Бесплатно

Zaginiona

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Zaginiona
Zaginiona
Бесплатная аудиокнига
Читает Magdalena Materek
Подробнее
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

ROZDZIAŁ 25

Telefon Riley zabrzęczał wcześnie rano.

Siedziała przy stoliku, patrząc na mapę, która poprzedniego dnia wskazywała jej drogę. Planowała właśnie trasę na dziś. Kiedy zobaczyła na wyświetlaczu numer Billa, spięła się cała. Powinna spodziewać się dobrych czy złych wiadomości?

– Co się dzieje?

Usłyszała, jak jej partner ciężko wzdycha.

– Riley, siedzisz?

Riley zamarła. Faktycznie, dobrze, że siedziała. Wiedziała, że taki głos Billa może oznaczać wyłącznie jedno. Koszmar.

Poczuła, że strach pozbawia ją władzy nad mięśniami.

– Znaleziono Cindy MacKinnon.

– I ona nie żyje, prawda? – zapytała Riley przez ściśnięte gardło.

Bill milczał przez chwilę i to milczenie było odpowiedzią na pytanie.

Riley poczuła napływające do oczu łzy. Łzy zaskoczenia i bezradności. Walczyła. Nie chciała pozwolić sobie na płacz.

– Gdzie ją znaleziono?

– Dość daleko na zachód od pozostałych ofiar. W parku narodowym, niemal na granicy z Wirginią Zachodnią.

Spojrzała na mapę.

– Jakie miasto jest najbliżej?

Znalazła przybliżoną lokalizację. Znajdowała się poza trójkątem wyznaczonym przez trzy pozostałe miejsca, w których zostały odnalezione ciała. Musiało jednak istnieć jakieś powiązanie z tamtymi punktami. Nie potrafiła tylko określić jakie.

– Zostawił ją przy klifie, na otwartej przestrzeni – ciągnął Bill, opisując odkrycie. – Żadnych drzew. Jestem tu teraz. To okropne. On jest coraz bardziej pewny siebie, Riley.

I działa coraz szybciej, pomyślała podłamana. Pozwala ofiarom żyć zaledwie kilka dni.

– Zatem Darell Gumm nie jest człowiekiem, którego szukamy – westchnęła ciężko.

– Byłaś jedyną osobą, która tak twierdziła – odparł. – Miałaś rację.

Riley nie mogła tego pojąć.

– Wypuszczono go? – zapytała.

– Nic z tych rzeczy – warknął ze złością Bill. – Dostanie zarzut utrudniania śledztwa. Musi za wszystko odpowiedzieć. Nie żeby się tym przejmował, ale my postaramy się nie podawać w ogóle jego nazwiska mediom. Ten bezduszny sukinsyn nie zasługuje na rozgłos.

Zapadła cisza.

– Cholera, Riley – powiedział w końcu Bill. – Gdyby tylko Walder cię wtedy posłuchał… Może moglibyśmy ją uratować.

Riley w to wątpiła. Ona sama też nie miała żadnych konkretnych wskazówek. Ale stracono cenny czas. Gdyby wówczas wszystkie siły przekierować gdzie indziej, może coś by zdołano odkryć.

– Masz jakieś zdjęcia? – zapytała z bijącym sercem.

– Tak, ale…

– Wiem, że nie powinieneś, ale muszę je zobaczyć. Możesz mi je przesłać?

– Już – powiedział Bill po chwili milczenia.

Kilka chwil później Riley patrzyła na serię przerażających obrazków w swoim telefonie. Pierwszy z nich był zbliżeniem na tę samą twarz, którą widziała kilka dni wcześniej na fotografii. Wtedy rozjaśniała ją miłość do dziewczynki, która trzymała nowiutką lalkę. Teraz ta twarz była ziemista, miała przyszyte górne powieki i namalowany wokół ust odrażający uśmiech.

Riley przejrzała resztę zdjęć. Ciało zostało ułożone dokładnie tak samo, jak ciało Reby Frye. Te same szczegóły i precyzyjne pozycjonowanie. Było nagie, usadzone sztywno jak lalka, z rozłożonymi nogami. Między nimi leżała sztuczna róża.

To prawdziwy znak rozpoznawczy zabójcy, jego przekaz. Taki właśnie efekt pragnął uzyskać od samego początku. Przy ofiarach numer trzy i cztery osiągnął mistrzostwo.

