Бесплатно

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Текст
Автор:
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Podziomek spotyka sierotkę Marysię

I

 
Za górami Karpatami,
Za trójpuszczą, za głęboką,
Stała sobie mała chatka,
Chatka zwana „Boże Oko”.
        Nikt już dzisiaj nie pamięta,
        Kto ją nazwał tak i czemu:
        Że był nad nią lazur nieba
        Oku podobny Bożemu;
Czy, że rankiem, co najwcześniej,
Wyzłacała się tu zorza,
I na strzechę347 blaski siała,
Jak źrenica jasna Boża;
        Czy, że strumień tu błękitny
        Tak spokojnie, cicho płynie,
        Jakby oko się niebieskie
        Przeglądało w wód głębinie;
Czy, że gwiazdka drobna, jasna,
Tli nad chatą w letnim zmroku,
Jakby srebrna łza litości
Zaświeciła w Bożym oku…
        Czy tu dola, czy niedola
        Błysła światłem, padła cieniem,
        A człek348, oczy w niebo wzniósłszy,
        Z Bożym spotkał się wejrzeniem?…
Tak czy owak, dość że stała,
Za trójpuszczą, za głęboką,
Za górami Karpatami
Chatka zwana: „Boże Oko”.
 

II

 
Czy to gołąb leśny grucha
Tak tęskliwie a żałośnie,
Czy to słowik tak zawodzi
Po minionej dawno wiośnie?
        Czy to puszcza tak sumuje349,
        Czarna puszcza, w mrokach głucha,
        Czy tak lata nad polami
        Z głośnym jękiem zawierucha?
Ej! nie gołąb to, nie słowik,
Ej! nie puszczy to są jęki,
Ale matka odumiera
Swojej małej sieroteńki!
        Kto pożywi? Kto napoi?
        Kto przytuli ją na świecie?
        Z modrych350 ocząt kto łzy otrze,
        Kto przygarnie cudze dziecię?
Kolebała ją w kolebce
Z złotej trzciny, rokiciny351,
Teraz dla niej czarna ziemia
I zapiecek z twardej gliny.
        Piosnką uśpi ją, bywało,
        Piosnką rankiem ze snu budzi,
        A teraz ją wołać będą
        Zimne głosy obcych ludzi.
Hodowała ją jak ptaszę,
Białym chlebem, złotym miodem,
Teraz gorzki kołacz nędzy
I sieroctwo przyjdzie z głodem.
        Z lnów bielutkich płótno tkała
        Na koszulki, na zawiązki,
        Teraz przyjdzie sieroteńce
        W zgrzebnych szmatach pasać gąski!
Gaśnie słonko za górami,
Zachodowe gasną zorze,
Odumarła matka dziecię,
Odumarła w Imię Boże!
 

III

 
Płacze Maryś całe dzionki,
Płacze Maryś całe noce…
Przyleciały już skowronki
I jaskółka już szczebioce.
        Przyleciały już skowronki
        Na kwietniową, na niedzielę,
        Na mogile matusinej
        Rozkwitnęło bujne ziele.
Na mogile matusinej
Sieroteńka cicho kwili.
Już ją z chaty, z tej rodzonej,
Obcy ludzie wypędzili.
        Wypędzili na wschód słonka,
        Wypędzili na wschód nieba:
        Idźże we świat, ty sieroto,
        Za kawałek służyć chleba!
Idźże we świat, ty sieroto,
Cudze gąski paść na łące,
Niech cię myją bujne deszcze,
Niech cię suszy jasne słońce.
        Niech cię myją bujne deszcze,
        Niech cię bujny wiatr pomiecie.
        Idźże we świat, ty sieroto,
        Co nikogo nie masz w świecie!
 

IV

Taka była dola sierotki Marysi, co miała włoski jak słoneczne światło, oczy jak fikołki leśne, a w sercu tęskność i żałość.

– Marysiu, sierotko! – mówi do niej gospodyni, u której gąski pasła. – Czemu się nie śmiejesz, jak insi352 czynią?

A ona:

– Nie mogę się śmiać, bo wiatr po polach wzdycha.

– Marysiu, sierotko! Czemu nie śpiewasz, jako insi czynią?

A Marysia:

– Nie mogę śpiewać, bo brzozy po gajach płaczą.

– Marysiu, sierotko! Czemu się nie weselisz, jako insi czynią?

A ona:

– Nie mogę się weselić, bo ziemia we łzach rosy stoi!

Taka była ta Marysia.

Przylecą, bywało, ptaszkowie, na drzewinie wpodle353 niej siędą354 i śpiewają:

 
Sieroto, sieroto,
Co masz główkę złotą,
W oczach błękit nieba,
Czego ci potrzeba?
 

A Marysia podnosi na tych śpiewaczków wzrok smutny i nuci z cicha:

 
– Nie trzeba mi srebra,
Nie trzeba mi złota,
Jeno onej wierzby
U własnego płota!
 

Więc ptaszkowie znowu:

 
Sieroto, sieroto,
Co masz główkę złotą,
Czy wody, czy chleba,
Czego ci potrzeba?
 

A Marysia na to:

 
Nie trzeba mi chleba,
Nie trzeba mi wody,
Tylko tej rodzonej,
Domowej zagrody!
 

Zaszczebiocą na to ptaszkowie ze sobą, główkami kręcą, skrzydełkami trzepocą, aż jeden tak zaśpiewa:

 
Sieroto, sieroto,
Co masz główkę złotą,
Czego sobie pragniesz,
Prośże teraz o to!
 

A Marysia złoży wychudłe rączyny w zgrzebnej koszulinie, podniesie je ku ptaszętom i mówi:

 
– O moi ptaszkowie,
Mam was prosić o co!
Niechże mi się przyśni,
Matuleńka nocą!
 

