Бесплатно

Potop

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Wszystkie oczy podniosły się ku niebu, które zarumieniło się całe zorzą wieczorną, i z owego krwawego pobojowiska poczęła lecieć ku grającym w górze blaskom przedwieczornym pieśń pobożna.

Właśnie gdy skończono śpiewać, nadjechała rysią laudańska chorągiew, która się była najdalej zagnała za nieprzyjacielem. Żołnierze znów poczęli ciskać chorągwie pod nogi panu Czarnieckiemu, więc on uradował się w sercu, i widząc Wołodyjowskiego, posunął ku niemu konia.

– A siła1950 wam ich uszło? – spytał.

Pan Wołodyjowski począł tylko głową kręcić na znak, że nie siła uszło, lecz tak był zziajany, że słowa jednego przemówić nie mógł, jeno w otwartą gębę łapał powietrze raz po razu, aż mu w piersiach grało. Pokazał wreszcie ręką na usta, że mówić nie może, a pan Czarniecki zrozumiał i za głowę go tylko ścisnął.

– Ten się spracował! – rzekł – bodaj się tacy na kamieniu rodzili!

Pan Zagłoba zaś prędzej odzyskał oddech i szczękając zębami, tak począł przerywanym głosem mówić:

– Dla Boga! Na pot zimny wiater wieje!… Parala1951 mnie trzaśnie… Zewleczcie szaty z jakiego grubego Szweda i dajcie mi, bo wszystko na mnie mokre… Mokro i tu mokro… Nie wiem już, co woda, a co mój własny pot, a co krew szwedzka… Jeślim ja się spodziewał… że… kiedy w życiu tylu tych szelmów narżnę, tom niewart być podogoniem przy kulbace1952… Największa wiktoria w tej wojnie… Ale do wody nie będę drugi raz skakał… Nie jedz, nie pij, nie śpij, a potem kąpiel.... Dość mi na stare lata… Ręka mi zemdlała… Już mnie parala ima1953… Gorzałki, na miły Bóg!…

Słysząc to, pan Czarniecki i widząc wiekowego męża istotnie całkiem pokrytego krwią nieprzyjacielską, ulitował się nad wiekiem i podał mu własną manierkę.

Zagłoba przechylił ją do ust i po chwili oddał próżną, po czym rzekł:

– Tylem się wody w Pilicy ożłopał, że rychło patrzeć, jak mi się ryby w brzuchu wylęgną, ale to lepsze od wody.

– A przebierz się waść w inne szaty, choćby i szwedzkie – rzekł pan kasztelan.

– Ja wujowi grubego Szweda poszukam! – ozwał się Roch.

– Po co z trupa mam pokrwawione kłaść – odrzekł Zagłoba. – Ściągnij no wszystko do koszuli z tego jenerała, któregom w jasyr wziął.

– Toś waść wziął jenerała? – spytał żywo pan Czarniecki.

– Kogom nie wziął, czegom nie dokonał! – odpowiedział Zagłoba.

Wtem pan Wołodyjowski odzyskał mowę:

– Wzięt przez nas młodszy margrabia Adolf, hrabia Falkenstein, jenerał Węgier, jenerał Poter, Benzy, nie licząc pomniejszych oficerów.

– A margrabia Fryderyk? – spytał Czarniecki.

– Jeśli tu nie leży, to uszedł w lasy, ale jeśli uszedł, to go chłopi zabiją!

Pan Wołodyjowski omylił się w swych przewidywaniach. Margrabia Fryderyk wraz z grafem Szlipenbachem i Ehrensheinem, błądząc lasami, dotarli nocą do Czerska; tam przesiedziawszy w ruinach zamku trzy dni o chłodzie i głodzie, powędrowali nocą do Warszawy. Nie uchroniło ich to później przed niewolą, na ten raz jednak ocaleli.

Noc już była, gdy pan Czarniecki zjechał ku Warce z pobojowiska. Była to może najweselsza noc w jego życiu, tak wielkiej bowiem klęski nie ponieśli dotąd Szwedzi od początku wojny. Wszystkie działa, wszystkie chorągwie, wszystka starszyzna, prócz naczelnego wodza, była wzięta. Armia zniesiona do szczętu; rozegnane na cztery wiatry małe jej resztki musiały paść ofiarą kup chłopskich. Lecz pokazało się jeszcze przy tym, że owi Szwedzi, którzy sami za niezwyciężonych w otwartym polu się mieli, nie mogą właśnie w otwartym polu mierzyć się z regularnymi polskimi chorągwiami. Rozumiał wreszcie pan Czarniecki, jak potężny skutek to zwycięstwo w całej Rzeczypospolitej wywrze, jak podniesie ducha, jaki rozbudzi zapał; widział już całą Rzeczpospolitą w niedalekiej przyszłości od ucisku uwolnioną, tryumfującą… Może i złocistą wielkohetmańską buławę widział oczyma duszy na niebie.

Wolno mu było o niej marzyć, bo szedł ku niej jak prawy żołnierz, jak obrońca ojczyzny, i był z takich, którzy nie powstają ani z soli, ani z roli, jeno z tego, co ich boli1954.

Tymczasem ledwie całą duszą mógł objąć tę radość, która na niego spłynęła, więc zwrócił się do jadącego obok marszałka i rzekł:

– Teraz pod Sandomierz! pod Sandomierz, jako najprędzej! Umie już wojsko rzeki przepływać; nie zastraszy nas San ni Wisła!

Marszałek nie odrzekł ani słowa, natomiast jadący nieco opodal, w szwedzkim przebraniu, pan Zagłoba pozwolił sobie w głos przedmowie:

– Jedźcie, gdzie chcecie, ale beze mnie, bom ja nie kurek na kościele, który się kręci dniem i nocą, jeść i spać nie potrzebując.