Riley doskonale wiedziała, że jest gotowy na kolejne.

Kiedy obejrzała już wszystko, powróciła do rozmowy z Billem.

– Tak mi przykro – powiedziała głosem zdławionym przerażeniem i żalem.

– Wiem. Mnie także – odparł. – Przychodzi ci cokolwiek na myśl?

Wyświetliła w głowie widziane przed chwilą zdjęcia.

– Zakładam, że peruka i róża są takie same, jak pozostałe – powiedziała. – Podobnie wstążka.

– Tak. Wyglądają identycznie.

Zamilkła na moment. Jakich wskazówek szuka zespół Billa?

– Czy powiadomiono was wystarczająco wcześnie, żeby sprawdzić ślady kół albo stóp? – zapytała.

– Miejsce było przez cały czas zabezpieczone. Strażnik, który znalazł ciało, od razu zadzwonił do FBI. Ale nie znaleźliśmy niczego przydatnego. Facet jest naprawdę ostrożny.

Riley spróbowała się skupić. Na fotografiach widziała usadzone w trawie ciało ofiary, wsparte o kamienny mur. W głowie zaczęły rodzić się pytania.

– Czy ciało było zimne?

– Tak. Ostygło, zanim tutaj dotarliśmy.

– Jak sądzisz, jak długo tam tkwiło?

Usłyszała, jak Bill przewraca kartki notatnika.

– Nie jestem pewien. Ale ułożono ją w tej pozycji krótko po tym, jak nastąpił zgon. Wziąwszy pod uwagę zabarwienie plam opadowych, w ciągu kilku godzin. Będziemy wiedzieć więcej po przyjeździe koronera.

Riley poczuła, że ogrania ją znajome zniecierpliwienie. Chciała mieć większą jasność co do chronologii zdarzeń.

– Czy on mógł ją ułożyć w miejscu, w którym ją zabił? A potem przewieźć, gdy już stężała?

– Raczej nie – powiedział Bill. – Nie widzę niczego nietypowego w jej pozie. Nie sądzę, że była sztywna, zanim ją przywiózł. A dlaczego pytasz? Sądzisz, że zabił ją dopiero tutaj ?

Riley zamknęła oczy i wytężyła umysł.

– Nie – odezwała się w końcu.

– Jesteś pewna?

– Zabił ją tam, gdzie ją przetrzymywał. Nie wiózłby jej żywej. Nie ryzykowałby walki w samochodzie. Ani na miejscu zbrodni.

Nie otwierając oczu, Riley spróbowała wczuć się w umysł zabójcy.

– On chciał tylko dostarczyć wiadomość – stwierdziła. – Potrzebował wyłącznie przekaźnika, którym była dla niego martwa Cindy. Już dzieło sztuki, nie kobieta. Zabił ją, umył, wysuszył. Przygotował ciało dokładnie tak, jak chciał, i pokrył całe wazeliną.

Wyobraźnia podsunęła jej szczegóły.

– Przewiózł, gdy wchodziło już w fazę rigor mortis – powiedziała. – Precyzyjnie obliczył czas. Po zabiciu trzech innych kobiet wiedział już, jak to działa. Początek stężenia pośmiertnego wykorzystał jako część procesu twórczego. Modelował ją jak glinę.

Riley z trudnością opisywała wydarzenia, które widziała w swoim umyśle – czy raczej w umyśle zabójcy. Wypowiadała słowa powoli i z bólem.

– Gdy ułożył ciało, zorientował się, że podbródek dotyka do klatki piersiowej. Obmacał mięśnie ramion i karku i wyczuł, że są jeszcze na tyle elastyczne, by mógł odchylić głowę do góry. Trzymał ją tak, aż Cindy zesztywniała całkowicie. Mogło mu to zająć dwie lub trzy minuty. Był cierpliwy. A potem zrobił krok do tyłu, by nacieszyć oczy widokiem dzieła swoich rąk.

– Jezu… – Odpowiedzią Billa było stłumione mruknięcie. – Niezła jesteś!

Riley westchnęła ciężko i zamilkła. Wcale nie była dobra. Już nie. Jedyne, co przychodziło jej bez trudu, to wczuwanie się w chory umysł. Jak to o niej świadczy? Czy może komukolwiek pomóc? Z pewnością nie pomogło Cindy MacKinnon.