I zdarzało się tak nieraz, że się matuleńka przyśniła nocą Marysi.

Cicho, cichuchno, biało, bieluchno, szła przez izbę niby promień miesięczny355 i niby promień otaczała swą jasnością główkę śpiącej sierotki swojej.

Śniło się wtedy Marysi, że słońce świeci i że kwiaty pachną. Wyciągała ręce do mateńki i szeptała we śnie:

– Przyszłaś, mateńko?

A tuż nad nią głos słodki i cichy:

– Przyszłam, dziecino!

A były to słowa jakby dech tylko.

Tuli się Marysia do matki i pyta:

– I weźmiesz mnie z sobą, mateńko?

A tuż nad nią głos cichszy jeszcze i słodszy:

 
– Jeszcze nie pora, jeszcze nie czas,
Kto nas rozłączył, ten złączy nas!
 

Więc Marysia na to:

– O, jak ciężko czekać, mateńko!

A głos:

 
– Prędko przy pracy przemija dzień,
A wiek i życie – to tylko cień.
 

I cicho, cichuchno, biało, bieluchno, znikała mateńka jak promień miesięczny; a sierota budziła się z westchnieniem i chwytała pracy. Pracowała, jak mogła i wedle sił swoich, za ten kąt na cudzym zapiecku356, za tę garść słomy, na której sypiała, za tę łyżkę strawy, którą się pożywiła, za tę zgrzebną koszulinę, która jej grzbiet kryła. Kolebała zimą dziecko, nosiła chrust z boru, ze studni wodę, latem gąski pasała.

 

Nazywali ją też ludzie we wsi: Marysią gęsiarką albo Marysią sierotką.

Nazywali ją tak rok, nazywali dwa, aż zupełnie zapomnieli, że się ta dziewuszka Kukulanką nazywa i że jest córką Kukuliny, owej to litościwej kobiety, co Podziomka chciała od bicia bronić, kiedy podrzutkiem u baby złej był.

Ona sama, gdy ją kto zapytał: „Jak się zowiesz, dziewczę?” – odpowiadała:

– Marysia sierotka.

Łączka, na której pasła gęsi Marysia sierotka, leżała pod lasem, dość daleko za wsią, zwaną od dawien dawna „Głodową Wólką”, iż tam ziemie chude były, mało chleba dawały, a ludzie częściej głodni niźli syci byli.

 
– Staje piasku, staje wody,
Rok urodzaj, a dwa głody!
 

Na tych małych trawach, na tych dużych wodach, hodowały się całe stada gęsi, a jak to wszystko zaczęło rwać się a trzepotać, a gęgać, a wrzeszczeć, to dobrze o milę wokół słychać było.

Wszystkie dzieci we wsi robotę z tymi gęśmi miały, pasąc je gromadą albo poosobno357, jak tam któremu w chacie przykazali.

Dopiero pod wieczór rozdzielała się gromada na pomniejsze stadka i każdy swoje do domu gnał.

Już też wtedy nic inszego w całej Wólce Głodowej słychać nie było, tylko:

– Halela, gąski!… Halela! halela, do domu!…

A do tego taki z biczów trzask, jakby wesele jechało.

Długo jeszcze po zachodzie słońca uspokoić się nie mogło gęganie w zagrodach i chlewkach; a i w nocy nieraz powstawał ni stąd, ni zowąd wrzask gęsi na całą okolicę.

Ale Marysia sierotka pasała gąski swoje osobno, pod lasem. Siedem ich tylko było, więc im gospodyni dogodzić chciała i na wspólne pastwisko nie dawała gnać. Dziewczynina też rada temu była, bo się inne dzieci z niej śmiały: a to, że się w chowanego bawić nie umie, a to, że w zajączka nie dość prędko biega, a to, że z dziewczynami tańcować po trawie nie chce.

I prawda. Czy to, że mocy wielkiej na tym cudzym chlebie nie miała, czy też tak już z tego sieroctwa swojego nie lubiła Marysia biegać, tańczyć, gonić się, ani w zajączka z dziećmi grać. Lubiła za to śpiewać. A piosenek umiała tyle, że cały dzień coraz to inszą358 śpiewała, a nigdy ich nie brakło.

A to jak „Zosi chciało się jagódek: a kupić ich za co nie miała”, a to jak „Konik siwy długogrzywy mogiłę panu swemu nóżką w polu grzebał”, a to o zaklętej fujarce, co mówiła do pastuszka:

 
…Graj, pastuszku, graj,
Bóg ci pomagaj!
 

A to znów jak „Niedźwiedź kudłaty przywędrował do wilczycy we swaty”, a to jak „Babuleńka miała kozła rogatego, co był bardzo rozpustny”, a to jak „Siwe łabędzie leciały za morze”…

Najbardziej wszakże lubiła Marysia i najczęściej śpiewywała359 piosenkę o sierocie, co gąski zwoływała do domu, bo ta piosenka była taka, jakby o niej samej.

Kiedy więc wieczorne zorze ugasać360 zaczęły nad lasem, zaraz Marysia wyciągała najgłośniej i najcieniej, jak tylko mogła:

 
Pójdźcie, pójdźcie, gąski moje,
Pójdźcie, pójdźcie do domu!
Noc nadchodzi, ja się boję,
Bronić mnie nie ma komu.
 

Była to prześliczna piosenka, a tak wprost do serca szła, że kto w pobliżu szedł, to stawał i słuchał, a często i łzy miał w oczach.

Kto tych wszystkich piosnek wyuczył Marysię, nie wiadomo zgoła, a gdyby jej się kto spytał o to, ona sama nie wiedziałaby także.