Pan Czarniecki tak był wesół, że nie tylko się nie rozgniewał, ale odrzekł żartując:

– Waść do dzwonnicy niż do kurka podobniejszy, zwłaszcza że jako widzę, wróble masz w kopule. Wszelako quod attinet1955 jadła i spoczynku, to się wszystkim przynależy.

Na to Zagłoba, ale już półgłosem:

– Kto ma dzioby na gębie, ten ma wróble na myśli!

Rozdział X

Po owym zwycięstwie pozwolił na koniec Czarniecki odetchnąć wojsku i konie strudzone odpaść, po czym znów wielkimi pochodami miał wracać pod Sandomierz, aby do upadłego króla szwedzkiego gnębić.

Tymczasem pewnego wieczora przybył do obozu pan Charłamp z wieściami od Sapiehy. Czarniecki wyjechał był pod ową porę do Czerska na lustrację pospolitego ruszenia rawskiego, które się pod owym miastem właśnie zbierało, więc Charłamp, nie zastawszy wodza, udał się wprost do Wołodyjowskiego, aby u niego po długiej drodze wypocząć.

Przyjaciele witali go wielce radośnie, lecz on zaraz na wstępie posępną im twarz ukazał i rzekł:

– O waszej wiktorii już słyszałem. Tu nam się uśmiechnęła fortuna, a pod Sandomierzem nas przycisnęła. Nie masz już Carolusa w saku, bo się wydobył, a do tego z wielką wojska litewskiego konfuzją1956.

– Byćli to może? – zakrzyknął, chwytając się za głowę, pan Wołodyjowski.

Obaj Skrzetuscy i Zagłoba stanęli jak wryci.

– Jakże to było? Powiadaj waćpan, na żywy Bóg, bo we własnej skórze nie usiedzim!

– Już mi i tchu nie staje – odpowiedział pan Charłamp – jechałem dzień i noc, strudziłem się okrutnie. Nadjedzie pan Czarniecki, to wszystko ab ovo1957 opowiem. Dajcie mi teraz trochę odsapnąć.

– Więc ot i Carolus wyszedł z saku. Przewidywałem, że na to przyjdzie. Jakże to? zapomnieliście, iżem to prorokował? Niech Kowalski przyświadczy.

– Wuj prorokował! – rzekł Roch.

– I gdzie Carolus poszedł? – spytał Charłampa Wołodyjowski.

– Piechota popłynęła szmagami, a on z jazdą poszedł po Przywiślu ku Warszawie.

– Bitwa była?

– I była, i nie była. Krótko mówiąc, dajcie mi spokój, bo nie mogę gadać!

– Jedno jeno jeszcze powiedz. Zali1958 całkiem pan Sapieha rozbit?

 

– Gdzie tam rozbit! Goni nawet króla, ale już tam pan Sapieha nikogo nie dogoni!

– Taki on do gonienia jak Niemiec do postu – rzekł Zagłoba.

– Chwała Bogu i za to, że wojska w całości! – wtrącił Wołodyjowski.

– Podrwili boćwinkowie1959! – zawołał Zagłoba. – Ha! trudno! Musim znów dziurę w Rzeczypospolitej na współkę łatać!

– Waćpan na litewskie wojsko nie gadaj – odparł Charłamp. – Carolus jest wojennik wielki i nie sztuka z nim przegrać. A wyście to, koroniarze1960, nie podrwili pod Ujściem, a pod Wolborzem, a pod Sulejowem, a w dziesięciu innych miejscach? Sam pan Czarniecki przegrał pod Gołębiem! Dlaczego nie miał przegrać i pan Sapieha, zwłaszcza gdyście go, jako sierotę, samego zostawili?

– A cóż my to na tańce pod Warkę poszli? – rzekł z oburzeniem Zagłoba.

– Wiem, że nie na tańce, jeno na bitwę, i Bóg dał wam wiktorię. Ale kto wie, czy nie lepiej było nie chodzić, bo u nas powiadają, że wojsko obojga narodów, każde z osobna, może być pobite, ale w kupie i sam piekielny komput1961 mu nie poradzi.

– Może to być – rzekł Wołodyjowski – ale co wodzowie uradzili, w to nam nie wchodzić. Nie bez tego też, żeby waszej winy nie było!

– Musiał tam Sapio pokawić, już ja go znam! – rzekł Zagłoba.

– Temu nie mogę negować! – mruknął pod nosem Charłamp.

Tu umilkli na chwilę, jeno od czasu do czasu spoglądali na się ponuro, bo im się wydało, że szczęście Rzeczypospolitej psuć się na nowo poczyna, a przecie tak niedawno pełni byli wszyscy ufności i nadziei.

Wtem Wołodyjowski rzekł:

– Pan kasztelan powraca!

I wyszedł z izby.

Kasztelan powracał rzeczywiście; Wołodyjowski wybiegł przeciw niemu i z dala począł wołać:

– Mości kasztelanie! Król szwedzki zgwałcił litewskie wojsko i z saku umknął. Jest tu towarzysz z listami od pana wojewody wileńskiego.

– Dawaj go sam1962! – krzyknął Czarniecki. – Gdzie on jest?

– U mnie. Zaraz go przystawię.

Lecz pan Czarniecki tak przyjął do serca wiadomość, że nie chciał czekać, jeno natychmiast zeskoczył z kulbaki i wszedł do kwatery Wołodyjowskiego.