– Jak sądzisz, jak daleko stąd on przetrzymuje ofiary przed śmiercią?

Riley wyświetliła w swojej głowie mapę terenu i wykonała w myśli szybkie obliczenia.

– Niezbyt daleko od miejsca, w którym ją ułożył – stwierdziła. – Prawdopodobnie nie więcej niż dwie godziny jazdy.

– To wciąż nadal bardzo rozległy obszar.

Riley z każdą sekundą była coraz bardziej zdołowana. Bill miał rację. Nie powiedziała mu niczego, co mogłoby pomóc w jakikolwiek sposób.

– Riley, potrzebujemy cię z powrotem przy tej sprawie – odezwał się Bill.

Jęknęła cicho.

– Jestem pewna, że Walder jest innego zdania.

Ja w sumie też, pomyślała.

– Walder się myli – odparł Bill. – A ja mu powiem, że jest w błędzie. Ściągnę cię z powrotem.

Riley przez chwilę napawała się tymi słowami.

– To zbyt ryzykowne – powiedziała wreszcie. – Jeśli będziesz za bardzo mieszać, Walder może zwolnić i ciebie.

– Ależ… Ale Riley… – zająknął się.

– Żadnego ale, Bill – ucięła. – Jeśli zostaniesz zwolniony, ta sprawa nigdy nie zostanie rozwiązana.

Bill westchnął..

– W porządku. – W jego głosie brzmiały zmęczenie i rezygnacja. – Ale przychodzi ci cokolwiek do głowy?

Riley zastanawiała się przez moment. Przepaść, na krawędzi której znajdowała się przez ostatnich kilka dni, robiła się coraz szersza i głębsza. Czuła, że resztki rozsądku, jakie jej jeszcze pozostały, przeciekają jej przez palce. Zawiodła, a przez to zginęła kobieta.

Choć może zrobić jeszcze jedną rzecz…

– Coś mi się kluje – powiedziała. – Dam znać.

Po skończonej rozmowie Riley poczuła dobiegający z kuchni zapach kawy i smażonego bekonu. April zaczęła robić śniadanie, gdy tylko matka wstała z łóżka.

A nawet jej nie prosiłam!, pomyślała Riley.

Może April doceniła ją choć trochę po spędzeniu czasu z ojcem? Nigdy nie lubiła jego obecności. Jakikolwiek był powód obecnej sytuacji, w taki poranek, jak ten, Riley była wdzięczna za choćby najmniejsze pocieszenie.

Usiadła i pomyślała nad następnym krokiem. Planowała dziś ponownie pojechać na zachód szlakiem, który wyznaczyła na mapie. Ale czuła się bezradna i kompletnie pokonana nagłym zwrotem akcji. Wczoraj nie była w najlepszej formie, posunęła się nawet do wypicia drinka w Glendive. Dzisiaj nie mogła sobie na to pozwolić. Nie w takim stanie umysłu. Z pewnością popełniałaby błędy, a popełniła ich już zbyt wiele.

Lokalizacja sklepu nadal była istotna. Może nawet najważniejsza. Zabójca wypatrzy tam swoją kolejna ofiarę. Być może już nawet to zrobił.

Riley usiadła do komputera i napisała mejla do Billa.

Wyjaśniła, które miasteczka i które sklepy trzeba sprawdzić. Podkreśliła, że on sam powinien skupić się raczej na poszukiwaniach domu sprawcy. I spróbował przekonać Waldera, żeby ten wysłał kogoś we wskazaną trasę, choć nie może się dowiedzieć, że to pomysł Riley.

Gdy siedziała tak zagapiona w mapę, powoli zaczęła zauważać wzór, którego wcześniej nie dostrzegała. Miejsca znalezienia zwłok nie były ze sobą powiązane, ale układały się w nierówny wachlarz od obszaru wyznaczonego przez miejsca zamieszkania czterech ofiar. Analizując to, Riley nabierała jeszcze większego przekonania, że ofiary zostały wybrane w określonej lokalizacji, którą odwiedziła każda z nich. W określonym sklepie z lalkami. I gdziekolwiek morderca je przetrzymywał, więzienie prawdopodobnie nie było oddalone od miejsca, gdzie zobaczył je po raz pierwszy.

