

– Durnie! Trzeba było umieścić gdziekolwiek!

– A gdzież? Zresztą któż mógł przeczuć?

– Idioty! Przeklęte idioty! – wrzasnął dyrektor. – Niechże was wszyscy diabli…

Począł się przepychać do mówcy, wołając:

– Jaśnie Wielmożny Panie!… Jest apartament… Są nawet dwa do wyboru!

– Cicho! Cicho! Milcz! Precz stąd! – rozległo się.

Tłum ogarnęła gorączka, a mówca grzmiał dalej, szalał jak burza wiosenna.

– Trupią jest, mówię wam, dusza człowieka czasów naszych… zgniłą jest! Dziś zbudowany ołtarz z zakrzepłych w brylantowe głazy łez rozpaczy… w brudną jutro zamieni się kałużę. Łkajmy, że błotem jest dusza nasza… łkajmy, że szyderczym szaleństwem jest tęsknota nasza, że świętości imienia pomyśleć nam nie wolno… płaczmy!

– Pozachmurzały nam się szczyty wszystkie, bo mgły lepkie obiegły serca, iż nie biją jak dawniej.

– Nie do WIELKIEGO SZCZYTU, nie do świątyni złotej, gdzie ŚWIĘTE ŚWIĘTYCH… wyciągają się ręce nasze… ale do chimery zmysłów, co kształt jeno NAJWYŻSZEGO bluźnierczo przybrawszy, wabi mirażem zbrodniczym.

– Widome się stały zbrodnie nasze, przeszły pożądań i skrywanych morderstw formy i oto panoszą się teraz bezkarnie, połyskując złotem i adamaszkiem.

7redaktorowie – dziś: redaktorzy. [przypis edytorski]

Другие книги автора

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»