Бесплатно

Tako rzecze Zaratustra

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

2

Wówczas Zaratustra, zdziwiony nawałem tych złośliwych odpowiedzi, cofnął się żywo ku wrotom swej jaskini i, zwróciwszy się do gości, krzyknął mocnym głosem:

– O, wy sowizdrzały i figlarze! Czemuż to udajecie przede mną i ukrywacie się tak!

Jak to każdemu z was serce teraz dygocze z rozkoszy i złośliwości nad tym, że staliście się znowuż jako dzieci, to jest pobożni, —

– żeście robili znów to, co dziatwa czyni, żeście się modlili, ręce składali i „Panie Boże!” szeptali!

Lecz opuśćcie wreszcie tę bawialnię, jaskinię mą własną, w której rozgościły się dziś wszelkie psoty dziecięce. Ochłódźcie oto tu na dworze swoją swawolę dziecięcą i rozgardiasz serc swoich! Oczywiście: skoro nie staniecie się jako dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. (I Zaratustra wskazał rękoma ku górze.)

Lecz my nie pragniemy bynajmniej dostać się do królestwa niebieskiego: mężami staliśmy się, – przeto chcemy królestwa ziemskiego.

3

I raz jeszcze jął przemawiać Zaratustra.

– O przyjaciele moi, – rzekł – dziwni wy ludzie wyżsi, jakże podobacie mi się teraz, —

– od czasu gdyście się znowuż radośni stali! Zaprawdę, rozkwitliście mi wszyscy: zda mi się, że takim kwiatom jak wy, nowych świąt potrzeba,

– małej krzepkiej niedorzeczności, jakiejś służby bożej i święta oślego, potrzeba wam starego radosnego szaleńca, Zaratustry, wichury wam potrzeba, co dusze wam rozchmurzy.

Nie zapominajcież tej nocy i tego święta oślego, o ludzie wyżsi! Wynaleźliście to sobie u mnie, uważam to jako dobrą wróżbę, – takie rzeczy wynajdują tylko ozdrowieńcy!

A jeśli raz jeszcze to ośle święto obchodzić będziecie, czyniąc to dla swojej uciechy, czyńcież to i mnie ku woli! A zarazem i na moją pamiątkę!

Tako rzecze Zaratustra.

Pieśń pijana

1

Tymczasem jeden gość za drugim wymykał się z jaskini w chłodną i zadumy pełną noc; Zaratustra zaś wiódł pod ramię najszpetniejszego człowieka, aby mu pokazać swe królestwo nocy, wielki krągły księżyc i srebrne siklawy319 wokół jaskini. I oto, skupieni wokoło siebie, zamilkli nagle wszyscy ci ludzie, wiekiem już starzy, wszakże o ukojonych, krzepkich sercach i z tym zdumieniem w duchu, że tak oto dobrze czują się na świecie; przejmujący czar nocy wnikał w ich serca coraz to głębiej i głębiej. Zaratustra zaś rzekł do siebie w duchu: „o jakże mi się oni podobają teraz, ci ludzie wyżsi!” – nie wypowiedział wszakże tego w poszanowaniu ich szczęścia oraz ich milczenia. —

Wówczas stało się to, co w tym zdumiewającym dniu było najbardziej zdumienia godne: szpetny człowiek począł raz jeszcze, po raz ostatni, rzęzić i parskać, i gdy dosapał się wreszcie do słów, nagle krągłe i czyste pytanie wyskoczyło z jego ust, dobre, głębokie i jasne pytanie, które wszystkim, co je słyszeli, poruszyło nagle serca.

– Przyjaciele moi, wy wszyscy społem, – rzekł najszpetniejszy człowiek – co sądzicie o tym? Kwoli320 temu dniu – po raz pierwszy w życiu jestem zadowolony, żem całe życie przeżył.

I choć tyle już wyznałem, nie dość mi jeszcze tego. Warto żyć na świecie: jeden dzień, jedna uczta z Zaratustrą nauczyły mnie kochać ziemię.

„Byłoż więc to – życie?” – powiem kiedyś śmierci. „Hejże więc! Jeszcze raz!”