Może ją uczył piosnek bór szumiący, czarny, może trawy łężne361, szepczące słóweczka ciche; może gaje młodym liściem okryte, które za wiatrem lekuchno się chwiejąc, gwarzą cości a gwarzą, jakby żywym głosem. A może nawet i ta cichość, która przez pola szła, przez ugory i która była tak dzwoniąca w sobie właśnie, jakby samo powietrze śpiewało.

Słuchała też, nasłuchiwała Marysia sierota wszystkich tych głosów, nie czując nieraz w tym zasłuchaniu ni głodu, ni chłodu; a kiedy słońce zaszło i do domu wracać trzeba było, nie wiedziała sama, jak ten dzionek przeleciał.

Ani jej też w głowie nie postało, że z zarośli borowych patrzy na nią i wygląda wzrok bystry i chytry, pałający i okrutny, wzrok przebiegłego Sadełka, owego to lisa z sąsiedztwa Kryształowej Groty, który sobie w tym lesie norę uczyniwszy pod pniem wywróconej sosny, pustelnika udawał, a po stronach węszył, skąd by jaki dobry kąsek pochwycić.

Szczególniej do gęsiny uczuwał nieprzeparty pochop362 i apetyt. Wielkich stad gęsi, strzeżonych pilnie przez mocnych chłopaków, unikał, zakładając głównie swe nadzieje na owych siedmiu gąskach przez Marysię pasionych; toteż co dzień bliżej, a z cicha, podkopywał się krzakami ku łączce.

Bezpiecznie pasła gąski swoje Marysia, nic o tym nie wiedząc: bezpiecznie o zmroku do zagrody stadko swoje gnała, a jedynym jej pomocnikiem był mały, żółty piesek, Gasio, który ogromnie dziewczynkę polubiwszy, całe dnie przy niej na łączce przesiedział.

Sadełko wielką niechęć czuł do tego Gasia.

– Obrzydliwe psisko! – mawiał nieraz sam do siebie, spluwając i krzywiąc się szpetnie. – Nigdym chyba szkaradniejszego stworzenia nie widział! Co to na przykład za uszy? Szpiczaste jakieś, ostre, zupełnie dla psa niestosowne! Albo sierść? Toć on rudy, jak ten Judasz363 zdrajca! Co to za paskudny charakter być musi! Co za obyczaje! Jakie nawyknienia! Toć to darmozjad skończony! Wypowiedzieć nie potrafię, jak mi się to zwierzę nie podoba, sam widok jego o mdłości mnie przyprawia. Czy kto widział, żeby porządny pies cały dzień na jednym miejscu siedział i mizernych siedmiu gęsi pilnował? Toć to wstyd prawdziwy! Siedem gęsi! Ha, ha, ha!!… Śmiać mi się chce! Gdzież jest prostak, który by w gęsinie smakował i na tę nędzę się łakomił? Dawniej to może było przyjęte, żeby się na stołach lisich i taka potrawa znajdowała, wiadome rzeczy, że starzy mieli swoje dziwactwa. Ale co teraz, to żaden szanujący się lis takich specjałów nie jada! Przynajmniej co do mnie, brzydzę się gęsiną. A na tego żółtego psa i na tę obdartą dziewczynę wprost patrzeć nie mogę. Gdyby nie to, że mam zamiar pustelnikiem tu zostać, dawno bym się już wyniósł z okolicy. Ale cóż! Kiedy się kto cały cnocie i pięknym czynom poświęci…

Tu wzdychał tak mocno, że aż mu się wąsy podnosiły u nosa, i mrużąc to jednym to drugim okiem, śledził poruszenia Gasia, gąsek i Marysi. Po czym odwróciwszy się od nich, brzydko się uśmiechał.

V

Widniała już z daleka w księżycowym świetle Wólka Głodowa. Do niej to dążył Skrobek, skręciwszy w bok z gościńca. Nagle odwróci się do jadących na wozie Krasnoludków i rzecze:

– Na mój kiepski rozum, trza by nie wszystkie panięta w jednym miejscu naraz wysypać; bo jakby tyle gąb w jednej wsi przybyło, toby się taka drogość stała, że to ha, i mogłoby być głodno.

– Racja! – odezwał się na to z głębi woza głos jakiś, a był to głos zakopanego w sianie po uszy Podziomka.

– Ano po dwóch, po trzech, po pięciu poprószyć sam, tam, to i paniętom lepiej będzie, i tym ludziom we wsi też!

Na to król:

– Roztropny z ciebie człek! Uczyń, jakoś powiedział.

Przystanął tedy Skrobek, podrapał się w głowę, a ukazując na wieś przydrożną, rzecze:

– A choćby, na ten przykład, hajno364, do tej tam wioski dwóch, trzech dać? Oj, dobrze by się miał taki, bo to Sytna Wólka jest, bogata wieś na całą okolicę, chłop w chłopa same gospodarze, a każdy spasiony tak, że za wołu waży! Te dzieci, te baby, to to się aż toczą jak kule, takie okrągłe, takie tłuste! Jak nie ma tłuste być, kiedy w każdej chałupie od rana do nocy warzą365, a kraszą366, a solą, a zasiekują367, jakby na Wielkanoc, a siędzie tam chłop do miski z rana, to nie wstanie od niej aże do południa, by się do drugiej przysiąść.

– Stój!… Stój!… – zakrzyknie na to zagrzebany w sianie Podziomek.

Ale chłop prawił dalej, jakby go nie słyszał.

– Coby się nie miał przesiadać od miski do miski, kiedy tam ziemia taka, że sama bez człeka plonuje setnym ziarnem368. A co tu sadła, a słoniny, a gęsiego szmalcu! Nieprzejedzone rzeczy!…

 

– Stój! stójże! – krzyknął głośniej teraz, gramoląc się z siana, Podziomek. – Stójże, kiedy wołam!

