Бесплатно

Janulka, córka Fizdejki

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

FIZDEJKO

Nieprawda – ukrywałeś to tylko przed sobą jak wariat ukrywający przed sobą swe szaleństwo. Z tym gorszą siłą wybucha to potem.

MISTRZ

Ha! Ja się wścieknę z tym jasnowidzącym starcem. Ratujcie mnie!

Wszyscy się śmieją na sali. Śmiech ustaje nagle, skoro Fizdejko zaczyna mówić.

FIZDEJKO

Tak, tak – im sztuczniejsza psychika, tym większy strach przed sobą. Zawlokłeś mnie na szczyt i tam zdechnę z przerażenia, nie mogąc zejść już na dół. I nie licz na mnie już, Gottfrydzie. Sam też nie wybrnę, ale cóż z tego – jestem stary. Szkoda mi ciebie, mój chłopcze.

MISTRZ

wstając

To wprost nie do zniesienia. Zamiast być moim medium, on sam przetworzył mnie jak czarodziej.

FIZDEJKO

Tak – wszystkim nam zdaje się, że wiemy, kim jesteśmy. Mówię wam: tyle o tym wiemy, ile o sobie wiedzą jętki jednodniowe i mikroby. Przemijamy jak one i tyle z nas prawie co z nich zostaje. Wyginęli moi bojarowie – niegodni byli mnie jako wasale. Sami jesteśmy, sieroty nieszczęsne, a świat jest straszny i nieznany przed nami. I nic nas już nie okłamie: ani fach, ani stanowisko, ani żadna filozofia, ni religia. Za wiele wiemy, aby wiedzieć naprawdę. A rządzić nie mamy ochoty, a nade wszystko – kim rządzić nie mamy. Nicość zwycięża.

Woła w tył, za siebie.

Uprzątnąć trupy tam!!

DER ZIPFEL

z tronu

Wstać!!

Bojarowie wstają jak jeden mąż.

Równy krok! Przeze drzwi marsz!!!

Bojarowie wychodzą rzędem, machając toporami.

MISTRZ

Oto jest dyscyplina! Nawet trupy nas słuchają. Ten pomysł ożywił mnie. Czyż nie jest to dość dziwaczne, aby usprawiedliwić nawet nasz upadek?

FIZDEJKO

Dziwaczność nie jest też bezwzględna. Zależy od osobnika, który daje jej możność urzeczywistnienia. Ten błazen, Der Zipfel, jest dla mnie wcieleniem pospolitości. Cokolwiek by nie zrobił, jest to dla mnie osobiście tylko wulgarnym „trickiem”.

Ponuro

I ja mam jakieś granice w mojej sztucznej, żelazobetonowej, par excellence współczesnej jaźni.

DE LA TRÉFOUILLE

Współczesnej – ale czemu?

FIZDEJKO

wstaje, śmiejąc się

Wybuchowi sto pięćdziesiątej szóstej gwiazdy w mgławicy Andromedy. Współczesność jest fikcją w fizyce. A cóż dopiero mówić o kwestii dowolnego przemieszczenia kultur w czasie historycznym!

DE LA TRÉFOUILLE

Tym powiedzeniem zarżnął mnie pan ostatecznie.

Siada i ociera serwetą pot z czoła.

JANULKA

podbiegając

Ja cię uratuję, mój książę. Już wiem: z Gottfrydem będziesz się bić tylko ty, i to o mnie.

Do Fizdejki

To jemu oddał mnie Mistrz na dokończenie erotycznej edukacji. I to z wielkiej miłości! Cha, cha, cha! Niech za to teraz odpowie.

FIZDEJKO

A – róbcie sobie, co chcecie – ja muszę się przespać trochę.

Zdejmuje koronę i kładzie się na ziemi między stolikami, zawijając się w swój purpurowy płaszcz.

KSIĘŻNA

Ale pod warunkiem, że jednak panna Fizdejko odda mi mego męża. Francja też chyba zbydlęcieje za naszego życia, a wtedy któż będzie lepszym francuskim Fizdejką od niego?