 

Dlaczego nie była w stanie namierzyć tego sklepu? Czyżby obrała niewłaściwą taktykę? Czy tak bardzo się skupiła na pojedynczym założeniu, że nie była w stanie zobaczyć innych wskazówek? Czy po prostu wyobraziła sobie algorytm, który wyprowadzał ją na manowce?

Riley zeskanowała mapę i wysłała ją do Billa razem ze swoimi notatkami.

– Mamo, śniadanie gotowe.

Usiadła z córką i poczuła, że do jej oczu napływają łzy.

– Dziękuję – powiedziała.

Jadły w ciszy.

– Mamo, co się dzieje? – zapytała April.

Riley była zaskoczona. Czyżby w głosie jej córki dźwięczała nuta troski?

Przez większość czasu dziewczyna wciąż była mrukliwa, ale w ostatnich kilku dniach nie okazywała otwartej niechęci.

– Nic.

– Nieprawda.

Riley milczała. Nie chciała wciągać April w koszmarną rzeczywistość toczącej się sprawy. Jej córka miała już wystarczająco dużo na głowie.

– Czy to Bill dzwonił? – zapytała April

Riley przytaknęła skinieniem głowy.

– A po co?

– Nie mogę o tym rozmawiać.

Zapadła długa cisza. Śniadanie trwało.

– Chcesz, żebym z tobą rozmawiała – powiedziała wreszcie April. – Ale to działa w obie strony, wiesz? Ty w sumie nigdy ze mną nie rozmawiasz. Czy ty w ogóle rozmawiasz z kimkolwiek?

Riley przestała jeść i powstrzymała szloch, który ścisnął ją za gardło. Dobre pytanie. Ale odpowiedź brzmiała: „Nie”. Nie rozmawiała z nikim. Już nie. Ale nie chciała się do tego przyznawać.

Przypomniała sobie, że jest sobota i że nie musi odwozić April do szkoły. I że nie ustaliła z Ryanem, że córka zostanie u niego. Mimo że dziś nie planowała podróży na zachód w poszukiwaniu wskazówek, miała coś do załatwienia.

– April, muszę gdzieś pojechać – odezwała się. – Zostaniesz tutaj sama?

– Jasne – odparła April. A potem zapytała, autentycznie zmartwiona: – Możesz mi przynajmniej powiedzieć, dokąd jedziesz?

– Na pogrzeb.

ROZDZIAŁ 26

Riley dotarła do domu pogrzebowego w Georgetown tuż przed rozpoczęciem uroczystości na cześć Marie. Nie cierpiała pogrzebów. Były dla niej gorsze niż wyjazdy na miejsca zbrodni, gdzie czekały świeżo zamordowane ciała. Od zawsze niezwykle ją poruszały i przeszywały do głębi. Riley jednak czuła, że jest coś winna Marie. Nie wiedziała tylko jeszcze co.

Dom pogrzebowy miał fasadę z klinkieru, a przy frontowym portyku białe kolumny. Riley wkroczyła na wykładzinę w klimatyzowanym przedsionku, od którego odchodził korytarz wyłożony tapetą w zgaszonych pastelowych kolorach, ni to przygnębiających, ni radosnych. Wywarły one na Riley ogromne wrażenie, jeszcze bardziej pogłębiając jej rozpacz. Zastanawiała się, dlaczego domy pogrzebowe nie mogą być po prostu zwyczajnymi, posępnymi, odpychającymi miejscami, jakimi tak naprawdę powinny być. Jak mauzolea albo kostnice, bez tych wszystkich nienaturalnych upiększeń.

Minęła kilka pomieszczeń – niektóre z trumnami i gośćmi, inne puste – aż dotarła do tego, w którym miała się odbyć ceremonia. Po drugiej stronie sali zobaczyła otwartą trumnę z wypolerowanego drewna, z długimi miedzianymi uchwytami po bokach. Przyszło dwadzieścia parę osób; wiele z nich siedziało, niektóre rozmawiały szeptem. Rozbrzmiewała nijaka muzyka organowa. Przed trumną wiła się niedługa kolejka.

Riley przyłączyła się do niej i po chwili znalazła się przed trumną. Patrzyła na Marie. Mimo że dobrze przygotowana psychicznie, przeżyła szok. Twarz Marie była nienaturalnie sztywna i spokojna, zamiast wykrzywiona bólem jak wtedy, kiedy jej ciało zwisało z żyrandola. Na tej twarzy nie było stresu ani bólu, jak podczas ich rozmów. Wydawało się to niewłaściwe. Nawet bardziej niż niewłaściwe.

