Бесплатно

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

4

Szwejk szykował się do wyjścia na miasto, by się rozejrzeć za jakimś pinczerem, gdy do drzwi zadzwoniła młoda dama i zapytała o porucznika Lukasza. Obok niej stały dwa ciężkie kufry, a na schodach dojrzał Szwejk jeszcze czapkę posłańca, który chodził na dół.

– Nie ma go w domu – rzekł Szwejk twardo, ale młoda dama weszła tymczasem do przedpokoju i wydała Szwejkowi kategoryczny rozkaz:

– Wnieście kufry do pokoju.

– Bez pozwolenia pana porucznika nie można – rzekł Szwejk. – Pan porucznik nakazał mi, abym bez jego pozwolenia nigdy nic nie robił.

– Zwariowaliście czy co? – zawołała młoda dama. – Przyjechałam do pana porucznika w gościnę.

– Nic o tym nie wiem – odpowiedział Szwejk. – Pan porucznik jest na służbie i wróci do domu dopiero w nocy, a ja otrzymałem rozkaz wyszukania dla niego pinczera. O żadnych kufrach ani o żadnej damie nic nie wiem. Teraz zamykam mieszkanie, więc proszę, aby pani wyszła. Mnie nikt nic nie powiedział, a żadnej obcej osoby, której nie znam, nie mogę pozostawić tutaj w mieszkaniu. Tak jak na naszej ulicy u cukiernika Bielczyckiego zostawili w mieszkaniu jakiegoś człowieka, a on sobie otworzył szafę, zabrał, co mu się podobało, i poszedł.

Ja nic złego o pani nie myślę – mówił Szwejk dalej, widząc, że młoda dama załamuje ręce i płacze – ale zostawić pani tutaj nie mogę. Sama to pani rozumie, ponieważ mieszkanie zostało oddane pod moją opiekę, a ja jestem odpowiedzialny za każdy drobiazg. Dlatego jeszcze raz grzecznie panią proszę, żeby się pani wcale nie fatygowała mnie przekonywać. Dopóki nie otrzymam rozkazu, ani brat, ani swat nic mi nie może rozkazać. Bardzo mi przykro, że muszę z panią w taki sposób rozmawiać, ale w wojsku musi być porządek.

Tymczasem młoda dama uspokoiła się trochę. Z torebki wyjęła bilecik, napisała na nim kilka słów ołówkiem, włożyła go do milutkiej małej koperty i tłumiąc łkanie rzekła:

– Zanieście to panu porucznikowi, ja tu poczekam tymczasem. Macie pięć koron za fatygę.

– Nic z tego nie będzie – odpowiedział Szwejk, dotknięty nieustępliwością niespodziewanego gościa. – Niech pani zabierze swoje pięć koron, ma je tu pani na krzesełku, i jeśli pani chce, to niech pani idzie razem ze mną do koszar. Poczeka pani chwilę, a ja ten liścik oddam i przyniosę odpowiedź. Ale żeby pani miała tymczasem tutaj siedzieć, to o tym nie ma mowy.

Po tych sławach wciągnął kufry do przedpokoju i szczękając kluczami, jak jakiś klucznik na zamku, rzekł z naciskiem:

– Zamykamy!

Młoda dama, zupełnie bezradna, wyszła do sieni, Szwejk zamknął drzwi i ruszył naprzód, a ona jak piesek dreptała za nim i dogoniła go dopiero wtedy, gdy Szwejk wstąpił do trafiki po papierosy.

Szła teraz obok niego i starała się nawiązać rozmowę.

– Czy oddacie list z pewnością?

– Kiedy mówię, że oddam, to oddam.

– A czy pan porucznik będzie w koszarach?

– Tego nie wiem.

Szli znowu obok w milczeniu i dopiero po długiej chwili towarzyszka Szwejka zaczęła mówić:

– Przypuszczacie więc, że pana porucznika nie ma w koszarach?

– Nie przypuszczam.

