Бесплатно

Trzej muszkieterowie

Текст
0
Отзывы
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Rozdział XI. Umundurowanie Athosa

Młodzieniec uciekał, a ona mu jeszcze wygrażała z otwartego okna. W chwili, gdy straciła go z oczu, padła zemdlona na podłogę. D‘Artagnan był tak dalece wzburzony, że, nie troszcząc się i nie myśląc, jak Katty da sobie radę, przebył pół Paryża, biegnąc ciągle, i zatrzymał się dopiero u drzwi mieszkania Athosa.

Przebiegł podwórze, przeskoczył jednym tchem dwa piętra i pukał do drzwi Athosa, co sił starczyło.

Grimaud zbudzony przyszedł otworzyć, ledwie roszerzając oczy zaspane. D‘Artagnan wpadł do przedpokoju tak raptownie, że o mało go nie przewrócił.

– Hola!… – zawołał – czego chcesz, głupia dziewczyno?

D‘Artagnan odrzucił zasłonę i oswobodził ręce z pod płaszcza; na widok wąsów i gołej szpady, rozespany służący spostrzegł, że ma do czynienia z mężczyzną, i pewny był, że to być musi złodziej albo morderca.

– Na pomoc!… na pomoc!… ratujcie! – zaczął wrzeszczeć!

– Cicho bądź, potępieńcze! – rzekł młodzieniec – czyż mnie nie poznajesz?… Gdzie jest twój pan?

– Pan d‘Artagnan!… czy podobna?

– Grimaud – odezwał się Athos, wychodząc z pokoju – Grimaud, zdaje mi się, mój chłopcze, że ośmielasz się rozmawiać.

– A! panie…

– Cicho!

Grimaud nie odważył się już ust otworzyć, wskazał tylko ręką d‘Artagnana. Athos poznał towarzysza i, pomimo powagi swej, wybuchnął śmiechem szalonym, cousprawiedliwiało dziwaczne przebranie, na które patrzył: kapelusz przekrzywiony, spodnie, opadające na pięty, rękawy zakasane i wąsy, najeżone ze wzruszenia.

– Nie śmiej się, przyjacielu – zawołał d‘Artagnan – przez Boga żywego, nie śmiej się, bo, klnę się na moją duszę i powtarzam, niema się z czego śmiać…

Mówił to uroczyście i ze zgrozą tak rzetelną, że Athos ujął go zaraz za ręce, wołając:

– Możeś ranny, przyjacielu drogi?… Jakiś ty blady!

– Nie, nie, lecz zdarzył mi się wypadek okrutny. Czy sam jesteś Athosie?

I d‘Artagnan wpadł do pokoju Athosa.

– No, opowiadaj! – rzekł tenże, zamykając drzwi na klucz dla bezpieczeństwa: Król może nie żyje? albo zabiłeś kardynała? widzę, że jesteś strasznie pomieszany: mów, dusza mi zamiera z niepokoju.

– Athosie – rzekł d‘Artagnan, zdejmując ubranie kobiece i zostawszy w jednej koszuli – Athosie, przygotuj się do usłyszenia historji nieprawdopodobnej, niesłychanej…

– Włóż najpierw ten szlafrok – rzekł poczciwy muszkieter przyjacielowi.

– Słucham cię teraz.

– Otóż – odpowiedział d‘Artagnan, nachylając się do ucha Athosa i, głos zniżając – milady ma wypiętnowany kwiat lilji na ramieniu.

– O!… – jęknął Athos, jak rażony kulą w serce.

– Powiedz mi – ciągnął d‘Artagnan – czyś pewny, że tamta nie żyje?

– Tamta? – powiedział Athos głuchym głosem, iż zaledwie go d‘Artagnan usłyszał.

– Tak, ta, o której opowiadałeś mi niedawno w Amiens.

Athos westchnął głęboko i twarz w dłonie ukrył.

– Ta, o której mówię – kończył d‘Artagnan – ma także dwadzieścia sześć do dwudziestu ośmiu lat.

– Blondynka?

– Tak.

– Oczy jasno-niebieskie, dziwnie przejrzyste, rzęsy i brwi czarne?

– Tak.

– Wysoka, dobrze zbudowana. Brak jej zęba bocznego z lewej strony?

– Tak.

– Kwiat lilji mały, czerwony, trochę zatarty, jakby od przykładania maści?

– Tak.

– Mówisz jednak, że jest Angielką?…

– Nazywają ją, milady, lecz może przecie być francuzką. A lord Winter nie jest jej bratem rodzonym, tylko szwagrem.

– D‘Artagnanie, muszę ją koniecznie zobaczyć!…

– Strzeż się, Athosie, strzeż się… chciałeś ją zabić kiedyś, pamiętaj, że zdolna ci zapłacić podobną monetą, tylko że ona nie chybi…

– Nie będzie śmiała, nie odezwie się, boby się zdradziła.

– Do wszystkiego jest zdolna!… Czy widziałeś ją kiedy w gniewie?

– Nie – odrzekł Athos.