Riley przeszła szybko przed trumną, zauważając starszą parę siedzącą w pierwszym rzędzie. Podejrzewała, że to rodzice Marie. Po obu ich stronach siedzieli kobieta i mężczyzna zbliżeni wiekiem do Riley. Zgadywała, że to brat i siostra zmarłej. Sięgnęła pamięcią do rozmów z Marie i przypomniała sobie ich imiona: Trevor i Shannon. Nie miała pojęcia, jakie imiona nosili rodzice.

Chciała podejść i złożyć rodzinie kondolencje. Tylko jak miałaby się przedstawić? Jako kobieta, która oswobodziła Marie tylko po to, żeby potem znaleźć jej martwe ciało? Nie, była z pewnością ostatnią osobą, którą pragnęli teraz widzieć. Lepiej było zostawić ich w spokoju.

Idąc na koniec pomieszczenia, Riley zdała sobie sprawę, że nie zna tu ani jednej osoby. Wydało się jej to dziwne i niezwykle smutne. Po niezliczonych godzinach rozmów na czacie wideo i spotkaniu twarzą w twarz nie miały z Marie ani jednego wspólnego znajomego.

Miały natomiast wspólnego wroga – groźnego psychopatę, który więził je obie. Czy jest tu i dzisiaj? Riley wiedziała, że mordercy często przychodzą na pogrzeby i odwiedzają groby ofiar. W głębi serca – mimo że była winna Marie obecność – musiała przyznać, że właśnie to było prawdziwym powodem jej przybycia. Pragnęła spotkać Petersona. To dlatego miała przy sobie ukrytą broń. Swojego osobistego glocka, którego zazwyczaj trzymała w schowku w aucie.

Patrzyła na twarze siedzących już osób. Udało jej się kiedyś dojrzeć twarz Petersona w blasku palnika. Widziała też jego zdjęcia. Ale nigdy nie miała okazji przyjrzeć mu się z bliska. Czy mogłaby go rozpoznać?

Serce jej waliło, kiedy lustrowała podejrzliwie oblicza wszystkich obecnych, doszukując się w każdym mordercy. Wkrótce zlały się one w jedną, pogrążoną w żałobie i patrzącą na Riley zagadkowo twarz.

Nie znalazłszy nikogo, kto wyglądałby podejrzanie, usiadła w ostatnim rzędzie, z dala od wszystkich. Mogła stąd obserwować wchodzących i wychodzących.

Na mównicę wszedł młody pastor. Riley wiedziała, że Marie nie była zbyt wierząca, więc obecność księdza musiała być pomysłem rodziny. Żałobnicy usiedli i zapadła cisza.

Cichym i profesjonalnym głosem duchowny zaczął odczytywać znajome słowa.

„Choćbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza”{1}.

Pastor zamilkł na moment. A w krótkiej chwili ciszy do Riley powróciła echem pojedyncza fraza.

„(…) zła się nie ulęknę (…)”.

Pomyślała, że wypowiadanie takich słów jest groteskowe i nie na miejscu. Co to w ogóle znaczy: „Zła się nie ulęknę”? Dlaczego w ogóle ma to być dobry pomysł? Gdyby kilka miesięcy temu Marie lękała się bardziej, gdyby była bardziej ostrożna, być może w ogóle nie wpadłaby w szpony Petersona.

To był jak najbardziej odpowiedni moment, żeby lękać się zła. Wszędzie było go pełno.

Ksiądz kontynuował:

– Moi drodzy, zebraliśmy się tu dzisiaj, aby towarzyszyć w ostatniej drodze Marie Sayles, naszej córce, siostrze, przyjaciółce i współpracownicy.

Później odczytał tekst gotowego kazania – o stracie, przyjaźni i rodzinie. Mimo że określił odejście Marie mianem „przedwczesnego”, nie wspomniał ani słowem o przemocy i strachu, jakie prześladowały ją w ostatnich tygodniach życia.

Riley szybko przestała słuchać homilii. Przypomniała sobie słowa zapisane przez Marie w notce pożegnalnej.

„To jedyne wyjście”.