– A jak sądzicie, gdzie mógłby być?

– Tego nie wiem.

Rozmowa znowu została przerwana na długo i dopiero pytanie młodej damy wznowiło ją:

– Czy nie zgubiliście mego listu?

– Jak dotąd jeszcze nie.

– A więc na pewno oddacie go panu porucznikowi?

– Tak.

– A czy aby jest w koszarach?

– Mówiłem już, że nie wiem – odpowiedział Szwejk. – Dziwię się, że są na świecie ludzie tak ciekawi i wciąż pytają o tę samą rzecz. To tak samo, jakbym ja zatrzymywał na ulicy co drugiego człowieka i zapytywał go, którego dzisiaj mamy.

Na tym się skończyła próba nawiązania rozmowy ze Szwejkiem, a dalsza droga w stronę koszar upłynęła obojgu w zupełnym milczeniu. Dopiero gdy zatrzymali się koło koszar, Szwejk poprosił damę, aby na niego poczekała, a sam wdał się w rozmowę o wojnie z stojącymi w bramie żołnierzami, z czego młoda dama musiała mieć osobliwą uciechę, gdyż przechadzała się nerwowo i wyglądała jak wcielenie rozpaczy, widząc, że Szwejk zabiera się do gruntownych wywodów o wojnie z tak głupim wyrazem twarzy, jaki można było widzieć onego czasu w „Kronice wojny światowej”, gdzie była fotografia z podpisem: „Austriacki następca tronu rozmawia z dwoma lotnikami, którzy zestrzelili aeroplan rosyjski”.

Szwejk usiadł na ławie w bramie i wywodził, że na froncie karpackim ataki załamały się, że dowódca Przemyśla, generał Kusmanek, przybył do Kijowa, że w Serbii pozostało za nami już jedenaście punktów oparcia i że Serbowie nie wytrzymają zbyt długo takiego pędzenia za naszymi żołnierzami.

Następnie zabrał się do krytyki poszczególnych znanych bitew i objawił światu wielką prawdę, że oddział wojska, otoczony ze wszystkich stron, musi się poddać.

Gdy się już dość nagadał, uznał za właściwe wyjść przed bramę i rzec rozpaczającej damie, żeby nigdzie nie chodziła, bo on zaraz wróci. Poszedł na górę do kancelarii, gdzie zastał porucznika Lukasza, który objaśniał akurat jakiemuś podporucznikowi budowę rowów strzeleckich i wyrzucał mu, że nie umie rysować i nie ma pojęcia o geometrii.

– Patrzcie, kolego, rysuje się tak. Jeśli do danej poziomej mamy dorysować prostopadłą, to trzeba nakreślić taką, aby tworzyła z tamtą kąt prosty. Rozumiecie? Tylko w taki sposób prowadzi się rowy strzeleckie we właściwym kierunku i nie doprowadza się ich do nieprzyjaciela. Pozostajecie w odległości sześciuset metrów od niego. Ale tak, jak wy kreślicie, to wpakujecie nasze pozycje w linię nieprzyjacielską i staniecie prostopadle do nieprzyjaciela, podczas gdy wy musicie uzyskać pozycję bojową mocno wysuniętą do przodu. Przecież to zupełnie proste, nieprawda?

A podporucznik rezerwy, kasjer jakiegoś banku, stał zrozpaczony nad planem, nie rozumiał z niego nic i odetchnął z ulgą, gdy Szwejk podszedł do porucznika:

– Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że jakaś pani posyła panu ten list i czeka na odpowiedź.

Mówiąc to mrugnął bardzo wymownie i poufale.

Treść listu nie wywarła na poruczniku przyjemnego wrażenia:

„Lieber Heinrich! Mein Mann verfolgt mich. Ich muss unbedingt bei Dir ein paar Tage gastieren. Dein Bursch ist ein grosses Mistvieh. Ich bin unglücklich.

Deine Katy”.