Przyjaciele moi, cóż wy o tym mniemacie? Nie chcecież wraz ze mną mówić do śmierci: Byłoż więc to – życie? Kwoli Zaratustrze, hejże! Jeszcze raz!” – —

Tak mówił najszpetniejszy człowiek; a było to na chwilę przed północą. I jak sądzicie, co się wówczas przytrafiło? Skoro tylko ludzie wyżsi usłyszeli to jego pytanie, uświadomili sobie nagle swą przemianę i uzdrowienie, oraz kto był sprawcą tych przeistoczeń: garnęli się do Zaratustry z podzięką, uwielbieniem i pieszczotą, całowali go po dłoniach; każdy zachował się wedle swego przyrodzenia: jedni śmieli się, drudzy płakali. Stary wróżbiarz tańczył z radości; i aczkolwiek był on wówczas pełen słodkiego wina, jak niektórzy opowiadacze mniemają, wypełniała go bez wątpienia jeszcze bardziej słodycz życia oraz wyrzeczenie się wszelkiego znużenia. Są i tacy, co opowiadają, jakoby i osieł wówczas tańczył: nie darmo najszpetniejszy człowiek napoił go był winem. Bądź co bądź, jeśli onego wieczoru osieł nawet nie tańczył, działy się wówczas większe i dziwniejsze cuda nad ośli taniec. Krótko i węzłowato, jak oto głosi przysłowie Zaratustry: „i cóż na tym zależy”.

2

Zaratustra jednak podczas tych wydarzeń z najszpetniejszym człowiekiem stał jak pijany: wejrzenie jego przygasło, język bełkotał i słaniały się nogi. I któż by wówczas odgadnął, jakie myśli przemykały przez jego duszę? Najwidoczniej jednak duch jego cofnął się, potem przed się wybiegł i w dalekich przebywał dalach, jakoby „na wysokim jarzmie, jak stoi pisano, między dwoma morzami,

– między przeszłością i przyszłością, jako ciężka snując się chmura”. Powoli jednak, podtrzymywany ramiony321 ludzi wyższych, powracał do siebie, i bronił się rękoma od natarczywości uwielbiających, a zaniepokojonych; nie mówił wszakże nic. Nagle zwrócił szybko głowę, jak gdyby coś usłyszał, po czym palec na ustach położył i rzekł: „Chodźcie!”

I nagle uczyniło się wokół cicho i tajemniczo; z głębi dochodził wolno głos dzwonu. Zaratustra przysłuchiwał się temu wraz z wyższymi ludźmi; wreszcie po raz drugi położył palec na ustach i rzekł powtórnie: „Chodźcie! Chodźcie! Północ zbliża się!” – a głos jego zmienił się przy tym. Lecz wciąż jeszcze z miejsca się nie poruszał: wówczas jeszcze ciszej i wnękliwiej uczyniło się naokół; nadsłuchiwali wszyscy, nawet osieł, i honorowe zwierzęta Zaratustry, orzeł i wąż, nadsłuchiwała zarówno i jaskinia Zaratustry, i wielki chłodny księżyc, sama noc, zda się, słuchała, Zaratustra położył po raz trzeci palec na usta i rzekł:

Chodźcie! Chodźcie! Chodźcie! Śród nocy tej pobłądźmy. Nastała już godzina: chodźmyż społem w noc!

3

O, ludzie wyżsi, północ się zbliża; chcę wam coś na ucho rzec, jak ten stary dzwon, co mi nieraz w ucho szepcze, —

– tak tajemnie, tak okrutnie, tak serdecznie, jak przemawia ten północy dzwon, co przeżył więcej, niż przeżywa człek:

– który mierzył już waszych ojców bolesne serc uderzenia – och, och! jakże wzdycha ona, jak we śnie śmieje się! ta stara, głęboka, głęboka północ!

Cicho! Cicho! Tu niejedno słyszy się, co za dnia głosić się nie może; teraz oto w powietrznym chłodzie, gdzie wszystek gwar stał się ciszą waszych serc, —

– teraz ono głosi się, teraz słyszeć da się ono; w ponocne nadczujne dusze oto wnika już: och! och! jakże wzdycha ona! jak we śnie śmieje się!

– czy słyszysz ty, jak tajemnie, jak okrutnie do ciebie mówi ta stara, głęboka, głęboka północ?

Człowiecze, słysz!

4

Biada mi! Gdzie prysnął czas? Nie zapadłemż w studzien głębie? Już świat śpi —

Och! och! Skowyczy pies, księżyc świeci. Skonać, skonać raczej zechcę, niźli mówić wam, co północne moje serce myśli oto wraz.

Już zmarłem ja! Minęło już! Pająku ty, czemu snujesz wokół mnie? Chceszże krwi? Och! och! Pada rosa, zbliża się godzina —

– godzina, w której dreszcz i mróz przejmuje mnie, pyta ona, rozpytuje: „komu serca na to stać?”