Poczucie winy rosło w Riley tak bardzo, że niemal traciła dech. Miała ochotę wyjść na środek, odepchnąć księdza i powiedzieć wszystkim zebranym, że to wszystko jest jej i tylko jej winą. Zawiodła Marie. Zawiodła wszystkich, którzy kochali Marie. Zawiodła samą siebie.

Gdy walczyła z potrzebą ekspiacji, jej niepokój zaczęła zastępować bolesna jasność umysłu. Najpierw był klinkier na domu pogrzebowym, durne białe kolumny i tapeta w pastelowych kolorach. Potem twarz Marie w trumnie, taka sztuczna i woskowa. A teraz ten ksiądz, gestykulujący i przemawiający jak nakręcana zabawka, jak miniaturowy automaton. A zebrani kiwali głowami w takt jego słów!

To jest jak dom lalek, zdała sobie sprawę.

Wszystko tutaj było udawaniem. Upozowana Marie w trumnie, w nieprawdziwym ciele, na pozorowanym pogrzebie.

Riley ogarnęło przerażenie. Dwaj mordercy – Peterson i ktokolwiek zabił Cindy MacKinnon – zleli się w jedno w jej głowie. Nieważne, że takie połączenie nie miało żadnych podstaw i było irracjonalne. Nie potrafiła ich rozdzielić. Dla niej stali się całością.

Wydawało się, że ta perfekcyjnie zaplanowana ceremonia jest jak wisienka na torcie wykonanym przez tego potwora. Jak zapowiedź, że będzie jeszcze dużo więcej ofiar i dużo więcej pogrzebów.

Siedząca Riley zauważyła kątem oka, że w samym środku nabożeństwa ktoś wszedł po cichu i usiadł w ostatnim rzędzie, po drugiej stronie sali. Odwróciła się dyskretnie i ujrzała mężczyznę. Miał na sobie luźne ciuchy i czapkę z nisko zsuniętym daszkiem osłaniającym oczy. Serce Riley zabiło szybciej. Wyglądał na wystarczająco dużego i silnego, żeby być tym, który ją złapał i obezwładnił. Miał surowe rysy i zaciśnięte szczęki, a jej wydało się, że dostrzega wypisane na jego twarzy poczucie winy. Czy mógł być zabójcą, którego szukała?

Oddychała tak szybko, że groziła jej hiperwentylacja. Zorientowała się i uspokoiła, i oddech, i myśli. Musiała trzymać emocje na wodzy, żeby nie wyskoczyć z krzesła i nie aresztować spóźnialskiego. Msza, oczywiście, dobiegała końca, ale Riley nie mogła jej przerwać i zbezcześcić pamięci Marie. Musiała czekać.

Co jeśli to nie on?

W tej samej chwili, ku zaskoczeniu Riley, mężczyzna wstał i opuścił pomieszczenie.

Czyżby ją zauważył?

Riley czym prędzej ruszyła za nim. Czuła, że jej nagły zryw wywołał poruszenie, ale nie miało to teraz znaczenia.

Przez korytarz dotarła chyłkiem do drzwi wejściowych i popchnęła je gwałtownie. Zobaczyła, jak mężczyzna oddala się szybkim krokiem po chodniku. Wyciągnęła pistolet i pobiegła za nim.

– FBI! – zawołała. – Stój!

Odwrócił się twarzą do niej i przystanął.

– FBI! – powtórzyła i po raz kolejny poczuła się naga bez odznaki. – Trzymaj ręce na widoku!

Facet wyglądał na mocno zaskoczonego.

– Odznaka – zażądał.

Drżały mu dłonie; Riley nie miała pojęcia czy ze strachu, czy z oburzenia. Wyciągnął portfel z prawem jazdy. Zerknęła i zobaczyła, że ma do czynienia z mieszkańcem Waszyngtonu.

– Oto mój dowód tożsamości – powiedział. – A gdzie ma pani swój?

Riley straciła pewność siebie. Czy kiedykolwiek przedtem widziała twarz tego człowieka? Nie miała pojęcia.

– Jestem adwokatem – powiedział wciąż roztrzęsiony mężczyzna. – I znam swoje prawa. Lepiej żeby miała pani dobry powód do bezpodstawnego grożenia mi bronią. I to na samym środku ulicy.

– Agent specjalny Riley Paige – przedstawiła się. – Muszę wiedzieć, dlaczego przyszedł pan na pogrzeb.