Porucznik Lukasz westchnął, pociągnął ze sobą Szwejka do pustej bocznej kancelarii, zamknął drzwi i zaczął przechadzać się między stołami. Gdy wreszcie stanął obok Szwejka, rzekł do niego:

– Ta dama pisze, że jesteście bydlę. Co jej zrobiliście?

– Nic jej nie zrobiłem, melduję posłusznie. Zachowałem się wobec niej bardzo przyzwoicie, proszę pana oberlejtnanta, ale ona chciała się od razu usadowić w mieszkaniu. A ponieważ nie otrzymałem od pana żadnego rozkazu, więc jej w mieszkaniu nie zostawiłem. I jeszcze do tego przyjechała z dwoma kuframi, jak do siebie.

Porucznik westchnął głośno jeszcze raz, co Szwejk powtórzył za nim.

– Co to ma znaczyć? – krzyknął groźnie porucznik.

– Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że to ciężka sprawa. Przy ulicy Św. Wojciecha wprowadziła się do mieszkania tapicera jakaś panienka, a on nie mógł jej wypędzić od siebie i musiał otruć gazem świetlnym siebie i ją. I było po frajdzie. Z kobietami jest krzyż pański. Wiem, ja wiem.

– Ciężka sprawa – powtórzył porucznik za Szwejkiem i nigdy bodaj nie powiedział czegoś bardziej szczerego. Kochany Henryk znajdował się istotnie w sytuacji fatalnej. Małżonka prześladowana przez swego męża przyjeżdża na kilka dni akurat wtedy, gdy ma zjechać do niego pani Mickowa z Trzebonia, aby z nim w ciągu trzech dni wyszaleć się tak, jak robiła to regularnie co kwartał, gdy przyjeżdżała do Pragi po zakupy. Następnie pojutrze miała przyjść do niego pewna panna, która po całotygodniowym namyśle solennie obiecała mu, że pozwoli się uwieść, ponieważ dopiero za miesiąc wychodzi za mąż za pewnego inżyniera.

Porucznik siedział teraz na stole z głową pochyloną i rozmyślał, ale nie wymyślił nic mądrego. Tyle tylko, że wreszcie siadł na krześle, sięgnął po papier i kopertę, po czym napisał na urzędowym formularzu:

„Kochana Katy. Służba do dziewiątej wieczorem. Przyjdę o dziesiątej. Proszę, abyś się rozgościła u mnie jak u siebie w domu. Co do Szwejka, mego służącego, to wydałem mu rozkazy, aby spełniał wszystkie twoje życzenia.

Twój Henryk”

– List ten oddajcie przyjezdnej pani – rzekł porucznik. – Rozkazuję wam, abyście się względem niej zachowywali z szacunkiem i taktem i żebyście spełniali wszystkie jej życzenia, które muszą być dla was rozkazem. Musicie zachowywać się elegancko i służyć jej rzetelnie. Macie sto koron do wyliczenia, bo może się zdarzyć, że ta pani was pośle po to lub owo, zamówcie dla niej obiad, kolację i tak dalej. Następnie kupcie trzy butelki wina i pudełko papierosów „Memfis”. Tak. Tymczasem nic więcej. Możecie odejść, ale jeszcze raz napominam was, że trzeba odgadywać wszystkie jej życzenia i spełniać je.

Przyjezdna pani straciła już wszelką nadzieję, że zobaczy Szwejka, i była bardzo zdziwiona, gdy ujrzała go wychodzącego z koszar i zmierzającego ku niej z listem.

Szwejk zasalutował, oddał jej list i meldował:

– Według rozkazu pana oberlejtnanta mam się względem szanownej pani zachowywać z szacunkiem i taktem, obsługiwać panią rzetelnie, odgadywać życzenia pani i spełniać je. Pan oberlejtnant kazał, żebym pani zamówił jedzenie i żebym kupił wszystko, co pani każe. Dostałem od pana oberlejtnanta sto koron, ale muszę z tego kupić trzy butelki wina i pudełko papierosów.