Porwali się z ław wszyscy, widząc go wchodzącego, on zaś ledwie im głową skłonił, już rzekł:

– Proszę o listy!

Charłamp podał mu zapieczętowane pismo. Kasztelan poszedł z nim przed okno, bo w chałupie było ciemno, i począł je czytać ze zmarszczoną brwią i troską w twarzy. Od czasu do czasu gniew błyskał mu w obliczu.

– Zalterował1963 się pan kasztelan – szeptał do Skrzetuskiego Zagłoba – obacz, jak mu dzioby poczerniały; zaraz i szeplenić zacznie, co zawsze czyni, gdy go cholera chwyci.

Wtem pan Czarniecki skończył czytać, przez chwilę całą pięścią kręcił brodę i myślał, na koniec ozwał się dźwiękliwym, niewyraźnym głosem:

– A pójdź no tu bliżej, towarzyszu!

– Do usług waszej dostojności!

– Gadaj prawdę – rzekł z przyciskiem kasztelan – bo ta relacja tak misternie haftowana, iż rzeczy dojść nie mogę… Jeno… gadaj prawdę… nie koloryzuj: wojska rozproszone?

– Nijak nie rozproszone, mości kasztelanie.

– A ile dni wam potrzeba, byście się znów zebrali?

Tu Zagłoba szepnął do Skrzetuskiego:

– Chce go, jako to mówią, z mańki zażyć.

Lecz Charłamp odpowiedział bez wahania:

– Skoro wojsko nie rozproszone, to mu się zbierać nie trzeba. Prawda jest, że pospolitaków z dwieście koni nie mogliśmy się dorachować, gdym odjeżdżał, których i między poległymi nie było, ale to zwykła rzecz i komput na tym nie cierpi, a nawet pan hetman ruszył za królem w dobrym porządku.

– Armat nie straciliście, mówisz, nic?

– Owszem. Straciliśmy cztery, które Szwedzi, nie mogąc ich zabrać, zagwoździli.

– Widzę, że prawdę mówisz; powiadaj tedy, jako się wszystko odbyło?

– …Incipiam1964! – rzekł Charłamp. – Kiedyśmy to ostali sami, postrzegł się nieprzyjaciel, iże zawiślańskich wojsk nie masz, jeno partie i kupy niesforne na ich miejscu. Myśleliśmy, a właściwie mówiąc, pan Sapieha myślał, że na tamtych uderzą, i jakie takie posiłki im ekspediował, ale nieznaczne, by siebie nie osłabić. Tymczasem u Szwedów krętanina i szum jakoby w ulu. Pod wieczór poczęli zbliżać się tłumami do Sanu. Byliśmy w kwaterze wojewodzińskiej. Przyjeżdża ten pan Kmicic, który się Babiniczem teraz zowie, żołnierz przedni, i daje znać. A pan Sapieha właśnie do uczty zasiadał, na którą się siła1965 szlachcianek aż spod Kraśnika i Janowa nazjeżdżało… że to pan wojewoda lubi płeć białogłowską.

– I uczty lubi! – przerwał Czarniecki.

– Nie masz mnie przy nim, nie ma go kto do temperancji1966 nakłaniać! – przerwał Zagłoba.

Na to pan Czarniecki:

– Może prędzej będziesz waść przy nim, niż myślisz, zaczniecie się we dwóch temperować!

Tu zwrócił się do Charłampa:

– Mów dalej.

– Babinicz tedy daje znać, a wojewoda na to: „Symulują tylko, że chcą następować! Nie przedsięwezmą nic! Prędzej (powiada) przez Wisłę zechcą się przebierać, ale mam ja na nich oko i wtedy sam nastąpię. Tymczasem (powiada) nie psujmy sobie uciechy, żeby nam było dobrze!” Poczynamy tedy jeść i pić. A i kapela poczyna rżnąć, sam wojewoda prosi do tańca.

– Dam ja mu tańce! – przerwał Zagłoba.

– Cicho waść! – rzekł Czarniecki.

– Wtem znów przylatują od brzegu, że szum okrutny. Nic to! Wojewoda pazia w ucho: „Będziesz mi tu lazł!” Tańcowaliśmy do świtania, spaliśmy do południa. O południu patrzym, aż już szańce srogie stoją, a na nich ciężkie działa, kartauny1967. Dają też czasem ognia, a co kula padnie, to jak ceber! Jedna taka na nic okop zaprószy!

– Nie powiadaj konceptów – przerwał Czarniecki – boś nie u hetmana!

Charłamp zmieszał się mocno i tak dalej mówił:

– O południu wyjechał sam wojewoda. Szwedzi zaś pod osłoną owych szańców zaczęli stawiać most. Pracowali do wieczora, z wielkim naszym podziwem, bośmy byli tego mniemania, że zbudować go zbudują, ale przejść po nim nie zdołają. Na drugi dzień jeszcze budują. Począł wojewoda sprawiać wojska, bo i sam już myślał, że będzie batalia.

– Tymczasem most był pozór, a przeszli poniżej przez inny i z boku was zaszli? – przerwał Czarniecki.

Charłamp wytrzeszczył oczy, otworzył usta, przez chwilę milczał zdumiony, na koniec rzekł:

– To wasza dostojność miała już relację?

– Nie ma co! – szepnął Zagłoba – co wojny tyczy, nasz dziad w lot zgadnie, jakoby właśnie patrzył na sprawę!

– Mów dalej! – rzekł Czarniecki.