– A co tam? – zapytał chłop, jakby go pierwszy raz słyszał.

Wygrzebał się Podziomek i patrząc bystro chłopu w oczy, zapyta:

– Nie łżeszże369 ty, chłopie?

A Skrobek:

– Cobym miał łżyć370? Prawda jest i już!

– Jadła dość, mówisz?

– Co żywot371 strzyma!

– I kraśno372?

– Omasta373 aż po brodzie kapie!

– A misy duże?

– Jak to miesięczne koło374!

A księżyc już zachodzić począł.

– Kiedy tak – rzecze Podziomek, do króla się obracając – to ja się tu, Miłościwy Królu, zostaję!

To mówiąc, ścisnął królewskie kolana, towarzyszom stojąc w półdrabku375 na waletę376 zakrzyknął i na chłopa wołać począł, żeby ku tej wsi nawrócił.

Co gdy Skrobek dość skwapliwie uczynił, zawadził o kamień kołem, wóz się zatoczył cały, aż podskoczył i Podziomek, jak stał, tak wyleciał z niego.

Nie uczyniła mu się co prawda najmniejsza krzywda, bo na głęboki, drobny piasek padł, jakby na pierzynę, wszakże narobił tak srogiego krzyku, że się wszystkie psy pobudziły we wsi i głośno ujadać poczęły.

Odezwał się na to szczekanie jeden, drugi gęsior, zagęgała tu, to tam jakaś gęś czujniejsza, za nią druga, dziesiąta, dwudziesta; za czym podniósł się po podwórkach i chlewikach wrzask tak przeraźliwy, jakby się cała wieś paliła.

– Aj! kości moje, kości!… – krzyczał, macając się po żebrach Podziomek, w nagłym przestrachu, z powodu owego szczekania i gęsiego wrzasku, ale głos jego niknął w tej wrzawie tak, że go i niewiele słychać było.

Skrobek, zaciął szkapę i ruszył sporym377 kłusem. Podziomek wstał, a obejrzawszy się, spostrzegł, że obok niego w piasku grzebie się ktoś drugi jeszcze; a kiedy księżyc wyjrzał spoza chmury, poznał z największym zdumieniem Koszałka-Opałka.

– Czyli mnie wzrok myli? – rzecze Podziomek – Czyliś to ty, uczony mężu, we własnej swej osobie?

– Jam jest, bracie! – rzecze na to Koszałek-Opałek.

– Czyliżbyś, uchowaj Boże, wypadł takoż z woza?

– Ej, nie! – rzecze Koszałek – wyskoczyłem tylko za pozwoleniem królewskim. Bo widzisz, bracie, kiedy tu taki wrzask gęsi jest, to same gęsi też być muszą. Czy jasno?

– Jasno jak słońce.

– A gdy gęsi są, to i pióra muszą być! – rzecze dalej Koszałek-Opałek. – Jakże?

– Jak dwa a dwa378 cztery! – zakrzyknie ów na to.

– A jak są pióra – prawi znów uczony – to i moja sława nie przepadnie, gdy księgę nową zamiast tej zgubionej napiszę. Nieprawdaż?

– Prawda jak wół! – potwierdził z zapałem Podziomek. Ale choć tak gorąco potakiwał towarzyszowi swemu, w rzeczy samej nie bardzo był rad379, że do tych tłustych kęsków, jakie sobie obiecywał, kompana ma. Więc po chwili rzecze:

– Wiesz co, uczony mężu? Moim zdaniem, nie przystoi mędrcowi między chłopstwo się pchać i razem z prostakami u misy siadać. Bo łatwo taką drogą uczoność na szwank narazić można. Zrobim tedy tak: ja pójdę do wsi, a ty do lasu. Jak już noc się zrobi i wszyscy się pośpią, ja cię, uczony mężu, sprowadzę i posilisz się tym, co tam gdzie na misie zostanie. Choćby i przyskąpo czasem wypadło, nic to, bo wszak nie samym chlebem człowiek żyje. A tak przynajmniej honor twój utrzymany będzie. A honor – rzecz główna!

– Dobrze radzisz, kochany bracie! – rzecze na to rozrzewniony Koszałek-Opałek. I rzuciwszy się na szyję Podziomka, nuż go ściskać i całować.

Markotno380 się zrobiło Podziomkowi, gdyż dobre serce miał, że jego podstępna rada tak zaraz przyjętą została, ale iż głos łakomstwa mocniejszy w nim był niżeli głos serca, wprędce się tedy z swej markotności otrząsnął i uściskawszy nawzajem Koszałka-Opałka sam go do boru odprowadził, pożegnał raz jeszcze, życząc jak najmędrszych myśli, po czym, chyłkiem pod płotami krążąc, do najpokaźniejszej chaty skierował swe kroki.

Nie było podobno nigdy większego zawodu jak ten, który spotkał w chacie tej Podziomka.

W komorze pustka, że i mysz by zdechła, dzieża381 od chleba nasypana otrębami382, słoniny w ząb383, kaszy ani śladu, o szmalcu i półgęskach384 ani się nie śniło.

Zajrzał Podziomek do garnków – puste; nie znać nawet, żeby się w nich wczoraj gotowała strawa; zajrzał do misek, do rynek385, to samo.

Wymknął się co rychlej z tej chaty i do drugiej biegł, ale i tu lepiej nie było. Przepatrzył piątą, dziesiątą – to samo. A ci ludzie, których tam widział śpiących, toć skóra a kości.