Gdy przeczytała list, odzyskała pewność siebie, która wyraziła się w tym, że Szwejk został wysłany po dorożkę. Gdy wrócił z dorożką, kazała mu siąść na koźle obok dorożkarza.

 

Pojechali do domu. W mieszkaniu odegrała znakomicie rolę pani domu. Kufry kazała Szwejkowi zanieść do sypialni, dywany wytrzepać na podwórzu, a jakieś drobne pasemko pajęczyny za lustrem bardzo ją rozgniewało.

Wszystko zdawało się przemawiać za tym, że przyjezdna pani pragnie się okopać na tej linii bojowej na bardzo długo.

Szwejk się pocił. Gdy wytrzepał dywany, przypomniała sobie, że trzeba zdjąć firanki z okien i okurzyć je. Potem otrzymał rozkaz umycia okien w kuchni i w pokoju. Potem zaczęła przestawiać sprzęty; czyniła to bardzo nerwowo, a gdy Szwejk przesuwał meble z kąta w kąt, nie podobało się jej to, znowu kombinowała i znowu kazała ustawiać na nowo. Powywracała w mieszkaniu wszystko do góry nogami, aż stopniowo jej energia w urządzaniu gniazda zaczęła się wyczerpywać i plądrowanie się skończyło.

Z bieliźniarki wyjęła jeszcze czystą bieliznę pościelową, sama powlekła poduszki i kołdrę, a widać było, że czyniła to z uczuciem życzliwości dla łóżka, który to sprzęt wprawiał jej nozdrza w zmysłowe drżenie.

Potem posłała Szwejka po obiad i wino. Zanim wrócił, przebrała się w zwiewną matinkę, która czyniła ją niezwykle powabną i kuszącą.

Przy obiedzie wypiła butelkę wina, wypaliła dużo papierosów i położyła się do łóżka, podczas gdy Szwejk zajadał chleb fasowany, maczając go w szklance jakiejś słodkiej wódki.

– Szwejku! – ozwało się wołanie z sypialni. – Szwejku!

Szwejk otworzył drzwi i ujrzał młodą kobietę rozłożoną na poduszkach w powabnej pozycji.

– Chodźcie no tu!

Szwejk zbliżył się, ona zaś z osobliwym uśmiechem obrzucała spojrzeniem jego krępą postać i krzepkie biodra.

Zgarniając z siebie delikatną materię, która osłaniała jej wdzięki, rzekła surowo:

– Zrzućcie buty i spodnie! Pokażcie no…

Stało się tedy, że dobry wojak Szwejk mógł zameldować porucznikowi, gdy ten powrócił z koszar:

– Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że wypełniłem wszystkie życzenia wielmożnej pani i obsłużyłem ją uczciwie według pana rozkazu.

– Dziękuję wam, Szwejku – rzekł porucznik – A dużo miała życzeń?

– Ze sześć – odpowiedział Szwejk. – Teraz śpi jak zabita z tej jazdy. Odgadywałem i spełniałem rzetelnie jej życzenia.

5

Podczas gdy masy wojsk, rozłożonych w lasach nad Dunajcem i Rabą, znajdowały się stale pod deszczem granatów, a działa grubego kalibru rozszarpywały całe kompanie i grzebały je w Karpatach, zaś na horyzoncie wszystkich pobojowisk paliły się wsie i miasta, porucznik Lukasz i Szwejk przeżywali niemiłą sielankę z damą, która uciekła od swego męża i stała się panią ich domu.

Gdy wyszła na spacer, porucznik Lukasz odbył ze Szwejkiem naradę wojenną, w jaki sposób można by się jej pozbyć.