– Przyszedł wieczór. Wojska stały w gotowości, ale z pierwszą gwiazdą znowu była uczta. Tymczasem rano Szwedzi już przeszli przez ów drugi most, który poniżej zbudowali, i zaraz nastąpili. Stała od krańca chorągiew pana Koszyca, żołnierza dobrego. Ten w nich! Skoczą mu w pomoc pospolitacy, którzy byli najbliżej, ale kiedy to pluną do nich z armat – w nogi! A pan Koszyc poległ i ludzi jego okrutnie naszarpano. Dopieroż pospolitacy, wpadłszy hurmem na obóz, wszystkich pomieszali. Co było gotowych chorągwi, to poszły, ale nie sprawiły nic, jeszcześmy armaty stracili. Gdyby więcej dział i piechoty było przy królu, sroga byłaby klęska, ale szczęściem większa część pieszych regimentów, wraz z armatami, odpłynęła nocą szmagami, o czym także nikt u nas nie wiedział.

– Sapio pokawił! Z góry wiedziałem! – zawołał Zagłoba.

– Przejęliśmy korespondencję królewską – rzekł Charłamp – którą Szwedzi zronili1968. Czytali w niej żołnierze, że król do Prus ma iść, by z elektorskimi nazad wrócić, gdyż pisze, że samymi szwedzkimi siłami nie da sobie rady.

– Wiem o tym – odrzekł Czarniecki – pan Sapieha przysłał mi ten list.

Po czym mruknął cicho, jakoby sam do siebie mówiąc:

– Trzeba i nam za nim do Prus.

– Dawno to mówię! – rzekł Zagłoba.

Pan Czarniecki popatrzył nań przez chwilę w zamyśleniu.

– Nieszczęście! – rzekł głośno – bo gdybym ja nadążył pod Sandomierz, tedybyśmy we dwóch z hetmanem żywej nogi nie puścili… Ha! stało się i nie wróci!… Wojna się przedłuży, ale tak i temu najazdowi, i najezdnikom śmierć pisana.

– Nie może inaczej być!… – zawołali chórem rycerze.

I wielka otucha wstąpiła im do serc, choć przed chwilą wątpili.

Wtem szepnął coś Zagłoba do ucha panu dzierżawcy z Wąsoszy, a ów znikł we drzwiach i po chwili wrócił z gąsiorem. Widząc to, Wołodyjowski pochylił się do kolan kasztelanowi.

– Łaska by to była dla prostaka żołnierza niepowszednia… – zaczął.

– Napiję się z wami chętnie – rzekł Czarniecki – a wiecie dlaczego? Owo dlatego, że nam się pożegnać przyjdzie.

 

– Jakże to? – zawołał zdumiony Wołodyjowski.

– Pisze pan Sapieha, że chorągiew laudańska do litewskiego wojska należy i że ją jeno dla asysty królowi przysłał, a teraz sam jej będzie potrzebował, zwłaszcza oficerów, bo mu ich brak okrutny. Mój Wołodyjowski, wiesz, ile cię miłuję, i ciężko mi się z tobą rozstawać, ale tu jest dla ciebie rozkaz. Wprawdzie pan Sapieha, jako człek polityczny1969, na moje ręce i do mojej dyskrecji rozkaz przysyła. Mógłbym ci go nie pokazać.... Ba, ba, tak mi to miłe, jakoby mi pan hetman szablę najlepszą złamał… Ale właśnie, że do mojej dyskrecji przysłano, więc ci rozkaz daję – masz!… a już czyń, coś powinien. Za zdrowie twoje, żołnierzyku!…

Pan Wołodyjowski znów pochylił się do kasztelańskich kolan, wypił, ale tak był strapiony, że słowa przemówić nie mógł, a gdy kasztelan wziął go w objęcia, łzy ciurkiem puściły mu się na żółte wąsiki.

– Wolejbym1970 poległ! – zawołał żałośnie. – Gonić pod tobą, wodzu wielbiony, przywykłem, a tam nie wiadomo, jako będzie…

– Panie Michale, nie zważaj na rozkaz! – rzekł wzruszony Zagłoba. – Sam Sapiowi odpiszę i uszu mu przystojnie natrę.

Lecz pan Michał przede wszystkim był żołnierzem, więc jeszcze się obruszył:

– A w waćpanu wiecznie stary wolentarz1971 siedzi!… Milczałbyś lepiej, kiedy rzeczy nie rozumiesz. Służba!!

– Ot, co! – rzekł Czarniecki.

Rozdział XI

Pan Zagłoba, stanąwszy przed hetmanem, nie odpowiedział na radosne jego powitanie, owszem ręce w tył założył, wargę wysunął naprzód i począł nań spoglądać jak sędzia sprawiedliwy, ale surowy. Ten zaś jeszcze się bardziej ucieszył, widząc ową minę, bo już się jakowejś krotofili1972 spodziewał, i zaraz jął mówić:

– Jak się masz, stary francie? Cóż to tak nosem kręcisz, jakbyś jakowy niecnotliwy zapach wietrzył?

– W całym Sapieżyńskim wojsku bigos czuć!

– Czemu to bigos? – powiadaj!…

– Bo Szwedzi kapuścianych głów naszatkowali!

– Masz go! Już nam przymówił! Szkoda, że i waści nie usiekli!

– Bom pod takim wodzem służył, pod którym myśmy siekli, nie nas sieczono.

– Daj cię katu! Żeby ci choć język obcięli!

– Nie miałbym czym Sapieżyńskiej wiktorii głosić!

Na to posmutniał hetman i odrzekł:

– Panie bracie, zaniechaj mnie! Jest więcej takich, którzy już na moje służby ojczyźnie niepamiętni, zgoła mnie spostponowali1973, i wiem to, że jeszcze wiele się przeciw mej osobie uczyni hałasu, a przecie, żeby nie owa chasa pospolitacka, inaczej by rzeczy pójść mogły. Powiadają, żem dla podkurków1974 nieprzyjaciela zaniedbał, ale przecie temu nieprzyjacielowi cała Rzeczpospolita oprzeć się nie mogła!