Nigdzie porządnej pościeli, nigdzie statków386 jakich takich, nigdzie nawet dobrego konia w stajni lub krowy w oborze. Wiele też chałup zupełnie chyliło się ku ziemi, trzymając się tylko dylami387 pod strzechę388 wpartymi, jak kaleki o kulach stojące. Nawet i dom sołtysa niewiele był lepszy!

Taki to tam był ciężki przednówek389 wiosenny.

– A, niecnotliwy chłopie! – zakrzyknął w złości, zacisnąwszy pięście! – Otóżeś mnie podszedł390! Otóżem w biedę popadł! Otóżem się oszukał! Głodowa Wólka! A powiadał niecnota, że „Sytna”, że omasta po brodzie kapie, że jadła – co żywot strzyma! Otóż masz jadło! Otóż masz omastę! A toć mi tu przyjdzie wyschnąć jak żerdź w płocie. Żeby choć zuchelek391 chleba. Choć odrobinkę kiełbasy! Żeby choć ryneczkę barszczu!

Dniało już i coraz wyraźniej nędzę tej wioski widzieć było można, kiedy Podziomek na rozstaju stanąwszy, zadarł głowę i tablicę przybitą tu na słupie czytać z wolna zaczął.

Czytał, czytał i własnym oczom nie wierzył. Tuman czy co?392

Gło-do-wa Wól-ka”.

I znów zaczynał na nowo: Gło-do-wa Wól-ka. Najwyraźniej: Gło-do-wa!

Załamał ręce nieszczęsny Podziomek i stał w głębokiej pogrążony trosce, a słońce z wolna podnosić się zza lasu poczęło.

Wtedy raz jeszcze na słup ze smutkiem spojrzawszy – „Gło-do-wa Wól-ka” odczytał i westchnął.

VI

Tymczasem Koszałek-Opałek, chodząc po lesie tam i sam393 dla rozgrzania się, iż noc była chłodna, trafił na jakiś dość wysoki, piaszczysty pagórek i głęboką pod nim wykopaną norę. Dość było okiem rzucić, aby poznać, że to jama lisia.

Ale nasz kronikarz, w księgach cały swój żywot spędziwszy, mało się znał na tym.

Stanął tedy jak wryty, rozmyślając, co by to być mogło?

– Góra? Nie góra? – myślał. – Forteca, nie forteca. Ej, kto wie, czy to nie będzie stara pogańska świątynia dawnych Krasnoludków? Bardzo możliwe! Bardzo możliwe! – I z największą uwagą obchodzić dookoła zaczął.

Wtem z owej jamy wychyliła się ostrożnie szpiczasta ruda głowa, o pałających oczach i nadzwyczaj silnych, ostrych zębach.

Wychyliła się, cofnęła, znów wychyliła, aż się z wolna wysunęło za nią wysmukłe ciało Sadełka.

Sadełko poznał od razu Koszałka-Opałka, lecz przybrawszy obojętną i poważną minę, postąpił ku niemu kilka kroków i rzekł:

– Kto jesteś, nieznany wędrowcze i czego szukasz w tych miejscach poświęconych nauce i cnocie?

– Jestem nadwornym kronikarzem Króla Błystka z Kryształowej Groty, do usług Waszej Łaskawości – odrzekł uprzejmie Koszałek-Opałek.

– Ach, to ty, uczony mężu! – zakrzyknął na to Sadełko. – Jakiż szczęśliwy traf cię tu sprowadza? Jak to! Czyli mnie już nie znasz? Jam jest Sadełko, uczony autor ksiąg wielu, któregoś łaskawie przed niejakim czasem nawiedził.

Uderzył się dłonią w czoło Koszałek-Opałek i rzecze:

– Jakże? Pamiętam! Żem też mógł zapomnieć na chwilę! Proszę, najmocniej proszę, niech mi to Wasza Łaskawość przebaczy.

Mówił „Wasza Łaskawość” albowiem nie zdawało mu się odpowiednią rzeczą tak zacnego zwierza wprost „panem”, jak pierwszego lepszego golibrodę394, nazywać.

Padli tedy sobie w objęcia, całując się i ściskając wzajem, po czym Koszałek-Opałek rzekł:

– Rad bym się od Łaskawości Waszej dowiedział395, co znaczy to wzgórze, które tu przed sobą widzę? Nie będzież to zbytnią śmiałością z mej strony, gdy o wyjaśnienie prosić będę?

– O, to drobnostka! – Sadełko na to ze śmiechem odrzecze. – Kazałem usypać to wzgórze, aby zawsze mieć pod ręką dość piasku do zasypywania ksiąg396 moich uczonych!

Tu spuścił wzrok zadumany i potarłszy łapą czoło, dodał skromnie:

– Pracowałem tymi czasy wiele… bardzo wiele… A jakże tam dzieło szanownego kolegi? – rzekł po chwili z uprzejmym ożywieniem.

– Och! – jęknął Koszałek-Opałek – Lepiej nie mówmy o tym! Spotkało mnie najgorsze nieszczęście, jakie tylko spotkać może autora: księga moja została zniszczona, a pióro złamane!

– Złamane? – pochwycił w lot Sadełko, w którego głowie oczy zabłysły, a zęby jeszcze się ostrzejszymi wydały. – Ależ nic łatwiejszego, jak odzyskać je, i to nie jedno! Pięć, dziesięć, co mówię? Setkę piór gotów jestem szanownemu koledze dostarczyć za drobną, drobniutką, za tak drobną jak to ziarnko piasku przysługę! I to dziś jeszcze! Zaraz! Za godzinę.