– Najlepiej byłoby, panie oberlejtnant – rzekł Szwejk – gdyby ten jej mąż, od którego uciekła, a który jej szuka, jak pan oberlejtnant powiada, że było w tym liście, który przyniosłem do koszar, dowiedział się, gdzie ona jest, i gdyby po nią przyjechał. Trzeba mu posłać telegram, że jest u pana oberlejtnanta i że może ją sobie odebrać. We Vszenorach zdarzyła się zeszłego roku taka sprawa w jednej willi. Ale telegram wysłała sama ta niewiasta do swego męża, który przyjechał i sprał po gębie ją i jego. Obaj byli cywile, ale w naszym wypadku będzie miał respekt przed oficerem. Zresztą pan oberlejtnant nic nie zawinił, ponieważ nikogo pan nie zapraszał, a ta pani uciekła na własną rękę. Zobaczy pan oberlejtnant, że taka depesza zrobi swoje. Choćby tam sobie dali nawet po pysku…

– On jest bardzo inteligentny – przerwał mu porucznik Lukasz. – Ja go znam, on handluje chmielem en gros. Stanowczo muszę się z nim rozmówić. Depeszę poślę.

Telegram, który został wysłany, był bardzo lapidarny, kupiecki:

„Obecny adres małżonki pańskiej” – dopisany był adres mieszkania porucznika Lukasza.

Zdarzyło się tedy, że pani Katy była bardzo niemile zaskoczona, gdy drzwi się rozwarły, a w nich ukazał się handlarz chmielem. Miał minę bardzo wyczekującą i zatroskaną, gdy pani Katy, nie tracąc ani na chwilę głowy, zapoznawała z sobą obu panów:

– Mój mąż. Pan porucznik Lukasz. – Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.

– Niech pan siada, panie Wendler – odezwał się uprzejmie porucznik Lukasz wyjmując z kieszeni papierośnicę. – Czy mogę panu służyć?

Inteligentny kupiec, handlujący chmielem, grzecznie przyjął papierosa, a wypuszczając ustami dym, rzekł z namysłem:

– Pewno niedługo pojedzie pan na front, panie poruczniku?

– Złożyłem podanie, aby mnie translokowano do 91 pułku do Budziejowic. Pojadę tam niezawodnie, jak tylko skończę robotę w szkole jednorocznych ochotników. Potrzebujemy masę oficerów, a dzisiaj spotykamy się często ze smutnym objawem, że młodzież mająca prawo do odbywania służby jednorocznej rezygnuje z tego prawa. Woli taki zostać zwyczajnym piechurem niż stać się kadetem.

– Wojna wyrządziła wielkie szkody w handlu chmielem, ale sądzę, że nie będzie trwała zbyt długo – zauważył kupiec spoglądając na przemian to na żonę, to na porucznika.

– Sytuacja nasza jest bardzo dobra – rzekł porucznik Lukasz. – Dzisiaj już nikt nie wątpi, że wojna skończy się zwycięstwem państw centralnych. Francja, Anglia i Rosja są zbyt słabe w porównaniu z potęgą austriacko-turecko-niemiecką. Prawda, że mieliśmy drobne niepowodzenia na niektórych frontach, ale jak tylko przerwiemy front rosyjski między Karpatami a środkowym Dunajcem, to bez najmniejszej wątpliwości będzie to koniec wojny. Tak samo Francuzom zagraża w najbliższym czasie utrata całej wschodniej Francji i wtargnięcie wojsk niemieckich do Paryża. To jest absolutnie pewne. Prócz tego przegrupowanie naszych wojsk w Serbii przebiega bardzo sprawnie, a odwrót naszych oddziałów, który faktycznie jest wyłącznie tylko przegrupowaniem, niesłusznie tłumaczą sobie niektórzy zgoła inaczej, niż tego wymaga w czasie wojny zdrowy rozsądek. Niebawem zobaczymy, że nasze z góry zamierzone przegrupowanie na południowym froncie zacznie wydawać owoce. Niech pan spojrzy…

Porucznik Lukasz ujął kupca delikatnie za ramię, pociągnął go ku mapie terenów wojennych, wiszącej na ścianie, i wskazując na poszczególne punkty, mówił:

– Wschodnie Beskidy są dla nas znakomitym punktem oparcia. Na odcinkach karpackich, jak pan widzi, mamy także mocne pozycje. Solidne uderzenie na tej linii – nie zatrzymamy się, dopóki nie staniemy w Moskwie. Wojna skończy się prędzej, niż przypuszczamy.