MISTRZ

Zgadzam się dziś na wszystko. O ile się wam to uda, może wtedy znajdzie się nareszcie jakiś litewski de la Tréfouille. Dręczy mnie jedna tylko myśl, że dla stworzenia takiej sytuacji jak dzisiejsza nie potrzebowaliśmy aż państwa, z całym handlem, przemysłem i tak dalej, całej tej piekielnej pracy, którą włożył w to Joël Kranz. Wystarczyłby mały pokoik w jakimś trzeciorzędnym hotelu. Czy tło nie przerasta tego, co miało się na nim ukazać?

DE LA TRÉFOUILLE

Jest to maksimum zbytku: stworzyć tło dla samego tła i nie ukazać na nim niczego. Życie wewnętrzne, jego szczyty i przepaście, niezależne są od stopnia władzy, bogactwa i powodzenia…

MISTRZ

Pociechy tego rodzaju dobre są dla takich makrotów jak pan, panie Alfredzie. Na to, aby ten pogląd stał się rzeczywistością, trzeba być świętym. Ale ani pan, ani ja nimi nie jesteśmy. Ja przyjmuję cios w samo serce: boję się siebie, jak żadnego widma ani śmierci nigdy dotąd się nie bałem. Jest mi wprost straszno.

DE LA TRÉFOUILLE

No, Mistrzu: bijemy się na spojrzenia!

Do Janulki

Zaręczam ci, że pojedynek ten jest dla niego o wiele niebezpieczniejszy, niż gdybyśmy bili się na szpady, rewolwery lub nawet na depresyjne gazy Plasewitza.

Do Mistrza

Patrz w moje oczy, dobry, współczesny, mały człowieczku – przypomnij sobie rozmowy nasze sprzed lat pięciu – byłem wtedy prawie dzieckiem…

Świt coraz wyraźniejszy. Mistrz chwieje się i szuka oparcia. Łapie się za krzesło.

MISTRZ

złamanym głosem

Nie mogę się oprzeć. Zdaje mi się, że ciebie jednego kocham na tym okropnym, pustym świecie. Jestem biedny, słaby człowiek, pełen najsprzeczniejszych, a przy tym zupełnie zwykłych uczuć.

DE LA TRÉFOUILLE

Amalio, wyprowadź Mistrza do naszej sypialni, a sama wracaj zaraz po Janulkę – przyjdzie czas i na nią.

Mistrz bezwładny, wyprowadzony przez Księżnę, wychodzi.

POTWÓR

No – a teraz na nas kolej.

Złazi z tronu. Za nim Drugi Potwór. Der Zipfel siedzi dalej na tronie. Podstawki Potworów wiszą na nich, jak spódniczki, odsłaniając podarte, strzępiaste, długie, ale trochę za krótkie spodnie i bose nogi. Podchodzą do stolików.

II POTWÓR

Kawy, kawy i likierów. Nie wiemy nazw, byleby były drogie.

JANULKA

Więc wy jesteście tym, za co was brałam: po prostu jesteście symbolami ostatniej nędzy przedświtowych złudzeń.

I POTWÓR

Nie jesteśmy symbolami. Nikt nie wie, ani my sami, który z nas jest kobietą. Czekamy nowego grzechu. Jesteśmy sami w sobie zamkniętym światem absolutnych, ale spotworniałych idei. Piąta rzeczywistość jest nonsensem samym w sobie, jest tylko ostatnią maską ginących arystokratów ducha. Kawy! Kawy!

Siadają oba przy stoliku kniagini Elzy.

JANULKA

Więc nawet na was liczyć już nie można? Wstrętne są te wasze bose nogi i podarte portasy. Miałam was za żywych półbożków, za coś nie z tego świata. I co z tego zostało?

De la Tréfouille podaje Potworom kawę.

I POTWÓR

nalewając

Od góry jesteśmy, zdaje się, jeszcze dość dziwaczni.

JANULKA

A potem pokaże się, że i do góry także jest nie to. Ach jakie to przykre! Mamo, ja wracam do ciebie na ostateczną nędzę. Ja chcę zacząć wszystko od samego początku.