Wziął teraz Koszałka-Opałka pod ramię i przechadzając się z nim poufale, tak mówił przyciszonym głosem:

– Jest tu w okolicy pies, którego wprost znosić nie mogę. Sam nie wiem, co jest powodem tej odrazy: czy jego szpetna powierzchowność, czy złe obyczaje – gdyż całe dnie siedzi bezczynnie przy jakichś tam mizernych siedmiu gąsiakach, którym przecież nic złego nie grozi; dość, że ścierpieć nie mogę tego nikczemnego zwierza i rad bym się go choć na parę chwil pozbyć397. A jak na złość, przychodzi on razem z małą, obdartą dziewczyniną i z tymi nędznymi gęśmi, na których tylko skóra i kości, aż tu na tę łączkę pod lasem, wprost mego mieszkania, zatruwając mi swym widokiem godziny poświęcone uczonym pracom. Otóż jak tylko dziś przyjdzie, podrażnij go trochę, kochany kolego, tak aby się za tobą uganiać zaczął i odbiegł dalej nieco, a ja tymczasem dokończę w spokoju dzieła, nad którym rozmyślam od dawna. Co gdy się tylko stanie, będziesz miał sobie wręczony cały pęk piór najwyborniejszych i to takiej cnoty, iż gdy wziąwszy jedno z nich w rękę, zaśniesz z wieczora, rankiem zbudziwszy się ujrzysz już ćwierć księgi napisanej. Takie to pióro!

Przełknął ślinę Koszałek-Opałek, któremu nagle oczy zaświeciły, i rzecze:

– Ależ chętnie, najchętniej! Ależ z całego serca! Proszę, niech mną Wasza Łaskawość rozporządza, jak sama za dobre uzna! Cały jestem na usługi Waszej Łaskawości.

Tu kłaniać się począł lisowi, szastając się to w lewo, to w prawo, i z wielką serdecznością ściskał obie przednie jego łapy.

Tymczasem mgła poranna z wolna się rozpraszać zaczęła, ukazując czysty błękit wiosennego nieba. Zagęgały gąsiory, zakrzyknęły gęsi, tu, ówdzie zapiał kogut na wysokiej grzędzie; zaraz też w zbudzonej ze snu wiosce zaskrzypiały żurawie studzienne398, zaryknęło wypędzone na wczesną paszę399 bydło, a sponad strzech słomą krytych zaczęły się unosić pasemka sinego dymu, znak, że tam gospodyni wytrzęsła jeszcze nieco zeszłorocznej mąki i polewkę dla domowych warzy400. Wody zagotuje, mąkę zaklepie, nieco serwatki doda, osoli i na miskę leje, wołając:

– Dalej, dzieci, chodźcie jeść! Naści401 łyżkę, Jagna! Śpiesz się, Maciuś, bo cię Wicek odje! Dalej! Prędzej! Dwa razy bierz, raz łykaj, żeby gęsi za rosy na pastwisko pognać402.

Za chwilę słychać okrutne trzaskanie z biczów i pokrzykiwanie cienkich, dziecięcych głosików:

– Halela, gąski! halela!… halela!… na trawę!

Wzbija się kurzawa na piaszczystej drodze, wrzask gęsi miesza się z pokrzykiwaniem pastuszków, klaskanie biczów rozlega szeroko w powietrzu, a nad całym tym gwarem panuje przeraźliwy krzyk sołtysowego gąsiora, który idzie, machając skrzydłami, przed stadem, jakby wódz przed wojskiem.

Ale od jednej chaty śpieszy na łączkę pod bór małe stadko gęsi: cztery białe, a znów trzy siodłate403. Za gęśmi idzie Marysia sierotka, w zgrzebnej koszulinie, w modrej404 spódniczynie i boso. Uboga jej odzież schludna jest i czysta, złote włoski uplecione, twarzyczka pięknie umyta: idzie Marysia po łączce tak lekko, że trawki nie czują prawie jej ciężaru.

Przy Marysi biegnie mały, żółty piesek, wesoło machając ogonem i poszczekując na gąski, gdy która chce się odbić od stadka. Nie potrzebuje też Marysia przy tak dobrym pomocniku bicza na swoją gromadkę i niesie tylko gałązkę wierzbową. Gałązkę wierzbową niesie, po rosie białej idzie, słodkim głosem śpiewa:

 
…Służyła sierota, gdzie te cudze wrota,
Pomagała ci jej ta zorzeńka złota!
Służyła sierota za ten kęsek chleba,
Pomagało ci jej to słoneczko z nieba!
                Halela, gąski, halela!
 

Śpiewając przyszła Marysia na łączkę, na góreczce siadła, a stadko jej chodziło koło niej, gęgając i skubiąc młodą trawkę.

Obleciał je raz i drugi mały, wierny Gasio, tu siodłatą skubnął, że za daleko w pole szła, tu na białą szczeknął, żeby pilnowała stadka, po czym położył się na skraju łączki i w bór patrzył. Ogromnie czujny psiak był z tego Gasia!

Pobliski las wierzchołkami swymi ku sierotce dobrotliwie się schylał i szeptał coś tajemniczego, jakby obietnicę, że się nią zawsze opiekować będzie.

Od drugiej strony, wąskim, pagórkowatym klinem, zabiegał pomiędzy trawy pastwiska łan pszenicy i kłosami kłaniał się ku drzewom leśnym, słuchał ich szeptów, dowiadywał się o różnych wieściach, później znów kłosy chyliły się od lasu ku swoim, ku dalszym kłosom, aby im powtórzyć, co leśne drzewiny z sobą gwarzyły.

Mieszały się do tych gawęd żuczki, pszczoły, komary i roznosiły wieści borowe405, powtarzając je po swojemu, to grubiej, to cieniej.

Jeden tylko płowy chomik, zamieszkujący niewielką norkę ziemną na pobliskiej miedzy406, do gwarów tych się nie mieszał, skrzętnie pracując dzień cały, aby za letniej pogody zgromadzić zapas żywności na ciężką zimową porę.