– A jak tam z Turcją? – zapytał kupiec handlujący chmielem, zastanawiając się przy tym, w jaki sposób przejść do sedna sprawy, która go tu sprowadziła.

– Turcy trzymają się dobrze – odpowiedział porucznik prowadząc gościa z powrotem do stołu. – Przewodniczący parlamentu tureckiego, Hali bej i Ali bej przyjechali do Wiednia. Naczelnym wodzem dardanelskiej armii tureckiej mianowany został marszałek Liman von Sanders. Goltz-pasza przyjechał z Konstantynopola do Berlina, a nasz cesarz odznaczył Enver-paszę, wiceadmirała Usedomą-paszę i generała Dżewata-paszę. Jest to stosunkowo dużo odznaczeń w tak krótkim czasie.

Przez chwilę wszyscy siedzieli obok siebie w milczeniu, aż wreszcie porucznik uznał za stosowne przerwać niemiłą sytuację pytaniem:

– Kiedy pan przyjechał, panie Wendler?

– Dzisiaj rano.

– Bardzo mi przyjemnie, że mnie pan odszukał i zastał w domu, ponieważ po południu udaję się zawsze do koszar i mam nocną służbę. Mieszkanie moje jest właściwie całymi dniami puste i dlatego mogłem ofiarować szanownej małżonce pańskiej gościnę. Ma tu zupełną swobodę przez czas swego pobytu w Pradze. Ponieważ jesteśmy starzy znajomi…

Kupiec handlujący chmielem zakaszlał.

– Katy jest doprawdy dziwną kobietą. Panie poruczniku, niech pan przyjmie moje serdeczne podziękowania za wszystko, co pan dla niej uczynił. Wpadnie jej do głowy ni z tego, ni z owego pojechać do Pragi, żeby jak powiada, leczyć się na nerwy. Ja byłem w podróży, wracam do domu, a dom pusty, Katy nie ma.

Przybierając jak najmilszy wyraz twarzy, pogroził jej palcem i z wymuszonym uśmiechem zapytał:

– Tyś zapewne myślała, że jeśli ja podróżuję, to i ty możesz sobie na to pozwolić. Nie pomyślałaś oczywiście…

Porucznik Lukasz, widząc, że rozmowa zaczyna nabierać niemiłych akcentów, podprowadził inteligentnego kupca handlującego chmielem ku mapie i wskazując na podkreślone punkty mówił:

– Zapomniałem zwrócić uwagę pańską na pewną bardzo ważną okoliczność. Na ten wielki łuk, zwrócony ku południowemu zachodowi, gdzie ta grupa gór tworzy jakby wielki przyczółek. W tę stronę skierowana jest ofensywa sprzymierzeńców. Przez zamknięcie tej drogi, która łączy przyczółek z główną linią obronną nieprzyjaciela, musiałoby zostać przerwane połączenie między skrzydłem prawym a armią północną nad Wisłą. Teraz pan zapewne rozumie?

Kupiec odpowiedział, że rozumie wszystko bardzo dobrze, a obawiając się przy swoim wrodzonym takcie, aby to, co powiedział, nie było uważane za dwuznacznik, zawrócił do stołu i zaczął znowu o chmielu:

– Nasz chmiel stracił przez wojnę zagraniczny rynek zbytu. Przepadła dla chmielu Francja, Anglia, Rosja, Bałkany. Wysyłamy go jeszcze trochę do Włoch, ale obawiam się, że i Włochy wmieszają się do wojny. No, za to po zwycięskiej wojnie ceny za towar wyznaczać będziemy sami.