– Riley Paige? Agentka, która ją uratowała?

Riley przytaknęła. Na twarzy mężczyzny natychmiast pojawiła się rozpacz.

– Marie była moja przyjaciółką – powiedział. – Kilka miesięcy temu zbliżyliśmy się do siebie. A potem przydarzyła się jej ta straszna rzecz… – Zdławił szloch. – Straciłem z nią kontakt. To była moja wina. Ona była dobrą przyjaciółką, a ja się nie odzywałem. I teraz już nigdy nie będę mógł… – Potrząsnął głową. – Gdybym tylko potrafił cofnąć czas, zrobiłbym wszystko inaczej. Tak mi z tym źle! Nie mogłem nawet wytrzymać na pogrzebie. Musiałem wyjść.

Riley zauważyła ogromne poczucie winy i cierpienie. Z powodów bardzo podobnych do jej własnych.

– Przykro mi – powiedziała łagodnie i opuściła broń. – Naprawdę. Znajdę tego drania, który jej to zrobił!

Odwróciła się, żeby odejść, gdy usłyszała skonsternowany głos:

– Myślałem, że on nie żyje.

Nie odpowiedziała. Zostawiła mężczyznę z jego żałobą na chodniku.

Odchodząc, wiedziała dokładnie, dokąd powinna się udać.

Do miejsca, którego nikt na świecie, oprócz Marie, nie byłby w stanie zrozumieć.

*

Jechała ulicami z dzielnicy eleganckich domów Georgetown do popadającej w ruinę okolicy w niegdyś kwitnącej strefie przemysłowej. Znajdowało się tutaj wiele opuszczonych budynków i sklepów, a mieszkańcy klepali biedę.

Im dalej, tym okolica wyglądała gorzej.

W końcu zaparkowała w kwartale złożonym wyłącznie z nienadających się do zamieszkania domów szeregowych. Wysiadła i szybko znalazła to, czego szukała.

Pomiędzy dwoma pustymi budynkami rozciągał się szeroki jałowy teren. Jeszcze do niedawna stały tutaj trzy opuszczone domy. W środkowym mieszkał na dziko Peterson. To była jego kryjówka. Idealne miejsce, oddalone od zamieszkanych posesji wystarczająco, żeby nikt nie mógł usłyszeć krzyków dobiegających z piwnicy.

 

Domy zrównano z ziemią i nie pozostał po nich ślad. Zamiast nich zaczęła rosnąć trawa. Riley próbowała sobie przypomnieć, jak wyglądał ten teren, kiedy jeszcze tutaj stały, ale przychodziło jej to z trudnością. Była tu tylko raz, jeszcze przed rozbiórką. I była wtedy noc.

Zbliżyła się do pustej przestrzeni.

Śledzi go przez cały dzień, aż do zmierzchu. Billa wezwano do jakiejś pilnej sprawy, niezwiązanej z ich dochodzeniem, a ona podjęła mało rozsądną decyzje o samodzielnym tropieniu mężczyzny.

Obserwuje go, jak wchodzi do nędznego domu z oknami zabitymi deskami. Kilka minut później wyłania się ponownie. Idzie piechotą, a ona nie wie, dokąd się wybiera.

Myśli przez chwilę o wezwaniu wsparcia, ale postanawia tego nie robić. Mężczyzna się oddala, więc jeśli ofiara rzeczywiście jest w środku, ona nie może zostawić jej w cierpieniu ani chwili dłużej. Wchodzi na ganek i przeciska się między deskami, które częściowo blokują wejście.

Włącza latarkę. Światło pada na przynajmniej tuzin butli z propanem. Nie jest zaskoczona.

Podejrzewali z Billem, że ten człowiek ma obsesję na punkcie ognia.

I wtedy właśnie słyszy drapanie pod podłogą, a potem cichy szloch…

Riley powstrzymała potok wspomnień i rozejrzała się wokół. Była całkowicie pewna, że stoi w tej chwili w miejscu, którego bała się i szukała go jednocześnie. To tutaj ona i Marie zostały uwięzione w klatce. W ciemnej, ciasnej i brudnej piwnicy.

Dalsza część tej historii wciąż była żywa w umyśle Riley, schwytanej przez Petersona po uwolnieniu Marie. Marie przekuśtykała kilka kilometrów w absolutnym szoku. Nie miała zielonego pojęcia, gdzie ją przetrzymywano. Pozostawiona sama sobie w ciemności Riley musiała znaleźć wyjście.