Dopiero kiedy mu szczęki od podgryzania traw i kłosów całkiem już zdrętwiały, a grzbiet ścierpnął od dźwigania siana i ziarna do norki, prostował się jak mógł ów mały zabiegliwy407 gospodarz i stanąwszy na dwóch łapkach, to na lewo, to na prawo zwracał bystre, czarne oczki, wypatrując wszystko dokoła.

Znał on dobrze i Gasia żółtego, i gąski siodłate i białe, ale ich nie lubił za ten straszny rejwach408, jaki gęsi gęganiem, a psiak ujadaniem sprawiały. Marysię za to wielce upodobał sobie, a jej piosenki tak mu do serca trafiały, że niech tylko zasłyszy śpiewanie sieroty, wnet rzuca robotę, na dwóch łapkach staje, łebkiem kręci, wąsikami rusza i poświstuje sobie z cicha, jakoby do wtóru.

Widywała i Marysia chomika tego, a widząc, iż piosnek jej rad słucha, śpiewała i dla niego także, iżby go ucieszyć. Bo mówiła sobie:

– Zwierzątko to samo jest widać, jako i ja, na świecie i pewno mu smutno bywa nieraz. Niechże się choć tym śpiewaniem ucieszy.

I nuż co najcieniej wyciągać409:

 
…Przywędrował niedźwiedź kudłaty
Do wilczycy z piwem we swaty,
Tej jesieni wilk się żeni,
Jadą goście zaproszeni
        Do lasu!
 

A iżby chomik wiedział, że dla niego śpiewa, uśmiechała się ku niemu mile, a on precz410 na dwóch łapkach stał, wąsikami strzygł, łebkiem kręcił i poświstywał z cicha.

Chciała Marysia bliższą znajomość z nim zabrać411, ale tak był dziki, że niech się tylko dziewczynina ku niemu ruszy, a on zaraz bęc na wszystkie cztery łapki i ani go okiem! Tylko się te trawy, te kłosy zaruszają za nim, właśnie jak bieżąca woda gdy w nią kamyk cisnąć.

Poniechała412 go tedy dla jego dzikości.

Co do Gasia, to i on widywał niekiedy chomika. Ale mówił sobie tak:

– Co będę się jeszcze za lada świstunem uganiał, co stoi na dwóch łapach i udaje psa, gdy służy? Komediant to jakiś musi być, bo i to gwizdanie też udawane! Tak samo przecież gwiżdżą u nas we wsi chłopaki, tyle, że trochę głośniej. Wąsy też, widzę, przyprawne413 ma, bo skąd by, proszę ja kogo, takiemu marnemu zwierzęciu wąsy jak kotowi rosły? Przecież on się do Mruczusia nie umywał nawet! Najlepiej zrobię, jak się od niego odwrócę.

I naprawdę odwracał się, tak że chomik tylko ogon jego puszysty widywał.

Niemniej zwinięty w kłębek i drzemiący Gasio otwierał od czasu do czasu to jedno, to drugie oko i na chomika spozierał ukradkiem.

Czasem nawet warknął z cicha, jak gdyby mu się coś niemiłego śniło w onej drzemce. Że jednak psina bardzo był ambitny i słowny, więc jak już raz powiedział sobie, że się za tym świstunem uganiać nie będzie, tak się ani ruszył ku niemu.

Zresztą, czy to mało roboty z gęśmi miał? Zaganiaj od pszenicy, zaganiaj od lasu, rachuj co moment czy są cztery białe, a trzy siodłate, to przecież głowę trzeba jak trybunał414 mieć, żeby temu wszystkiemu dać radę.

Ale mały chomik, pilne dając baczenie na to, co się dookoła dzieje, spostrzegł, że się z podleśnych krzaków leszczyny wynurza od czasu do czasu trójkątna paszcza lisa, którego tu nie widywał dawniej. Zaraz też zmiarkował, że nie do czego się ten lis tu skrada, tylko do tych gęsi, co się na łączce pod góreczką pasą.

Ruszył tedy wąsikami i rzekł:

– A choćbym przestrzegł? Jak nic mógłbym przestrzec! Powinienem może nawet? Bo juścić, że temu lisowi źle z oczu patrzy, a co gęba – to całkiem zbójecka. Tylko że musiałbym się aż na górkę drapać, a to mi się wcale, wcale nie uśmiecha. Upał taki…! Zresztą mogłyby tymczasem koszatki415 albo myszy polne ściągnąć coś nie coś z tych kłosów, którem z takim trudem pościnał. A to przecież moja ciężka praca! E… niech każdy pilnuje spraw swoich. To darmo! A gęsiarka też nie malowana, jak ma czas śpiewać, to ma czas i patrzeć. Śpiewa ładnie, bo śpiewa, nie ma co!

Ale przecież pierwszy obowiązek niż śpiewanie. Przecież od tego ona tam siedzi, żeby gęsi strzegła… A pies? I pies też nie malowany! Umie warczeć na mnie i ogonem się do mnie obracać, to i lisa w krzakach widzieć może. Jeszcze ja będę cudze gęsi oganiał? Co mi z tego przyjdzie? Że tam taka jedna i druga gęś gęgnie: dziękuję! Wielka parada! Ha! ha! ha!

Tu świsnął, rozśmiał się i błysnąwszy czarnymi oczkami, na łapki przednie padł i pilnie kłosy od samego odziemku416 podgryzać zaczął.