– Włochy zachowają ścisłą neutralność – pocieszał go porucznik. – To jest…

– To czemu nie oświadczą wyraźnie, że są związane umową trójprzymierza, zawartą między Austro-Węgrami a Niemcami? – rozzłościł się nagle kupiec, któremu raptem uderzyło do głowy wszystko razem: chmiel, żona, wojna. – Spodziewałem się, że Włochy ruszą razem z nami przeciwko Francji i Serbii. Wojna byłaby już skończona. Chmiel mi w magazynach gnije, transakcje krajowe są marne, eksportu nie ma, a Włochy zachowują neutralność! Dlaczegóż to jeszcze w roku 1912 odnowiły umowę trójprzymierza? Gdzie się podział włoski minister spraw zagranicznych, markiz di San Giuliano? Co ten pan robi? Śpi czy co? Czy ten pan wie, jakie miałem obroty przed wojną, a jakie dzisiaj?

Spoglądał wściekle na porucznika, który siedząc, spokojnie puszczał kółka dymu, rozpływające się jedno za drugim, co z zaciekawieniem obserwowała Katy. Potem mówił dalej:

– Niech pan nie myśli, że nie śledzę wypadków wojennych. Dlaczego Niemcy cofnęli się znowu ku granicy, skoro byli już pod Paryżem? Dlaczego między Mozą a Mozelą toczą się znowu ostre walki artyleryjskie? Czy pan wie, że w Combres i Woewre w pobliżu Marche spłonęły trzy wielkie browary, którym przed wojną dostarczałem rocznie przeszło pięćset worków chmielu? Podobnie i w Wogezach spalił się browar w Hartmansweiler, z ziemią zrównany został browar w Niedeaispach koło Miluzy. To znaczy o tysiąc dwieście worków chmielu mniejszy obrót roczny. Sześć razy walczyli Niemcy z Belgami o browar w Klosterhoek, to jest, proszę pana, trzysta pięćdziesiąt worków chmielu rocznie.

Był tak wzburzony, że nie mógł mówić. Wstał, podszedł do żony i rzekł:

– Katy, natychmiast pojedziesz ze mną do domu. Ubieraj się.

Wszystkie te wydarzenia denerwują mnie – rzekł po chwili, jakby się tłumaczył. – Byłem dawniej zupełnie spokojny.

Gdy Katy wyszła, aby się ubrać, rzekł szeptem do porucznika:

– To nie pierwszy jej kawałek. W roku zeszłym wyjechała sobie z jakimś suplentem i znalazłem ją dopiero w Zagrzebiu. Przy tej sposobności zawarłem z miejskim browarem w Zagrzebiu umowę na 600 worków chmielu. Południe w ogóle było dla nas kopalnią złota. Nasz chmiel szedł aż do Konstantynopola. Dzisiaj jestem na poły zrujnowany. Jeśli rząd ograniczy wyrób piwa w kraju, to zada mi cios ostatni.

Zapalając podanego mu papierosa mówił z rozpaczą w głosie.

– Sama Warszawa brała od nas dwa tysiące trzysta siedemdziesiąt worków chmielu. Są tam wielkie browary. Największy z nich to augustiański. Przedstawiciel jego bywał u mnie corocznie gościem. Po prostu rozpacz. Jeszcze dobrze, że nie mam dzieci.

Ten logiczny wniosek, wysnuty z corocznej gościny przedstawiciela wielkiego browaru warszawskiego, sprawił, że porucznik uśmiechnął się łagodnie, co kupiec handlujący chmielem zauważył, i dlatego wywodził dalej:

– Węgierskie browary w Sopron i w Wielkiej Kaniży brały ode mnie chmiel na swoje piwo eksportowe, które wywoziły aż do Aleksandrii. Przeciętnie tysiąc worków chmielu. Dzisiaj odrzucają wszelkie oferty skutkiem blokady. Oferuję im chmiel o trzydzieści procent taniej, ale nie zamawiają nawet jednego worka. Stagnacja, upadek, bieda, a do tego jeszcze kłopoty domowe.