ELZA

spokojnie

Za późno, moje dziecko. Ojciec mój powiadomił mnie o wszystkim. Bez ślubu oddałaś się przewrotnym żądzom Mistrza. Możesz sobie wstąpić do jego fraucymeru.

Pije kawę.

JANULKA

To jest nieprawda! Jestem tylko półdziewicą. A zresztą to jest szczegół.

Do ks. Alfreda

Więc ty jeden może będziesz miał odwagę. Bij się, z kim chcesz, ale nie na spojrzenia. Pokaż, że jesteś kimś. W pustce bez dna majaczy mi się jakaś postać nieznanego rycerza – bez zbroi – niech będzie we fraku, niech będzie nawet alfonsem czy złodziejem, ale niech ma odwagę – tą zwykłą, ludzką, a nie jakieś samobójcze, tchórzliwe czekanie szczęśliwego wypadku pod maską sztucznej jaźni.

Wchodzi Księżna.

DE LA TRÉFOUILLE

To nie są problemy godne mojej przeszłości. Ja nie wierzyłem nigdy w te blagi Gottfryda, ale przy sposobności stworzyłem sobie też swój światek, może nie tak fantastyczny, ale za to bardziej realny. I tam nie dam wejść komu, nawet mojej przyszłej żonie – bo nie wiesz, Janulko, że mam ochotę oświadczyć ci się oficjalnie…

Do Księżnej

Czy wszystko gotowe?

KSIĘŻNA

Tak. A teraz chodź spać, Janulko, i nie wierz w nic, co mówi Alfred. Ja cię wtajemniczę w subtelności tych panów. Obrzydliwie brzmi to słowo, ale nic na to poradzić nie można. Przestaniesz nareszcie uważać życie za gorączkowy majak.

FIZDEJKO

Zrywa się nagle i zrzuca purpurowy płaszcz. Stoi w tabaczkowym surducie.

Ja tu jeszcze jestem – ja – król! Na kolana wszyscy przede mną.

DE LA TRÉFOUILLE

zimno

Nie ma pańskiego reżysera, panie dyrektorze Fizdejko. Wielki Mistrz jest mój i nikt go z moich szponów nie wyrwie.

FIZDEJKO

strzela mu w łeb z browninga

Gada jak bohater z kryminalnego romansu. Milcz, milcz na wieki, przeklęty symbolu mojej hańby.

Wbiegają panny cztery z fraucymeru Mistrza i wynoszą księcia przez drzwi.

No – von Plasewitz, pora puścić twoje depresyjne gazy. W za dobrych humorach jesteśmy wszyscy, moi państwo.

v. PLASEWITZ

Wyjmuje z kieszeni jakąś dziwną rurkę i odkręca śrubkę; słychać głośny syk.

 

Chcecie? Bardzo proszę,

FIZDEJKO

Janulka, to wszystko był zły sen. My zaczynamy wszystko na nowo. Jesteś pomszczona. Księżnę biorę za guwernantkę.

JANULKA

wskazując na Potwory

Ale ci – co z tymi zrobimy, papusiu? Nawet ci się zdemaskowali.

FIZDEJKO

podchodząc do Potworów

Ci – to są zwykłe podmiejskie rzezimieszki.

Potwory ze skrzekiem ptasim siadają na ziemi w dawnych pozach, na podstawkach ze spódnic krynolinowych.

Ci…

zmieszany

Ci to są tylko i jedynie symbole.

JANULKA

Ale symbole czego – sztucznej jaźni czy najzwyklejszej zwykłości? Ja nie wytrzymam tego – ja pęknę także! Ja chcę trwać wiecznie, bez końca, a wszystko mi się wymyka, bo jest za śliskie, za małe…

Ptasi śmiech Potworów; robi się prawie jasno, ale w czerwonawym kolorze; światła gasną.

To nie jest histeria, jak to pewno myślą te Potwory. Ja chcę naprawdę kogoś pożreć, a jedynie na ciebie mam ochotę, papusiu.