– komu ziemi panem być? Kto zechce rzec: „tak wam biec, wielkie oraz małe wy strumienie!”

– godzina zbliża się: o człeku ty, człowieku wyższy, bacz! mowa to dla czujnych uszu, dla twoich ona uszu – co brzmi z północnej głuszy wzwyż?

5

Coś ponosi mnie, pląsa dusza ma. Dzieło dnia! Dzieło dnia! Komu panem ziemi być?

Księżyc mrozi, milczy wiatr. Och, och! Wzlecieliście dość wysoko? Wy pląsacie: jednak noga skrzydłem jeszcze nie jest.

Dobrzy wy tancerze, mija już ochota, wino poszło w męty, każda czara już skruszała, już bełkocze grób.

Wzlecieliście nie dość górnie: już bełkoczą groby: „zmarłych też wyzwólcie! Czemu taka długa noc? Nie upajaż księżyc nas?”

O ludzie wyżsi, groby też wyzwólcie, zbudźcie też i trupy! Och, czemu robak toczy jeszcze? Zbliża, zbliża się godzina, —

– mruczy ciągle dzwon, skrzypi jeszcze serce, jeszcze toczy drzewny czerw322, czerw serdeczny. Och! Och! Świat głębią jest!

6

Słodka lutni! Lutni słodka! Kocham ja twój ton, twój upojny ton kumaka323! – z jak dalekich dziejów, z jak dalekich stron dziś nawiedza mnie twój ton? hen, z oddali, gdzie kochania cichy staw!

 

Stary dzwonie, słodka lutni! Każdy ból w serceć bił, ojca ból, ojców ból i praojców bole; tak dojrzała mowa twa, —

– źrzałą324 stała się jak jesień, jako popołudnie, jak me serce pustelnicze – oto głosisz się: źrzałym stał się świat i brunatnym grono,

– oto umrzeć chce, z szczęścia umrzeć pragnie. O, ludzie wyżsi wy, nie czujecież nic? Potajemnie woń tu bije,

– woń i zapach to wieczności, różą upojona, złota i brunatna winna woń, co z starego szczęścia bije,

– z upojnej, północnej szczęśliwości skonu, która śpiewa: świat głębin zwał, głębszych niż, jawo, myślisz, śnisz!

7

Puść mnie! puść! Nie tykaj mnie! Jam dla ciebie za czysty. Czyż nie doskonały stał się owo świat?

Za czysta skóra ma dla dłoni twych dotknięcia. Puść mnie, głupi i prostacki, puść mnie, gnuśny dniu! Zali północ nie jaśniejsza?

Najczystszym panem ziemi być, najbardziej niepoznanym, najsilniejszym duszom północnym: głębsze one i jaśniejsze niźli biały dzień.

O dniu, omackiem szukasz mnie? Ty szczęścia mego szukasz? Więc jestem dla cię bogaty, samotny, skarbów kopalnia, złota komora?

O świecie, chceszże mnie? Jestemż dla ciebie światowy? Jestemż dla ciebie duchowny? Jestemż dla cię boski? Wszakże, dniu i świecie, zbyt ociężałe wy jesteście,

– miejcie dłonie wy mądrzejsze, chwyćcie głębsze szczęście i głębszą niedolę, chwyćcie boga wy jakiego, po mnie nie sięgajcie:

– me nieszczęście i me szczęście głębokie są, dniu ty dziwny, wszakże bogiem ja nie jestem, ni jaskinią bożą: głębią jest jej ból.

8

Głębszy Boga ból, ty przedziwny świecie! Po boży sięgnij ból, po mnie ty nie sięgaj! Czymże ja! Upojna, słodka lutnia,

– północnej lutni brzęk, kumakowy dzwon; nikt jej nie rozumie, wszakże mówić musi, – przed głuchymi, o ludzie wyżsi! Nie rozumiecie mnie!

Pierzchło! Minęło! O młodości! O południe! o popołudnie me! Wieczór oto nastał i noc, i północ już nadeszła – wyje pies, wicher…:

Nie jestże wicher psem? Oto skomli i skowyczy, oto wyje wciąż.

Och! och! jakże ona wzdycha, jak się śmieje, jako rzęzi i jak dysze325, ta północna pora!

Jakże trzeźwo oto mówi ta pijana wieszczka! przepiła snadź326 upojenie swe? nadczujną snadź się stała? przeżuwa wstecz?