Kupiec zamilkł i dopiero pani Katy, ubrana w kostium podróżny, przerwała jego milczenie pytaniem:

– Co zrobimy z moimi kuframi?

– Pośle się po nie tragarza – rzekł kupiec, kontent, że wszystko skończyło się bez awantur i gorszących scen. – Jeśli chcesz jeszcze kupić sobie to i owo, to czas najwyższy, bo pociąg odchodzi o drugiej dwadzieścia.

 

Państwo pożegnali porucznika bardzo przyjaźnie, a kupiec tak był rad, że wszystko załatwione, iż na odchodnym w przedpokoju rzekł do niego:

– Gdyby pan, broń Boże, został raniony, niech pan przyjedzie do nas na wypoczynek. Będziemy opiekować się panem jak najtroskliwiej.

Powróciwszy do sypialni, gdzie pani Katy ubierała się przed podróżą, ujrzał porucznik na umywalni czterysta koron i bilet tej treści:

„Panie poruczniku! Nie wziął mnie pan w obronę wobec tej małpy, mego męża, idioty pierwszej klasy. Pozwolił pan, aby zabrał mnie z sobą niby jaką rzecz znalezioną przypadkowo. Przy tym pozwolił pan sobie zrobić uwagę, że zaproponował mi pan gościnę. Mam nadzieję, że nie spowodowałam panu wydatków większych niż załączone czterysta koron, którymi raczy się pan podzielić ze swoim służącym”.

Porucznik Lukasz stał przez chwilę z tym biletem w ręku, potem podarł go powoli, z uśmiechem spojrzał na pieniądze leżące na umywalni, a widząc, że zdenerwowana pani zapomniała grzebyk na stoliku przed lustrem, złożył go między inne swoje fetyszystyczne relikwie.

Szwejk wrócił do domu po południu. Szukał pinczera dla porucznika.

– Szwejku – rzekł porucznik – macie szczęście. Ta dama, która mieszkała u mnie, już odjechała. Zabrał ją pan małżonek. Za wszystkie wasze usługi zostawiła dla was na umywalni czterysta koron. Musicie podziękować jej grzecznie albo jej panu małżonkowi, ponieważ to są jego pieniądze, które zabrała ze sobą. Ja wam list podyktuję.

Porucznik Lukasz dyktował:

„Wielce Szanowny Panie! Raczy pan przyjąć najserdeczniejsze podziękowanie za czterysta koron, które ofiarowała mi Pańska małżonka za usługi wyświadczone jej podczas pobytu w Pradze. Wszystko, co dla niej uczyniłem, pochodziło z dobrego serca i dlatego nie mogę przyjąć tej sumy i odsyłam ją…”

– No, no, piszcie dalej, Szwejku. Czemu się tak kręcicie? Coście napisali?

– I odsyłam ją… – rzekł tragicznie drżącym głosem Szwejk.

– Więc dobrze:

„…odsyłam ją Pani z wyrazami najwyższego szacunku. Uniżone pozdrowienie i ucałowanie rąk dla Szanownej Pani. Józef Szwejk, służący porucznika Lukasza”.

– Napisane?

– Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że jeszcze brak daty.

– Dwudziestego grudnia 1914. Tak, a teraz napiszcie adres na kopercie, weźcie tych czterysta koron, zamieście je na pocztę i wyślijcie je pod tym adresem.

I porucznik Lukasz zaczął wesoło pogwizdywać arię z operetki Rozwódka.

– Jeszcze jedno, mój Szwejku – zawołał porucznik, gdy Szwejk wybierał się na pocztę. – Czy znaleźliście jakiegoś psa dla mnie?

– Mam jednego na oku, panie oberlejtnant. Bardzo ładne zwierzę. Ale trudno będzie go nabyć. Mam wszakże nadzieję, że go jutro przyprowadzę. Gryzie.

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»