347strzecha – pokrycie dachu ze słomy albo trzciny. [przypis edytorski]
348człek – skrócone od: człowiek. [przypis edytorski]
349sumować (daw.) – smucić się. [przypis edytorski]
350modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
351rokicina – rokita; gatunek wierzby. [przypis edytorski]
352insi (daw.) – inni. [przypis edytorski]
353wpodle (daw.) – obok, koło. [przypis edytorski]
354siędą – dziś popr. forma IIIos. l.mn.: siądą. [przypis edytorski]
355promień miesięczny – promień, światło księżyca. [przypis edytorski]
356zapiecek – w daw. wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
357poosobno – dziś: osobno; por. analogiczne pod wzgl. budowy leksykalnej, a o przeciwstawnym znaczeniu: pospołu. [przypis edytorski]
358inszą – dziś: inną. [przypis edytorski]
359śpiewywała – dziś: śpiewała. [przypis edytorski]
360ugasać – dziś: zagasać a. gasnąć. [przypis edytorski]
361trawa łężna – trawa na podmokłej łące. [przypis edytorski]
362pochop (daw.) – ochota. [przypis edytorski]
363Judasz – postać biblijna, jeden z dwunastu apostołów, zdradził Jezusa Sanhedrynowi (najważniejsza, religijna i sądownicza, rada żydowska) za trzydzieści srebrników. [przypis edytorski]
364hajno (gw.) – tam. [przypis edytorski]
365warzyć (daw.) – gotować. [przypis edytorski]
366krasić – dodawać do potrawy okrasę, czyli tłuszcz. [przypis edytorski]
367zasiekać (daw.) – tu: zabić zwierzę np. szablą. [przypis edytorski]
368plonuje setnym ziarnem – wydaje bardzo dobry, znakomity plon. [przypis edytorski]
369łżeć (daw.) – kłamać; łżeszże: konstrukcja z partykułą -że, znaczenie: czy nie kłamiesz. [przypis edytorski]
370łżyć – popr. forma: łgać. [przypis edytorski]
371żywot – tu: żołądek, brzuch. [przypis edytorski]
372kraśno – z dużą ilością okrasy, tj. tłuszczu. [przypis edytorski]
373omasta – tłuszcz dodawany do potraw: masło, smalec i in. [przypis edytorski]
374miesięczne koło – tu: księżyc. [przypis edytorski]
375półdrabek (gw.) – długa belka przy drabinie. [przypis edytorski]
376na waletę – na pożegnanie; z łac. vale: pożegnanie. [przypis edytorski]
377spory – tu: szybki. [przypis edytorski]
378dwa a dwa (daw.) – dwa razy dwa. [przypis edytorski]
379rad (daw.) – zadowolony. [przypis edytorski]
380markotno – smutno. [przypis edytorski]
381dzieża – okrągłe naczynie z drewnianych klepek do wyrobu ciasta na chleb. [przypis edytorski]
382otręby – pozostałości po zmieleniu ziarna. [przypis edytorski]
383w ząb – ani trochę. [przypis edytorski]
384półgęsek – pół gęsi uwędzonej (bez kości) na surowo i podawanej jako wędlina. [przypis edytorski]
385rynka (reg.) – mały rondelek. [przypis edytorski]
386statki (daw.) – naczynia służące do przygotowania i podawania jedzenia. [przypis edytorski]
387dyl – drewniana belka. [przypis edytorski]
388strzecha – pokrycie dachu ze słomy albo trzciny. [przypis edytorski]
389przednówek (daw.) – czas oczekiwania na nowe zbiory przy kończących się zapasach ze zbiorów poprzednich. [przypis edytorski]
390podejść kogo – oszukać, nabrać kogo. [przypis edytorski]
391zuchelek – kawałek. [przypis edytorski]
392Tuman czy co? – zastanawia się czy dobrze widzi, czy coś mu wzroku nie mami; tuman: mgła a. kurzawa. [przypis edytorski]
393tam i sam (daw., gw.) – tu i tam. [przypis edytorski]
394golibroda (daw.) – fryzjer męski, który zajmował się również goleniem. [przypis edytorski]
395rad bym dowiedział – chętnie bym się dowiedział. [przypis edytorski]
396mieć pod ręką dość piasku do zasypywania ksiąg – dawniej, by przyspieszyć wysychanie atramentu, posypywano tekst drobnym piaskiem. [przypis edytorski]
397rad bym się go pozbyć – byłbym zadowolony, gdyby udało się go pozbyć; chciałbym się go pozbyć. [przypis edytorski]
398żuraw studzienny – rodzaj prostej dźwigni umożliwiającej wyciąganie wiadrem wody ze studni. [przypis edytorski]
399pasza – pożywienie dla zwierząt. [przypis edytorski]
400warzyć – gotować. [przypis edytorski]
401naści (daw., gw.) – masz, trzymaj. [przypis edytorski]
402za rosy – póki jest jeszcze na trawie poranna rosa. [przypis edytorski]
403gęsi (…) siodłate – o upierzeniu niejednolitym, innym na skrzydłach, a innym na grzbiecie. [przypis edytorski]
404modry – ciemnoniebieski. [przypis edytorski]
405borowy – leśny. [przypis edytorski]
406miedza – wąski pas ziemi, który oddziela od siebie pola uprawne. [przypis edytorski]
407zabiegliwy – dziś: zapobiegliwy. [przypis edytorski]
408rejwach – hałas, zamieszanie. [przypis edytorski]
409wyciągać – tu: śpiewać. [przypis edytorski]
410precz – tu: ciągle, dalej. [przypis edytorski]
411znajomość (…) zabrać – dziś: zawrzeć znajomość. [przypis edytorski]
412poniechać – zostawić, nie ruszać. [przypis edytorski]
413przyprawne – dziś: przyprawione. [przypis edytorski]
414trybunał – sąd najwyższy. [przypis edytorski]
415koszatka – gatunek nadrzewnego gryzonia o nocnym trybie życia. [przypis edytorski]
416odziemek – przy ziemi. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»