– swój ból przeżuwa we śnie ona, głęboka stara ta północ, a bardziej jeszcze rozkosz swą. Albowiem rozkosz już, gdzie głęboki ból: nad ból rozkosz głębiej drga.

9

Winny krzewie! Czemu sławisz mnie? Wszak nadciąłem cię! Okrutnik ja, oto krwawisz wszak —: cóż znaczy to sławienie pijanego okrucieństwa?

„Co się stało doskonałe, wszystko źrzałe327 – skonać chce!” tak oto przemawiasz. Błogosławion, błogosławion niechaj będzie winobrańczy nóż! Lecz wszystko nieźrzałe życia chce: o biada!

„Zgiń! – mówi ból – bólu, precz!” Lecz wszystko, co cierpi, żyć chce, aby się stało źrzałe, radosne i tęskne,

– tęskniące za wszystkim, co przyszłe, wyższe i jaśniejsze. Dziedziców woła wszystko, co cierpi, dzieci pragnie, nie chce siebie, —

rozkosz wszakże chce nie dzieci, nie dziedziców, – rozkosz chce siebie samej, chce wieczności, chce wrotu, chce „wszystkiego, co zawsze jednakie”.

Mówi ból: „Łam się, serce, krwaw! Wędruj nogo, skrzydle płyń! Bólu, w górę! bólu, wzwyż!” Hejże! Hej! O, stare serce me: „Zgiń!” – mówi ból.

10

Jak mniemacie, ludzie wyżsi? Jestemż wieszczem? Marzycielem? Upojeńcem? Snów tłumaczem? Czy też dzwonem o północy?

Kroplą rosy? Czy wieczności tchnieniem, wonią? Nie czujecież, nie? Świat mój doskonały owo staje się i północ jest południem,

– i ból jest rozkoszą, i klątwa błogosławieństwem, i noc jest słońcem, – odejdźcie mi, w przeciwnym razie nauczę jeszcze was: i mędrzec jest trefnisiem.

Czyście potwierdzali kiedykolwiek waszym „tak” jaką bądź rozkosz? O, przyjaciele moi, waszym potwierdzeniem rzekliście zarazem „tak” i na wszelaki ból. Wszystkie rzeczy spętane są ze sobą, splątane i zakochane w sobie, —

– skoroście chcieli kiedykolwiek „raz” po raz wtóry, skoroście mawiali: „podobasz mi się szczęście, mgnienie, chwilo!” tym zapragnęliście też wszystkiego z powrotem!

– Wszystkiego od nowa, wszystkiego wiecznie, wszystkiego w spętaniu, splocie i umiłowaniu wzajemnym, o, tym umiłowaliście też i świat,

– wieczni wy, miłujecie go wiecznie i po wszystkie czasy: i do bólu nawet mawiacie: zgiń, lecz powróć! Gdyż rozkosz za wiecznym życiem łka!

11

Gdyż rozkosz wszelka chce wieczności rzeczy wszelkich, chce miodu, chce drożdży, chce upojnej północy, chce grobów, chce ukojenia łez nagrobnych, zorzy chce pozłocistej —

– czegóż rozkosz bo nie pragnie! bardziej ona spragniona, bardziej serdeczna i głodna, a okrutniejsza, bardziej od bólu wnękliwa, pragnie siebie, wgryza się w siebie, wola koliska boryka się w niej, —

– chce miłości, chce nienawiści, jest przebogata, darowywa328, odrzuca precz, żebrze, by ktoś brał, dziękuje biorącym, pragnie, aby ją nienawidzono, —

– tak bogata jest rozkosz, że bólu ona łaknie, łaknie piekła, nienawiści, hańby, sromoty, kalectwa, łaknie świata, – gdyż świat ten, och, wszak znacie świat!

O ludzie wyżsi, za wami tęskni ona, rozkosz ta niepohamowana i błoga, – za waszym bólem, wy nieudani! Za nieudanym tęskni wszelka rozkosz wieczna.

Gdyż wszelka rozkosz siebie pragnie, przeto chce też i bólu serdecznego! O szczęście, o bólu! O serce, łam się! Ludzie wyżsi, nauczcież mi się tego: rozkosz wieczności chce,

rozkosz chce wszelkich rzeczy wieczności, – wieczności chce bez dna, bez dna!