Wzruszył się nieco pan Zagłoba słowy hetmana i odrzekł:

– Taki to już u nas obyczaj, aby winę zawsze na wodza składać. Nie ja będę brał podkurki za złe, bo im dzień dłuższy, tym podkurek potrzebniejszy. Pan Czarniecki wielki wojennik, tę wszelako, wedle mojej głowy, ma przywarę, że wojsku na śniadanie, na obiad i na wieczerzę samą tylko szwedzinę daje. Lepszy on wódz niż kuchta, ale źle czyni, bo od takiej strawy wprędce wojna najlepszym kawalerom może zbrzydnąć.

– Bardzoże pan Czarniecki przeciw mnie choleryzował?

– I!… nie bardzo! Z początku wielką pokazał alterację1975, ale gdy się dowiedział, że wojska nie rozbite, zaraz powiada: „Wola boska, nie ludzka moc! Nic to! (powiada) każdemu zdarzy się przegrać; gdybyśmy samych (powiada) Sapiehów w ojczyźnie mieli, byłby to kraj Arystydesów.”

– Dla pana Czarnieckiego krwi bym nie skąpił! – odpowiedział hetman. – Każdy inny poniżałby mnie, aby siebie i własną sławę wywyższyć, zwłaszcza po świeżej wiktorii, ale on nie z takich.

– Nic i ja przeciw niemu nie powiem, jeno to, żem za stary na taką służbę, jakiej on od żołnierza wygląda, a zwłaszcza na owe kąpiele, jakie wojsku wyprawuje1976.

– Toś waść rad, żeś do mnie wrócił?

– I rad, i nierad, bo o podkurku słucham od godziny, ale go jakoś nie widzę.

– Zaraz siądziemy do stołu. A co pan Czarniecki teraz przedsiębierze?

– Idzie do Wielkopolski, aby tamtym niebożętom dopomóc, stamtąd zaś przeciw Szteinbokowi ciągnie i do Prus, spodziewając się dostać od Gdańska armat i piechoty.

– Zacni obywatele gdańszczanie. Całej Rzeczypospolitej przykładem świecą. To się z panem Czarnieckim pod Warszawą spotkamy, bo ja tam pociągnę, jeno się przedtem koło Lublina nieco zabawię.

– To Lublin znów Szwedzi obsadzili?

– Nieszczęsne miasto! Nie wiem już, ile razy było w nieprzyjacielskim ręku. Jest tu deputacja od szlachty lubelskiej i zaraz przyjdzie z prośbą, bym ich ratował. Ale że mam listy do króla i hetmanów ekspediować1977, przeto muszą jeszcze poczekać.

– Do Lublina i ja chętnie pójdę, bo tam białogłowy nad miarę gładkie i rzęsiste. Kiedy to która chleb krając, bochenek o się oprze, to nawet na nieczułym bochenku skóra od kontentacji1978 czerwienieje.

– O Turku!

– Wasza dostojność, jako człek wiekowy, nie możesz tego wyrozumieć, ale ja co maja krew jeszcze muszę puszczać.

– Toćżeś starszy ode mnie!

– Jeno eksperiencją1979, nie wiekiem, że zaś umiałem conservare iuventutem meam1980, tego mi już niejeden zazdrościł. Pozwól mnie, wasza dostojność, przyjąć deputację lubelską, a ja jej przyrzeknę, że zaraz idziemy w pomoc, niech się nieborakowie pocieszą, nim nieboraczki pocieszymy.

– Dobrze – rzekł hetman – ja pójdę listy ekspediować.

I wyszedł.

Zaraz potem wpuszczono deputację lubelską, którą pan Zagłoba przyjął z nadzwyczajną powagą i godnością, a pomoc przyrzekł pod warunkiem, że wojsko prowiantami, zwłaszcza zaś wszelakim napitkiem obeślą. Po czym zaprosił ich imieniem wojewodzińskim na wieczerzę. Oni radzi byli, bo wojska tejże jeszcze nocy ruszyły ku Lublinowi. Sam pan hetman pilił niezmiernie, bo mu chodziło o to, ażeby jakowąś przewagą wojenną pamięć sandomierskiej konfuzji zatrzeć.

Rozpoczęło się więc oblężenie, ale szło dość marudnie. Przez cały ten czas Kmicic uczył się u pana Wołodyjowskiego szablą robić i postępy czynił nadzwyczajne. Pan Michał też wiedząc, że to na Bogusławową szyję nauka, żadnych sekretów swej sztuki mu nie ukrywał. Często też miewali i lepszą praktykę; chodzili bowiem pod zamek wyzywać Szwedów na rękę, których wielu usiekli. Wkrótce Kmicic do tego doszedł, że z Janem Skrzetuskim mógł się na równi potykać, nikt zaś w całym wojsku Sapieżyńskim nie zdołał mu dotrzymać. Wówczas taka chęć zmierzenia się z Bogusławem opanowała mu duszę, iż ledwie mógł wysiedzieć pod Lublinem, zwłaszcza że wiosna wróciła mu siły i zdrowie.

Rany pogoiły mu się wszystkie, przestał pluć krwią, krew grała w nim po dawnemu i ogień tryskał z oczu. Spoglądali na niego z początku spode łba laudańscy ludzie, lecz nie śmieli nastawać, bo Wołodyjowski trzymał ich żelazną ręką, później też, patrząc na jego postępki i uczynki, pogodzili się z nim zupełnie, i sam najzacieklejszy jego wróg, Józwa Butrym, mawiał:

– Umarł Kmicic, żywie1981 Babinicz, a ten niech żywie!