Po koszmarze, który zdawał się nie mieć końca, i po torturach, które Peterson zadawał Riley palnikiem, udało się jej w końcu uwolnić. A kiedy już to zrobiła, pobiła oprawcę niemal do nieprzytomności. Każde uderzenie było jak słodka zemsta.

Może to dzięki tym ciosom, temu małemu odwetowi, pomyślała, zdołałam z tego wyjść szybciej niż Marie?

Wtedy, w obłędzie i szaleństwie wywołanymi strachem i wycieńczeniem, Riley otworzyła wszystkie zbiorniki z propanem. Wybiegając z domu, wrzuciła do środka zapaloną zapałkę. Siła wybuchu cisnęła nią na drugą stronę ulicy. Wszyscy byli zadziwieni, że w ogóle udało się jej przeżyć.

A teraz, dwa miesiące po eksplozji, Riley stała i patrzyła na swoje przygnębiające dzieło. Na puste miejsce, gdzie nikt nie mieszkał ani nie zamieszka jeszcze długo. Wydawało się jej, że to doskonała paralela tego, co stało się z jej życiem. W pewnym sensie wyglądało jak koniec pewnej drogi. Przynajmniej dla niej.

Miała zawroty głowy i mdłości. Wciąż stojąc na porośniętym trawą kawałku ziemi, poczuła, że zaczyna spadać, spadać, spadać. Toczyć się wprost w tę samą otchłań, która otwierała się pod nią ostatnio. Nawet w biały dzień wszystko wydało się Riley bardzo ciemne, ciemniejsze nawet niż tam, w klatce pod podłogą. Miała wrażenie, że przepaść nie ma dna, a ona spada w nią bez końca.

Ponownie przypomniały się jej słowa Betty Richter.

„Powiedziałabym, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent”.

Ten jeden procent dręczył Riley i sprawiał, że pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć nie miało znaczenia ani sensu. Tylko, nawet jeśli Peterson naprawdę nie żył, jaką to robiło różnicę?

Riley pamiętała także okropne słowa Marie, wypowiedziane przez telefon w dniu, w którym popełniła samobójstwo.

„Może on jest jak duch, Riley? Może właśnie to się stało, kiedy wysadziłaś go w powietrze? Zabiłaś jego ciało, ale nie zabiłaś jego zła”.

Tak. Tak właśnie było. Przez całe życie Riley prowadziła przegraną bitwę. Przecież zło rozprzestrzeniało się wszędzie, włącznie z tym miejscem, w którym zarówno ona, jak i Marie wycierpiały tak wiele. Powinna była się tego nauczyć już jako mała dziewczynka, kiedy nie uchroniła własnej matki przed śmiercią z rąk mordercy. Teraz samobójstwo Marie dało jej gorzką lekcję życia. Ratowanie jej było bez sensu. Bez sensu było ratowanie kogokolwiek, nawet samej siebie. Zło i tak zwycięży. Dokładnie tak, jak powiedziała Marie przez telefon.

„Nie pokonasz ducha. Poddaj się, Riley”.

Marie, dużo bardziej odważna, niż mogła się tego spodziewać Riley, wzięła sprawy w swoje ręce. Wyjaśniła swoją decyzję w trzech prostych słowach.

„To jedyne wyjście”.

Tyle że odebranie sobie życia to nie akt odwagi. To tchórzostwo.

Z ciemnej otchłani wyrwał Riley jakiś głos.

– Nic pani nie jest?

Spojrzała w górę.

– Co takiego…?

Powoli uświadamiała sobie, że klęczy na pustej działce. Po jej twarzy płynęły łzy.

– Zadzwonić po kogoś? – zapytał głos.

Na pobliskim chodniku Riley zobaczyła kobietę w znoszonym ubraniu. Na twarzy nieznajomej widać było zatroskanie.

Opanowała nieco szloch i wstała. Kobieta sobie poszła.

Otępiała Riley nie ruszała się z miejsca. Nawet jeśli nie mogła przerwać tego koszmaru, mogła się przynajmniej nań znieczulić. Nie było to oznaką odwagi ani godności, ale Riley było już wszystko jedno. Nie mogła dłużej z tym walczyć.

Wsiadła w samochód i pojechała do domu.

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»