– To dzikie zwierzę, tygrysica, pantera! Athosie, mój drogi! boję się, czy nie ściągałem na nas obydwóch nieszczęścia, czy nie rozdrażniłem, nie pobudziłem do zemsty tej kobiety okrutnej!

Opowiedział następnie wszystko: złość bezrozumną milady i jej pogróżki śmierci.

– Masz rację i, na mą duszę, widzę, że gra nie warta świeczki – rzekł Athos. – Szczęśliwie się zdarza, że pojutrze opuszczamy Paryż, idziemy, według wszelkiego prawdopodobieństwa, na Roszellę, a gdy wyruszymy w drogę…

– Pójdzie ona na koniec świata za tobą, Athosie, jeżeli cię tylko pozna; pozwól, przyjacielu, niech ja jeden będę ofiarą zemsty tej strasznej kobiety.

– O!… mój drogi!… co mnie obchodzi, że będzie godziła na moje życie – rzekł Athos – czy sądzisz, że mi tak bardzo chodzi o to marne istnienie?

– Przeczuwam straszną tajemnicę w tem wszystkiem… Athosie! ta kobieta jest szpiegiem kardynała, to pewne!…

– Życzę ci zatem, ażebyś się pilnował bacznie. Kardynał może być zachwycony odwagą twoją i sprytem, z powodu sprawy londyńskiej; niemniej przeto nienawidzi cię za to, że ci się powiodło. Jawnie o nic cię nie może oskarżyć, a jednak chce wywrzeć zemstę, więc powtarzam ci raz jeszcze, miej się na baczności! Nie wychodź sam nigdy; jedząc, strzeż się trucizny; nie dowierzaj nikomu i niczemu, strzeż się własnego cienia.

– Całe szczęście – rzekł d‘Artagnan – że trzeba tylko do pojutrza wieczorem chodzić po Paryżu, bo, gdy wyruszymy do armji, spodziewam się, że tam tylko z nieprzyjacielem ojczyzny będzie robota.

– Tymczasem – rzekł Athos – nigdzie cię samego nie puszczę; wracaj na ulicę Grabarzy, będę ci towarzyszył.

– Bardzo to wprawdzie blisko, lecz jakżeż ja pójdę tak, jak jestem ubrany?

– Masz słuszność – rzekł Athos i zadzwonił.

Wszedł Grimaud. Athos pokazał mu na migi, aby poszedł do d‘Artagnana i przyniósł ubranie.

– Ależ to wcale nie przyśpiesza naszego umundurowania, kochany przyjacielu – rzekł Athos – albowiem, jeśli się nie mylę, zostawiłeś swoje ubranie u milady, która nie będzie na tyle uprzejma, aby ci je zwrócić. Szczęście całe, że posiadasz szafir w pierścionku.

– Szafir do ciebie należy, kochany Athosie, czyż nie mówiłeś, że to twój klejnot rodzinny?

– Tak, ojciec mój kupił go za dwa tysiące talarów, jak mi to sam opowiadał niegdyś. Dostałem go od matki, a ja, głupi szaleniec, zamiast zachować pierścień, jak relikwję świętą, podarowałem tej nędznicy.

– Zatem mój drogi, odbierz ten pierścień, jako drogą pamiątkę.

– Ja miałbym wziąć ten pierścionek, który był w ręku podłej istoty!… nigdy; d‘Artagnanie, słuchaj: pierścień ten jest skalany.

– Więc go sprzedaj.

– Sprzedać klejnot! pochodzący od matki! Przyznaję, że uważałbym to za świętokradztwo.

– No to go zastaw; pożyczą ci na niego, tysiąc talarów conajmniej. Z taką sumą dasz sobie radę w obecnej potrzebie; a później kiedy pierwsze pieniądze przyjdą, wykupisz z zastawu i wróci on do ciebie czysty, obmyty z plam przeszłych, ponieważ przejdzie przez ręce lichwiarzy.

– Jesteś nieocenionym towarzyszem – rzekł Athos – moj drogi, wesołością nieprzebraną podnosisz z upadkuumysł, pogrążony w rozpaczy. Dobrze, zastawmy ten pierścień, lecz pod jednym warunkiem.

– Pod jakim.

– Pięćset talarów będzie dla ciebie, pięćset dla mnie.

– Cóż ty sobie myślisz, Athosie, ja nie potrzebuję nawet czwartej części tej sumy, a sprzedawszy siodło, będę już ją posiadał. A przytem, zdaje się, nie pamiętasz, że i ja mam pierścionek kosztowny.

– Który daleko więcej cenisz, niż ja swój; przynajmniej tak mi się zdawało.

– Tak, masz słuszność, ponieważ w okolicznościach nieprzewidzianych może on nas wybawić nietylko z wszelkiego kłopotu, ale jeszcze i z wielkiego niebezpieczeństwa; to nie jest djament jedynie drogocenny, to zaczarowany talizman.

– Nic nie rozumiem, lecz wierzę temu, co mówisz. Wracając do pierścionka mojego a raczej do twojego, weźmiesz połowę sumy, którą nam dadzą, albo rzucę go na dno Sekwany, i wątpię bardzo, czy jak, Polikratesowi, zwróci go nam jaka grzeczna i usłużna rybka.