FIZDEJKO

Masz mnie – twego nieszczęśliwego ojca. Pożeraj go wyrzutami. Tego tylko jeszcze brakowało. Nie udało mi się zdobyć ci odpowiedniego męża.

Do Der Zipfla

Uwolnij nas nareszcie, okrutny dozorco zaświatowych więzień. Zrób jakiś nowy „trick”. Ja chcę po prostu spać raz w życiu jak zwykły, mały człowieczek, jakim jestem.

DER ZIPFEL

wstając z tronu

Nie – seans nie jest skończony. Chcieliście wieczność zafiksować na małej kartce życia? Macie ją. Jest świt i nowy dzień musicie zacząć nie śpiąc ani chwili.

FIZDEJKO

Wieczność! Janulka, słyszysz? Ja nie chcę już królestw żadnych ani sztucznej jaźni, ani skomprymowanej w tabletkach chwil wieczności. Zasnąć i zapomnieć – to jedyne moje marzenia. Ach, i żeby we śnie tym przyszła raz już cicha, bezbolesna śmierć!

ELZA

A nie mówiłam – tyle razy ci to mówiłam, Gienku, że sen jest najwyższym szczęściem ludzi ubogich i duchem, i ciałem. Ale nie trzeba było opijać się kawą z likierami.

JANULKA

I ja, taka młoda, piękna, dziwna – to mówią wszyscy – a przy tym taka zwykła dziewczynka, muszę wam przyznać rację. To oni temu winni – przeklęci, niedorośli do mnie mężczyźni.

v. PLASEWITZ

Tak – najwścieklejsza nawet fantazja nie jest w stanie stworzyć żadnej nadbudowy psychicznej. Skończymy jak zwykłe, błotne bezlotki. Maski bez posady, trupy na urlopie, klucze bez zamków, mutry bez śrub, małpie ogony bez małp, nie odegramy nawet naszych ról do końca.

DER ZIPFEL

strasznym głosem

Precz! Precz z moich oczu, fałszywe duchy. Jestem oszukany, zdradzony!

Skrzek Potworów bardzo głośny. Wszyscy z wyjątkiem Potworów i trupa de la Tréfouillea uciekają nagle w dzikim popłochu, tłocząc się we drzwiach.

Kurtyna.

AKT CZWARTY

Na lewo scena taka sama jak w akcie I. Na prawo zamiast salonu ogród. Kwitnące krzewy otaczają placyk, wysypany czerwoną ziemią. Kwitnące glicynie oplatają koniec muru na lewo, złamanego według linii zygzakowatej. Nad krzewami widać liściaste drzewa i sosny w jesiennych barwach. Słońce poranne zalewa scenę od lewej strony. Śpiew ptaków, ryk krów z oddali. Zza muru wyłazi Elza, obdarta jak w akcie I, gasi lampkę elektryczną palącą się na szafce nocnej i włazi pod kołdrę. Wprost sceny dwa rokokowe fotele z I aktu.

ELZA

Nareszcie przeszła ta burza i mogę z czystym sumieniem wrócić do mego ubóstwa, nie myśląc o królewskiej reprezentacji.

Z krzaków wychodzi Mistrz, w pełnej zbroi, przyłbica podniesiona. Za nim Fizdejko z wąsami, w kostiumie fantastycznego nadleśnego: kapelusik ze szczoteczką, zielone wyłogi, złote odznaki. Karabin winchester na ramieniu.

FIZDEJKO

A więc umówione. Zostałem nadleśnym u Mistrza. Pomyśl, Elzo, będziemy żyli w małym domku – malwy, geranie, nasturcje, świeże bułki, miód prosto z lasu i zupełna beztroska. Czasem w wilię święta ubiję jakiegoś biednego zajączka lub sarenkę i to będzie nasz największy zbytek. A – mleko, dużo mleka koziego prosto od kozy, a czytać będziemy tylko kalendarz.

MISTRZ

Jakże wam zazdroszczę!

ELZA

A Janulka?