Załoga lubelska poddała się wreszcie ku wielkiej uciesze wojska, za czym ruszył pan Sapieha chorągwie ku Warszawie. Po drodze odebrał wiadomość, że sam Jan Kazimierz wraz z hetmanami i nowym wojskiem przyjdzie mu w pomoc. Nadeszły też wieści i od Czarnieckiego, któren1982 także z Wielkopolski ku stolicy zdążał. Wojna, rozproszona po całym kraju, skupiła się tak pod Warszawą, jako chmury rozproszone po niebieskim sklepie skupiają się i łączą, aby zrodzić burzę, grzmoty i błyskawice.

Szedł pan Sapieha na Żelechów, Garwolin i Mińsk do siedleckiego traktu, aby się w Mińsku z pospolitym ruszeniem podlaskim połączyć. Jan Skrzetuski objął nad ową chasą komendę, bo chociaż w województwie lubelskim mieszkał, ale że blisko granicy Podlasia, więc znany był wszystkiej szlachcie i wielce przez nią ceniony, jako jeden z najznamienitszych w Rzeczypospolitej rycerzy. Jakoż wprędce potrafił on zmienić bitną z natury tamtejszą szlachtę na chorągwie, w niczym komputowemu wojsku nie ustępujące.

Tymczasem zaś szli z Mińska ku Warszawie bardzo spiesznie, aby jednym dniem pod Pragą stanąć. Pogoda sprzyjała pochodowi. Od czasu do czasu przelatywały majowe deszczyki, chłodząc ziemię i tłumiąc kurzawę, ale w ogóle czas był cudny, ni zbyt gorący, ni zbyt zimny. Wzrok biegł daleko w przeźroczystym powietrzu. Z Mińska szły wojska komunikiem1983, wozy bowiem i działa miały dopiero drugiego dnia za nimi wyruszyć; ochota panowała po pułkach niezmierna; gęste lasy, zalegające cały trakt, brzmiały echem pieśni żołnierskich, konie prychały na dobrą wróżbę. Chorągwie w sprawie i w porządku płynęły jedna za drugą, jak rzeka migotliwa a potężna, bo przecie dwanaście tysięcy luda, bez pospolitaków, wiódł pan Sapieha. Rotmistrze, oganiając pułki, świecili polerownymi blachami. Kraśne znaki chwiały się nad głowami rycerstwa na kształt olbrzymich kwiatów.

Słońce miało się ku zachodowi, gdy pierwsza idąca w przodku chorągiew laudańska ujrzała wieże stolicy. Na ów widok radosny okrzyk wyrwał się z piersi żołnierstwa:

– Warszawa! Warszawa!

Okrzyk ów przeleciał jak grzmot przez wszystkie chorągwie i przez jakiś czas słychać było na pół mili drogi powtarzane ustawicznie słowo: „Warszawa! Warszawa!”

Wielu Sapieżyńskich rycerzy nigdy nie było w stolicy, wielu nigdy jej nie widziało, więc jej widok wywarł na nich wrażenie nadzwyczajne. Mimo woli wstrzymali wszyscy konie; niektórzy pozdejmowali czapki, inni poczęli się żegnać, niektórym łzy ciurkiem popłynęły z oczu i stali wzruszeni, milczący. Nagle pan Sapieha pojawił się na białym koniu od ostatnich zastępów i począł lecieć wzdłuż chorągwi.

– Mości panowie! – wołał donośnym głosem – my tu pierwsi, nam szczęście! nam honor!… Wyżeniem1984 Szweda ze stolicy!!…

– Wyżeniem! – zawrzasło dwanaście tysięcy litewskich piersi. – Wyżeniem! wyżeniem! wyżeniem!

I stał się szum a huk. Jedni krzyczeli ciągle: „Wyżeniem!” – drudzy już wołali: „Bij, kto cnotliwy!” – inni: „W nich, psubratów!” Trzaskanie szablami mieszało się z krzykiem rycerzy. Oczy poczęły ciskać błyskawice, spod srogich wąsów błyskały zęby. Sam Sapieha spłonął jak pochodnia. Nagle buławę podniósł w górę i krzyknął:

– Za mną!

W pobliżu Pragi wstrzymał pan wojewoda chorągwie i nakazał wolny pochód. Stolica wynurzała się coraz wyraziściej z sinawej oddali. Wieże rysowały się długą linią na błękicie. Spiętrzone dachy Starego Miasta, kryte czerwoną dachówką, płonęły w blaskach wieczornych. Nic wspanialszego nie widzieli nigdy w życiu Litwini nad owe mury białe i wyniosłe, poprzecinane mnóstwem wąskich okien, zwieszające się na kształt stromych wiszarów nad wodą; domy zdawały się wyrastać jedne z drugich, wysoko i jeszcze wyżej; nad ową zaś zbitą i zacieśnioną masą tynów, ścian, okien, dachów bodły niebo wieże strzeliste. Ci z żołnierzy, którzy już byli w stolicy bądź na elekcji, bądź prywatnie, objaśniali innym, co który gmach znaczył i jakie nosił miano. Szczególniej Zagłoba, jako bywalec, uczył swoich laudańskich, oni zaś słuchali go pilnie, dziwiąc się jego słowom i samemu miastu.

