Бесплатно

Gobseck

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

– Słowo uczciwości – mówiła mi odźwierna, moja stara znajoma – on chyba łyka to wszystko, ale biedaczek nie tyje od tego, bo chudy jest i suchy jak to ptaszysko na moim zegarze.

Wreszcie w zeszły poniedziałek Gobseck posłał po mnie inwalidę, który wchodząc do mego gabinetu, rzekł:

– Niech pan przyjdzie prędko, panie Derville, stary idzie zdać ostatnie rachunki, zżółkł jak cytryna, pilno mu mówić z panem, śmierć stoi przy łóżku, już go dławi ostatnia czkawka.

Kiedy wszedłem do pokoju umierającego, zastałem go na kolanach przy kominku, gdzie nie było wprawdzie ognia, ale za to była ogromna kupa popiołu. Gobseck zawlókł się tam z łóżka, ale siły mu brakło, aby się położyć z powrotem, jak również głosu, aby się użalić.

– Mój stary przyjacielu – rzekłem, podnosząc go i pomagając mu wrócić do łóżka – zimno tutaj, czemu pan nie każesz rozpalić ognia?

– Nie zimno mi – odparł – nie chcę ognia, nie chcę ognia! Idę nie wiem gdzie – dodał, rzucając mi ostatnie spojrzenie, spojrzenie blade i wystygłe – ale to wiem, że idę stąd. Mam objawy karfologii13 – rzekł, posługując się terminem świadczącym, jak jego inteligencja była jeszcze jasna i ścisła. – Zdawało mi się, że widzę pokój pełen żywego złota, wstałem, aby je zgarnąć. Komu się dostanie moje złoto? Nie dam go rządowi; zrobiłem testament, poszukaj go, Grocjuszu. Piękna Holenderka miała córkę, którą widziałem, nie pamiętam już gdzie, pewnego wieczora, przy ulicy Vivienne… Zdaje mi się, że ją nazywają Drętwa14, ładna jest jak anioł, wyszukaj ją, Grocjuszu. Jesteś wykonawcą mego testamentu, bierz, co zechcesz, jedz: są tu pasztety strasburskie, worki kawy, cukier, złote łyżki. Daj ten serwis swojej żonie, to prawdziwy Odiot. Ale komu brylanty? Zażywasz tabakę, chłopcze? Mam tu tabakę, sprzedaj ją w Hamburgu, zarobisz pół procent zwyżki. Słowem, mam wszystko i wszystko trzeba rzucić! No, ojczulku Gobseck, bez słabości, bądź sobą.

Usiadł na łóżku, twarz jego zarysowała się ostro na poduszce, jakby była z brązu; wyciągnął suche ramię i kościstą rękę na kołdrę, którą ścisnął, jak gdyby chciał się przytrzymać; popatrzał na kominek zimny jak jego metaliczne oko i umarł z całą świadomością. Patrzyliśmy nań, odźwierna, inwalida i ja: wydał mi się podobny do owych starych surowych Rzymian, których Lethière odmalował za konsulami na płótnie pod tytułem Śmierć dzieci Brutusa.

– Czort nie człowiek – rzekł inwalida w swojej żołnierskiej gwarze.

Ja słuchałem jeszcze fantastycznego inwentarza bogactw, które wyliczał umierający i spojrzenie moje, biegnące za jego spojrzeniem, utkwiło w kupie popiołu, której wielkość mnie uderzyła. Wziąłem szczypce i kiedy je tam utopiłem, uderzyłem o stos złota i srebra, narosły zapewne w czasie choroby z wpływów pieniężnych, których nie miał siły schować, a zbyt był nieufny, aby je posłać do banku.

– Biegnijcie do sędziego pokoju – rzekłem do starego inwalidy – aby tu jak najprędzej przyłożono pieczęcie.