FIZDEJKO

Nie wiem, co z nią będzie. Sama zadecyduje o swoim losie. Mistrz nie chce jej za żadne skarby świata, a ona jego też. Teraz poszły z księżną na grzyby do lasu. Wspaniałe rydze udały się tego roku wśród karłowatych sosen na Wiłkakalnisie. Będzie dobra zakąska do wódki na drugie śniadanie.

Siada na fotelu.

ELZA

Daj spokój z tymi rydzami.

Do Mistrza

Tak, to nie jest kobietka na pańskie nerwy, panie hrabio. Ona potrzebuje kogoś naprawdę złego.

MISTRZ

Pani mnie obraża. Zło zatajone jest we mnie bardzo głęboko. Nie każdy je dostrzec może. Tu jest ukryty zupełnie inny problemat.

FIZDEJKO

Praktycznie jest to wszystko jedno. Nie umiesz, Gottfrydzie, wyzyskać twego zła. Ale, ale – a co ty ze sobą zrobisz?

MISTRZ

Jestem w stanie ostatecznego zwątpienia. Trzeba sobie powiedzieć raz na zawsze, że epoka nasza nie może wydać pewnych typów władców. Chcieliśmy wziąć za łeb zbydlęcone przez socjalizm masy – my, ludzie końcowi, niedobitki – chcieliśmy być panami w początkowej fazie historii – na nic wszystko! Jedno jednak zdobyliśmy: oto na dnie zwątpień czysto osobistych mamy teraz wiarę w możliwość cyklicznego porządku historii na bardzo wielkich dystansach. Nieodwracalność przemian społecznych jest prawie że przezwyciężona.

Zdejmuje hełm i zbroję, które składa na placyku. Pozostaje we fioletowej pidżamie i fioletowej czapeczce z kutasikiem.

FIZDEJKO

Ale z nami: do widzenia na zawsze.

MISTRZ

siadając na drugim fotelu i zapalając papierosa

Tak, Eugeniuszu: w tej chwili może gdzieś, w jakiejś chałupie zbydlęconego współczesnego człowieka, rodzi się ekwiwalent przodka twego z XII wieku, słynnego z okrucieństw kniazia Fizdy. Może to być nawet twój nieprawy syn, o którym tak marzyłeś…

ELZA

Fi donc36, panie hrabio. On nie zdradził mnie nigdy.

MISTRZ

Proszę nie przerywać – to są bardzo ważne myśli. A więc: gdyby on, ten syn twój, wiedział, że jest twoim synem, nie mógłby być twórcą nowej dynastii. On musi być prawdziwym, pierwotnym zdobywcą – wtedy tylko wszystko zacznie się od początku na nowo.

FIZDEJKO

Czyż nie jest to jednak cudowne, że możemy na to patrzeć? Zadowolnijmy się kontemplacją. Na władców bydląt jesteśmy zbyt skomplikowani.

MISTRZ

Jedno jest tylko udowodnionym, że posiadając koleje, telefony, pancerniki, waterclosety i gazety ludzie mogą być takimi samymi bydlętami, jakimi byli poddani twoich przodków w puszczach XII wieku – to jest szalona prawda – czyli, że mimo nieodwracalności zdobyczy kulturalnych cykliczność jest prawem absolutnym, aż do zupełnego wymarcia danego gatunku.

FIZDEJKO

Z tą prawdą mogę umrzeć spokojnie. Eksperyment był konieczny, aby nas przekonać, że głowami muru nie przebijemy. Nawet druga kondygnacja jaźni, stworzona na absolutnej nicości, nie może być ekwiwalentem dawnej władzy.

MISTRZ

Ty jesteś stary, Eugeniuszu. Ale ja, zdaje się, będę musiał popełnić samobójstwo. Dostałem przed chwilą wiadomość, że matka moja nie żyje. Ale to jest powód czysto negatywny.

FIZDEJKO

Och – jak chcesz, Gottfrydzie. Ja cię odmawiać od tego nie myślę. Rozumiem cię doskonale. Ze względu na twórcę nowej dynastii dobrze jest, że ci bojarowie doszczętnie są wykatrupieni.

MISTRZ

Nie przyszło mi wtedy na myśl, kiedy to zastrzeliłem ostatniego, że to dla tamtego pracuję. No – ale czas nagli.