– Patrzcie na ową wieżę w samym pośrodku Warszawy – mówił. – Oto arx regia1985! Żebym tyle lat żył, ile obiadów tam u królewskiego stołu zjadłem, Matuzala1986 bym w kozi róg zapędził. Nie miał też król bliższego ode mnie konfidenta1987; mogłem wybierać między starostwami jako między orzechami, a rozdawać je tak łatwo jak ufnale1988. Siła1989 ludzi promowałem, a gdym wchodził, to senatores1990 w pas mi się kłaniali, po kozacku. Pojedynki też na oczach królewskich odbywałem, bo mnie lubił widzieć przy robocie, marszałek zaś musiał zamykać oczy.

– Srogi gmach! – rzekł Roch Kowalski. – I pomyśleć, że wszystko to ci psiajuchowie mają w ręku!

– I łupią okrutnie! – dodał Zagłoba. – Słyszę: kolumny nawet z murów wydzierają i do Szwecji wywożą, które są z marmurów i innych kosztownych kamieni. Nie poznam miłych kątów, a przecie słusznie rozmaici scriptores1991 zamek ów za ósmy cud świata uważają, bo oprócz tego ma król francuski zacny dworzec, ale kiep w porównaniu do tego!

– A owo, co to za druga wieża w pobliżu na prawo?

– To Święty Jan. Jest z zamku do niego krużganek. W tym to kościele objawienie miałem, bo gdym raz po nieszporze przyzostał, słyszę głos od sklepienia: „Zagłoba, będzie wojna z takim synem, królem szwedzkim, i calamitates1992 wielkie nastąpią!” Ruszyłem co tchu do króla i powiadam, com słyszał, a tu ksiądz prymas pastorałem mnie w kark: „Nie powiadaj głupstw, pijany byłeś!” Mają teraz… Ten drugi kościół, zaraz tam obok, to jest collegium Jesuitarum1993; trzecia wieża opodal to curia, owa czwarta w prawo, marszałkowska, a ów zielony dach to Dominikanie; wszystkiego nie wymienię, choćbym językiem tak umiał obracać jak szablą.

– Chyba nie masz takiego drugiego miasta na świecie! – zawołał jeden z żołnierzy.

– Dlatego też wszystkie nacje nam go zazdroszczą.

– A ów cudny gmach na lewo od zamku?

– Za Bernardynami?

– Tak jest.

– To pallatium Radziejowskianum, dawniej Kazanowskich. Uważają go za dziewiąty cud świata, ale zaraza na niego, bo w tych to murach zaczęło się nieszczęście Rzeczypospolitej.

– Jakże to? – spytało kilka głosów.

– Bo jak się wziął pan podkanclerzy Radziejowski z żoną wadzić i wojować, tak król się za nią ujął. Wiecie, waćpanowie, co o tym ludzie mówili, a to pewno, że i sam podkanclerzy myślał, że mu się żona w królu kocha, a król w niej; za czym przez invidię1994 do Szwedów uciekł i wojna się rozpoczęła. Co prawda, siedziałem wtedy na wsi i końca onej sprawy nie widziałem, jeno z relacji, ale to wiem, że ona nie do króla, tylko do kogo innego przedtem słodkie oczy, jako marcepan, robiła.

– Do kogo?

Zagłoba pokręcił wąsa.

– Do tego, do którego i wszystkie jako mrówki do miodu lazły, jeno mi się nazwiska nie godzi mówić, gdyż zawsze brzydziłem się chełpliwością… Przy tym zestarzał się człek, zestarzał, zdarł się jako miotła, zamiatając nieprzyjaciół ojczyzny, ale niegdyś nie było większego nade mnie gładysza i dworaka, niech Roch Kowalski przyświad…

Tu spostrzegł się pan Zagłoba, że Roch żadną miarą owych czasów pamiętać nie może, więc tylko ręką machnął i rzekł:

– Wreszcie, co on tam wie!

Po czym pokazał jeszcze towarzyszom pałac Ossolińskich i Koniecpolskich, który ogromem prawie Radziejowskiemu był równy, wreszcie wspaniałą villa regia1995, a wtem słońce zaszło i mrok nocny począł nasycać przestworze.

Huk działa rozległ się na murach warszawskich i trąby ozwały się długo i przeciągle na znak, iż nieprzyjaciel się zbliża.

Pan Sapieha oznajmił też swoje przybycie palbą z samopałów, aby ducha mieszkańcom stolicy dodać, po czym tejże jeszcze nocy począł przeprawiać wojsko za Wisłę. Przeprawiła się więc pierwsza laudańska, za nią pana Kotwicza, za nią Tatarzy Kmicicowi, za nią Wańkowiczowa, razem ośm tysięcy ludzi. W ten sposób byli zarazem Szwedzi wraz z nagromadzonym łupem otoczeni i pozbawieni dowozu, panu Sapieże zaś nie pozostawało nic więcej, jak czekać, póki z jednej strony pan Czarniecki, z drugiej król wraz z koronnymi hetmany1996 nie przyciągnie, tymczasem zaś pilnować, aby się jakowe posiłki do miasta nie przekradły.

Pierwsze wieści przyszły od pana Czarnieckiego, ale niezbyt pomyślne, donosił bowiem, że wojsko i konie tak ma strudzone, iż w tej chwili nie może żadnego w oblężeniu wziąć udziału. Od czasu bitwy pod Warką dzień w dzień był w ogniu, a od pierwszych miesięcy roku stoczył dwadzieścia jeden większych bitew ze Szwedami, nie licząc podjazdowych utarczek i napadów na mniejsze oddziały. Piechoty na Pomorzu nie dostał, do Gdańska dotrzeć nie mógł; obiecywał, co najwięcej, trzymać resztą sił w szachu tę armię szwedzką, która pod Radziwiłłem, pod bratem królewskim i Duglasem1997 stojąc u Narwi, przemyśliwała, jakoby oblężonym przyjść w pomoc.