12

Nauczyliście się już pieśni mej? Odgadliście już, dokąd ona zmierza? Hejże! Hej! Ludzie wy wyżsi, śpiewajcież mi pieśń mą okrężną!

Śpiewajcież mi tę pieśń, której imię „Jeszcze raz”, a treść „po wieki wieczne!” – śpiewajcie, o ludzie wyżsi, pieśń okrężną Zaratustry!

 
Człowiecze, słysz!
Co brzmi z pónocnej głuszy wzwyż?
„Jam spał, jam spał —,
Z głębokich snu się budzę cisz: —
Świat – głębin zwał,
Głębszych niż, jawo, myślisz, śnisz.
Ból – głębi król —,
Lecz – nad ból – rozkosz głębiej łka:
»Zgiń!« – mówi ból —
Rozkosz za wiecznym życiem łka —,
– wieczności chce bez dna, bez dna!”
 

Znak

Rankiem po owej nocy skoczył Zaratustra z łoża, opasał lędźwie329 i wystąpił ze swej jaskini, płomienny i potężny, jako słońce poranne, gdy zza ciemnych wschodzi gór.

– Jasności ty olbrzymia – rzekł, jako niegdyś już przemawiał – ty szczęścia oko głębokie, czymże by było twe szczęście, gdybyś nie miała tych, którym świecisz!

A jeśli w swych komorach pozostają oni jeszcze, podczas gdy ty już czuwasz, już wschodzisz, już darowywasz330 i rozdajesz: jakżeby dumny twój wstyd złorzeczyć temu miał!

Owo śpią jeszcze ci ludzie wyżsi, podczas gdy ja już czuwam; nie są to moi prawi towarzysze! Nie na nich czekam ja na górach swych.

Do dzieła swego garnę się, i do dnia swego: lecz nie rozumieją oni, które są znaki mego poranku, krok mój – nie jest dla nich pobudką.

Śpią jeszcze w jaskini mej, ich sny spijają jeszcze pijaną pieśń moją. Ucha, które by ku mnie nasłuchiwało, – ucha posłusznego brak wśród ich członków.

– Mówił to Zaratustra do swego serca, gdy słońce wschodziło: wówczas spojrzał ku górze, gdyż usłyszał ostry krzyk orła. – Hejże! – zawołał – po mojej to chęci i tak mi ono przynależy. Me zwierzęta czuwają, ponieważ ja już czuwam.

Orzeł mój czuwa już i wraz ze mną słońcu cześć oddaje. Szponami orła sięga on po nowe światło. Jesteście me prawe zwierzęta; kocham was. Lecz brak mi jeszcze swych prawych ludzi! —

Tako rzecze Zaratustra; wówczas przytrafiło się nagle, że chmara ptastwa zaroiła się wokół niego i zaszumiała mu w uszach, – a łopot skrzydeł i natłok wokół jego głowy był tak wielki, że Zaratustra przymknął oczy. I zaprawdę, jako chmura spadło to nań niespodzianie, jako chmura strzał, co nowego osypuje wroga. Wszelako była to chmura miłości, rozpostarta nad nowym druhem.

„Cóż to dzieje się ze mną?” rzekł Zaratustra do zdumionego serca i osunął się powoli na wielki kamień u wyjścia z jaskini. Wszakże, gdy rękoma ponad sobą, wokół siebie i pod sobą chwytał, od tkliwych broniąc się ptaków, wonczas przytrafiło się niespodzianie coś jeszcze dziwniejszego: zanurzył dłoń niepostrzeżenie w ciepłą gąszcz włochatych kudłów; równocześnie rozległ się ryk wokół niego, – łagodny, przeciągły poryk lwa.

Znak się jawi”, rzekł Zaratustra i przeistoczyło się serce jego. I w rzeczy samej, skoro tylko rozświetliło się nieco wokół niego, ujrzał u swych nóg żółtego potężnego stworu331, przywierającego łeb do jego kolan z miłosnym uporem psa, który starego odnajduje pana. Gołębie świadczyły mu z równą żarliwością miłość swą; i za każdym razem gdy gołąb ponad chrapy lwa musnął, lew grzywą potrząsał, dziwił się i uśmiechał.