Wpełzają Potwory z krzaków na prawo. Słońce przesłania lekka chmurka.

Do widzenia – kniagini, do widzenia – Eugeniuszu.

Ściskają się z Fizdejką za ręce. Obraca się ku Potworom.

A, to wy? A gdzie Der Zipfel?

I POTWÓR

Pije ranną kawę. Zaraz tu nadejdzie.

MISTRZ

Jeszcze raz: do widzenia. A co do Janulki, to najbardziej zniechęciło mnie to, że pokochałem ją najzwyklejszą tak zwaną Wielką Miłością. To już było nie do zniesienia. Wczoraj zdradziłem ją na próbę z księżną i jeszcze z kimś i nie pomogło nic. Ja nie jestem wcale taki zwykły modern arystokrata. Dawniej my dociągaliśmy się do naszych nazwisk danych nam przez prawdziwie wielkich ludzi. Dziś większość z nas pokrywa nimi własną małość, a często zupełnie zwykłe świństwo. Nie – takim nie jestem i nie będę. No – ostatni raz: do widzenia.

Idzie i siada na ziemi między Potworami, po czym strzela sobie w łeb z browninga i wywala się w tył. Słychać huk motoru aeroplanu.

FIZDEJKO

Cudowne, cudowne! O takim beztroskim poranku marzyłem już od dawna.

ELZA

Za dużo trochę mówił przed śmiercią nasz niedoszły zięć. Ja zasypiam. Obudź mnie, o ile zajdzie coś ciekawego.

Zasypia. Słychać bardzo blisko huk motoru. Na drzewa na prawo od muru spada aeroplan tak, że jedno skrzydło zwiesza ukośnie z muru. Po murze z drzew spuszczają się szybko: Joël Kranz, ubrany jak pilot, za nim dwóch chasydów w strojach poprzednich, ale w ciemnych okularach, v. Plasewitz i Glissander w płaszczach i czapach. Słońce zaświeca znowu pełnym blaskiem.

KRANZ

nie widząc trupa Mistrza i Potworów

No – my pracujemy jak woły. Na opornych pan Płaziewicz puszcza depresyjne gazy. Ranek był intensywny: od szóstej do pół do siódmej stworzyłem sądownictwo, od pół do siódmej do siódmej uruchomiłem przemysł. Nowe lokomotywy są wspaniałe. Proszę o kawę. Za kwadrans jedziemy dalej i zajmiemy się wyższym szkolnictwem. Ale co pan, panie Fizdejko? Na polowanie idzie pan odświeżyć się po tej nocy pełnej zdarzeń? Pierwsza noc poślubna z królewską władzą. Bawiliście się jak typowi panujący, gdy my pracowaliśmy za was jak jedna olbrzymia dynamo. Nie robię wyrzutów – zupełnie normalny stan rzeczy.

FIZDEJKO

Nie – Semici stracili węch zupełnie. Czyż pan nie widzisz, panie Kranz, że my nie możemy odegrać roli władców? Jesteśmy ludzie końcowi i koniec.

KRANZ

No, a sztuczna konstrukcyjna jaźń? Czy już nie działa? Wczoraj szło wszystko znakomicie.

FIZDEJKO

Sztuczna jaźń nie jest fikcją, ale nie da się przystosować do bydlęcego społeczeństwa, nawet przy wzorowym szkolnictwie – to ostatnie wytwarza tylko zbydlęconych specjalistów – ani przy telefonach i telegramach – wyspecjalizowane, zmechanizowane bydlęta mogą sobie telefonować dalej i zostać bydlętami, ale do nas, do sztucznych jaźni nie dotelefonuje się nikt – ani my do nikogo. Jesteśmy odcięci.

KRANZ

Panie Fizdejko, nie żartuj pan. Pan jest król. Sire jest zmęczony. Niech sire odpocznie, zapoluje na kaczki i potem pogadamy.

FIZDEJKO

Popatrz pan tam. Mistrz już odpoczął – definitywnie. Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie!

36Fi donc (fr.) – brzydko, nieładnie. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»