1950siła (daw.) – dużo, wiele. [przypis edytorski]
1951parala – paraliż. [przypis edytorski]
1952podogonie przy kulbace – pasek przechodzący pod ogonem końskim, stabilizujący siodło. [przypis edytorski]
1953imać – brać. [przypis edytorski]
1954z takich, którzy nie powstają ani z soli, ani z roli, jeno z tego, co ich boli – podobne słowa miał wypowiedzieć Czarniecki, kiedy tytuł hetmana wielkiego otrzymał Jerzy Lubomirski; jest to aluzja do źródeł bogactwa i wpływów Lubomirskich: żup solnych i rolnictwa, czemu Czarniecki przeciwstawiał własne zasługi wojskowe. [przypis edytorski]
1955quod attinet (łac.) – co dotyczy. [przypis edytorski]
1956konfuzja (z łac.) – zawstydzenie. [przypis edytorski]
1957ab ovo (łac.: od jajka) – od początku. [przypis edytorski]
1958zali (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]
1959boćwinkowie – przezwisko Litwinów, pochodzące od boćwiny a. botwiny, tj. potrawy z młodych buraków, z której słynęła kuchnia litewska. [przypis edytorski]
1960koroniarz – mieszkaniec Korony, tj. Polski, w przeciwstawieniu do mieszkańców wielkoksiążęcej Litwy. [przypis edytorski]
1961piekielny komput – wojska diabelskie; komput – jednostki wojskowe, zatrudniane i opłacane zgodnie z ustaleniami sejmu w XVII i XVIII w. [przypis edytorski]
1962sam (daw.) – tam; tutaj. [przypis edytorski]
1963zalterować się (z łac.) – zmienić nastrój, zdenerwować się. [przypis edytorski]
1964incipio, incipere (łac.) – zaczynać; tu 1 os. lp cz.przysz. incipiam: zacznę, zaczynam. [przypis edytorski]
1965siła (daw.) – dużo, wiele. [przypis edytorski]
1966temperancja (z łac.) – umiarkowanie. [przypis edytorski]
1967kartauna (z niem.) – działo oblężnicze o długiej lufie. [przypis edytorski]
1968zronić – zgubić, upuścić. [przypis edytorski]
1969polityczny (z łac. politicus) – uprzejmy, obyczajny. [przypis edytorski]
1970wolej – lepiej, chętniej. [przypis edytorski]
1971wolentarz – ochotnik, żołnierz nieotrzymujący żołdu, walczący w imię swoich przekonań lub dla łupów wojennych. [przypis edytorski]
1972krotofila a. krotochwila (starop.) – żart. [przypis edytorski]
1973spostponować (z łac.) – obrazić, zlekceważyć. [przypis edytorski]
1974podkurek – posiłek nocny, spożywany, kiedy kur, tj. kogut, pieje. [przypis edytorski]
1975alteracja (z łac.) – zmiana nastroju, wzburzenie. [przypis edytorski]
1976wyprawuje – dziś popr. forma 3 os. lp cz.ter.: wyprawia. [przypis edytorski]
1977ekspediować (z łac.) – wyprawiać, wysyłać. [przypis edytorski]
1978kontentacja (z łac.) – zadowolenie. [przypis edytorski]
1979eksperiencja (z łac.) – doświadczenie. [przypis edytorski]
1980conservare iuventutem meam (łac.) – zachować swoją młodość. [przypis edytorski]
1981żywie – dziś popr. forma 3 os. lp cz.ter.: żyje. [przypis edytorski]
1982któren – dziś popr. który. [przypis edytorski]
1983iść komunikiem (daw.) – jechać konno, wierzchem; komunik (daw.) – jeździec, kawalerzysta. [przypis edytorski]
1984wyżenąć (daw.) – wygnać. [przypis edytorski]
1985arx regia (łac.) – zamek królewski. [przypis edytorski]
1986Matuzal – Matuzalem, postać biblijna opisana w Księdze Rodzaju, dziadek Noego, najdłużej żyjący człowiek, miał przeżyć 969 lat. [przypis edytorski]
1987konfident (daw., z łac.) – tu: zaufany przyjaciel, powiernik (dziś: donosiciel). [przypis edytorski]
1988ufnal – gwóźdź o kwadratowym przekroju, służący do przytwierdzania podków do kopyt końskich. [przypis edytorski]
1989siła (daw.) – dużo, wiele. [przypis edytorski]
1990senatores (łac.) – senatorowie. [przypis edytorski]
1991scriptor, scriptoris (łac.) – pisarz; tu M. lm scriptores: pisarze. [przypis edytorski]
1992calamitas, calamitatis (łac.) – nieszczęście; tu M. lm calamitates: nieszczęścia. [przypis edytorski]
1993collegium Jesuitarum (łac.) – kolegium jezuickie. [przypis edytorski]
1994invidia (łac.) – zazdrość. [przypis edytorski]
1995villa regia (łac.) – pałac królewski. [przypis edytorski]
1996hetmany – dziś popr. forma N. lm: z hetmanami. [przypis edytorski]
1997Duglas – Douglas, Robert (1611–1662), Szkot, od 16 r. życia żołnierz armii szwedzkiej, feldmarszałek, uczestnik wojny trzydziestoletniej. Podczas potopu szwedzkiego dowodził wojskami szwedzkimi w Prusach Książęcych. Za zasługi wojenne otrzymał tytuł hrabiego, a jego potomkowie stali się jednym z najbogatszych rodów arystokratycznych Szwecji. [przypis edytorski]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»