Na to wszystko rzekł Zaratustra jedno tylko słowo: „dzieci moje w pobliżu są, dzieci me” —, topniało wszakże serce jego, a z oczu poczęły się sączyć łzy kropliste i padać na dłoni. I nie baczył już na nic więcej. Siedział oto znieruchomiały, nie ogarniając się od zwierząt. Wówczas gołębie spłynęły doń, obsiadły mu ramiona, pieściły włos jego siwy, nie nużąc się tkliwością swą i radowaniem. Lew potężny zlizywał wciąż łzy, padające na dłoń Zaratustry, porykiwał i mruczał przy tym nieśmiało. Tak oto zachowywały się zwierzęta. —

 

Działo się to czas długi lub czas krótki: gdyż, mówiąc po prawdzie, dla takowych rzeczy nie masz czasu na ziemi —. Tymczasem jednak ludzie wyżsi w jaskini Zaratustry obudzili się wreszcie i ustawiwszy się do pochodu, szli naprzeciw Zaratustry, aby mu pokłon oddać poranny: jako że ocknąwszy się nie znaleźli go już byli w jaskini. Gdy jednak do wrót jaskini doszli i gdy szelest kroków ich uprzedził, najeżył się lew gwałtownie, odwrócił się nagle do Zaratustry i z dzikim rykiem skoczył ku jaskini. Wyżsi zaś ludzie, usłyszawszy ten ryk, krzyknęli chórem jakby jednymi usty332, pierzchli z powrotem i w mgnieniu oka zniknęli wszyscy.

Zaratustra wszakże oszołomiony i obcy temu wszystkiemu, powstał z kamienia, obejrzał się wokół, zdumiewał się, pytał się serca swego, rozważał i czuł się samotny. „Cóżem ja to słyszał w tej chwili? – pytał wreszcie powoli – cóż to przytrafiło mi się w tej oto chwili?”

Już nawróciło ku niemu wspomnienie, jednym spojrzeniem pojął wszystko, co się między wczoraj i dziś przytrafiło. „Oto kamień, – mówił gładząc swą brodę – na którym wczoraj z rana spoczywałem, tu oto przystąpił do mnie wróżbiarz, tu też usłyszałem po raz pierwszy ów krzyk, który teraz właśnie odbił mi się znów o uszy, wielkie wołanie na ratunek.

O, ludzie wyżsi, o waszej to niedoli wieścił mi wczoraj rankiem ów stary wróżbiarz, —

– ku waszej niedoli zwodzić mnie on chciał i nią pokusić: o, Zaratustro, rzekł do mnie, przychodzę, abym cię do twego ostatniego grzechu skusił.

Do mego ostatniego grzechu? – wykrzyknął Zaratustra i śmiał się gniewnie z własnych słów: cóż to zachowane mi zostało jako grzech mój ostatni?”

– I raz jeszcze pogrążył się Zaratustra w siebie, przysiadł ponownie na wielkim kamieniu i rozważał. Nagle skoczył na nogi, —

– Współczucie! Współczucie z człowiekiem wyższym! wykrzyknął i oblicze jego przeistoczyło się w spiż. Hejże! Temu – minął już czas!

Me czucie i współczucie – cóż na tym zależy! Baczęż333 ja szczęścia? Dzieła mego baczę!

Hejże więc! Przyszedł lew, dzieci me w pobliżu są, Zaratustra źrzałym334 się stał, godzina ma nadeszła: —

Mój to poranek, mój dzień świta: bywaj mi, bywaj, wielkie ty moje południe! – —

Tako rzekł Zaratustra i opuścił swą jaskinię, płomienny i potężny, jako słońce poranne, gdy zza ciemnych wschodzi gór.

319siklawa – wodospad. [przypis edytorski]
320kwoli – a. k’woli: dla, z powodu czegoś. [przypis edytorski]
321ramiony – dziś popr. forma N. lm: ramionami. [przypis edytorski]
322czerw – robak beznogi. [przypis edytorski]
323kumak – rodzaj płaza bezogonowego, podobnego do ropuchy. [przypis edytorski]
324źrzały – dojrzały. [przypis edytorski]
325dysze – dziś popr. forma 3 os. lp: dyszy. [przypis edytorski]
326snadź – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
327źrzały – dojrzały. [przypis edytorski]
328darowywa – dziś popr.: darowuje. [przypis edytorski]
329lędźwie (daw.) – biodra i uda. [przypis edytorski]
330darowywasz – dziś popr.: darowujesz. [przypis edytorski]
331stworu – dziś popr. forma B. lp: stwora. [przypis edytorski]
332usty – dziś popr. forma N. lm: ustami. [przypis edytorski]
333baczyć – uważać na coś. [przypis edytorski]
334źrzały – dojrzały. [przypis edytorski]

Другие книги автора

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»