Uderzony ostatnimi słowami Gobsecka oraz tym, co mi świeżo mówiła odźwierna, wziąłem klucze od pokojów na pierwszym i drugim piętrze i poszedłem tam zajrzeć. W pierwszym pokoju, do którego wszedłem, znalazłem wytłumaczenie słów, które brałem za majaczenie. Ujrzałem owoce skąpstwa, któremu został już tylko ten bezmyślny instynkt tak często spotykany u sknerów na prowincji. W pokoju przyległym do tego, w którym Gobseck zmarł, znajdowały się zgniłe pasztety, mnóstwo wszelkiego rodzaju wiktuałów, nawet skorupiaki i ryby morskie pokryte pleśnią i zabijające wręcz swymi wyziewami. Wszędzie roiło się od owadów i robaków. Te świeże podarki walały się wśród pudeł wszelkiego rodzaju, skrzyń herbaty, worków kawy. Na kominku w srebrnej wazie znajdowały się zawiadomienia o towarach przybyłych pod jego nazwiskiem do Hawru, paki bawełny, cukru, beczki rumu, kawa, indygo, tytoń, cały bazar towarów kolonialnych! Pokój ten był zawalony meblami, srebrem, lampami, wazonami, książkami, cennymi sztychami zwiniętymi w rulony, osobliwościami. Może ta olbrzymia ilość wartościowych przedmiotów nie pochodziła z samych podatków, może to były niewykupione fanty, które mu zostały. Ujrzałem puzdra z herbami lub literami, nakrycia z cienkiego płótna, kosztowną broń. Otworzywszy książkę, widać świeżo poruszoną, znalazłem w niej tysiącfrankowe banknoty. Postanowiłem sobie przepatrzyć starannie najdrobniejsze przedmioty, zbadać podłogi, sufity, ściany, aby znaleźć wszystko złoto, którego tak namiętnie łaknął był ten Holender godzien pędzla Rembrandta. Nigdy w czasie mojej prawniczej kariery nie widziałem obrazu takiego skąpstwa i dziwactw. Kiedy wróciłem do sypialni Gobsecka, znalazłem na biurku przyczynę tego stopniowego nieładu oraz natłoczenia bogactw. Była tam pod przyciskiem korespondencja między Gobseckiem a kupcami, którym zapewne sprzedawał zwykle swoje prezenty. Otóż, czy to że ci ludzie sparzyli się na sprycie Gobsecka, czy że Gobseck zbytnio się drożył ze swymi towarami, żaden targ nie doszedł do skutku. Nie sprzedał wiktuałów Chevetowi, bo Chevet chciał je wziąć jedynie z trzydziestoma procentami straty. Gobseck targował się o kilka franków, a podczas tych targów towary się psuły. Co się tyczy srebra, nie chciał ponieść kosztów przesyłki. Co do kawy, nie chciał wziąć na siebie braków. Każdy przedmiot dawał powód do sporów zdradzających w Gobsecku pierwsze objawy owego zdziecinnienia, owego niepojętego uporu, właściwego starcom, u których silna namiętność przeżyje inteligencję.

Powiedziałem sobie tak, jak on powiedział sam sobie: „Komu przypadną wszystkie te bogactwa?”… Na zasadzie dziwnej wskazówki, jaką mi dał co do swej jedynej dziedziczki, trzeba mi badać wszystkie podejrzane domy w Paryżu, aby tam rzucić jakiejś kobiecie złego życia ogromny majątek. Ale przede wszystkim niech państwo wiedzą, że dzięki prawomocnym aktom hrabia de Restaud będzie w najbliższym czasie posiadaczem majątku, który mu pozwoli zaślubić pannę Kamillę, zapewniwszy matce, bratu i siostrze wystarczające działy i wiana.

– Ano, kochany Derville, pomyślimy o tym – odparła pani de Grandlieu. – Pan Ernest musiałby być bardzo bogaty, aby rodzina taka jak nasza zgodziła się przełknąć jego matkę. Pomyśl pan, że mój syn będzie kiedyś księciem de Grandlieu, zjednoczy majątek obu linii, chcę tedy, aby miał odpowiedniego szwagra.

– Ależ – rzekł hrabia de Born – Restaud ma w herbie czerwone pole ze srebrną belką i cztery złote tarcze ze złotymi krzyżami; to bardzo stary herb.

– To prawda – rzekła wicehrabina – zresztą Kamilla może nie utrzymywać stosunków z teściową, która zadała kłam dewizie Res tuta!

– Pani de Beauseant przyjmowała panią de Restaud – rzekł stary hrabia.

– Och, tylko na rautach – odparła wicehrabina.

Paryż, styczeń 1830.

13karfologia – febryczne drżenie rąk u umierających, jak gdyby chcieli zgarnąć niewidoczne przedmioty rozsypane na łóżku. [przypis tłumacza]
14Drętwa – [por. Balzac,] Blaski i nędze życia kurtyzany. [przypis tłumacza]
Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»