– Kiedy tak, to przyjmuję – rzekł d‘Artagnan.

Grimaud powrócił w towarzystwie Plancheta, który, niespokojny o pana swojego i ciekawy ujrzeć, co mu się przytrafiło, skorzystał ze sposobności i sam osobiście przyniósł ubranie.

D‘Artagnan odział się pośpiesznie, Athos uczynił tak samo. Gdy już obydwaj mieli wychodzić, zwrócił się do Grimauda z takim ruchem, jak człowiek, biorący kogo na cel. Grimaud w tej chwili zdjął muszkiet ze ściany i podążył za panem. Przybyli bez żadnego wypadku na ulicę Grabarzy. Bonacieux stał u progu i patrzał drwiąco na d‘Artagnana.

– Ehe! kochany mój lokatorze! – odezwał się – śpieszże się prędzej, masz teraz śliczną młodą dziewczynę, która czeka na ciebie, a kobiety, jak ci wiadomo, nie lubią, gdy im każą czekać.

– A! to Katty! – zawołał d‘Artagnan i pobiegł coprędzej do siebie.

Rzeczywiście, na schodkach, prowadzących do pokoju, siedziało biedne dziewczę, przytulone do drzwi, drżąc ze strachu. Skoro tylko go zobaczyła, zawołała:

– Obiecałeś mi opiekę, przyrzekłeś mnie obronić od jej gniewu; pamiętaj, że ty mnie zgubiłeś!

– Przyrzekłem i dotrzymam – odpowiedział d‘Artagnan – bądź spokojna, moja Katty. Ale opowiedz no mi, co się tam działo po mojem odejściu?

– Czyż to podobna opowiedzieć? – zaczęła Katty. – Na krzyki jej cała służba nadbiegła, pani pieniła się ze złości; jakie są na świecie przekleństwa i wymysły, wszystkie spadły na twoją głowę. Wtedy to przyszło mi na myśl, że przypomni sobie, jak przez mój pokój dostałeś się do jej sypialni i domyśli się, że jestem twoją wspólniczką, zabrałam tedy trochę pieniędzy, jakie miałam, zabrałam co lepsze ubranie i uciekłam coprędzej.

– Biedne dziecię! Cóż ja ci poradzę? Ja sam wychodzę na wojnę pojutrze!

– Rób, co chcesz ze mną, wypraw mnie z Paryża, choćby nawet z Francji.

– Nie mogę cię przecie wziąć z sobą, idąc oblegać – Roszellę – rzekł d‘Artagnan.

 

– Wiem o tem; lecz możesz umieścić mnie gdziekolwiek na prowincji, u jakiej znajomej damy: w swoich stronach rodzinnych, naprzykład…

– O, moja droga! tam, gdzie ja się urodziłem, nie trzymają pokojowych, damy same się ubierają. Ale, poczekaj no, zdaje mi się, że poradzimy jakkolwiek. Planchet, ruszaj do pana Aramisa, proś go niech przyjdzie coprędzej. Powiedz, że mamy coś nader ważnego.

– Aha, rozumiem – rzekł Athos – dlaczego jednak nie poślesz po Porthosa? możeby jego margrabina…

– Margrabina, protektorka Porthosa, każe się ubierać dependentom swego męża – odparł Athosowi ze śmiechem. – A przytem Katty nie chciałaby zamieszkać przy ulicy Niedźwiedziej, nieprawdaż, Katty?

– Wszystko mi jedno, pójdę dokąd tylko panowie chcecie – odparła Katty – gdziebym się mogła ukryć dobrze i nikt nie wiedział, gdzie jestem.

– Teraz, Katty, kiedy się rozłączymy i, ma się rozumieć, nie jesteś już o mnie zazdrosną…

– O, panie d‘Artagnan, zbliska czy zdaleka, będę cię zawsze kochała…

– Do wszystkich djabłów! z taką stałością – mruknął Athos.

– O! ja także, droga Katty – odezwał się d‘Artagnan – nie przestanę cię nigdy kochać, bądź pewna. Lecz odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie, czy nie mówiono u was o młodej kobiecie, którą pewnej nocy porwano i która zniknęła bez wieści?

– Poczekaj pan… Lecz na Boga, panie rycerzu, czyżbyś jeszcze i tę kobietę kochał?

– Nie, nie, jeden z moich przyjaciół za nią przepada. Athos, którego tu widzisz.

– Ja?… – krzyknął Athos takim głosem, jak gdyby na jaszczurkę nadepnął.

– Ty, ty, nie zapieraj się – ciągnął d‘Artagnan, ściskając go za rękę. – Wiesz dobrze, jak my wszyscy interesujemy się nieszczęśliwą panią Bonacieux. A Katty nas nie zdradzi: prawda, moja droga?… Trzeba ci wiedzieć, dziecko kochane, że to żona tego obrzydliwego koczkodana, którego spotkałeś przed domem, idąc do mnie.

– O, mój Boże – zawołała Katty – przypomniałeś mi pan mój przestrach, czy on mnie aby nie poznał!

– Więc już widziałaś tego człowieka?

– Przychodził dwa razy do milady.

– To tak? i kiedyż był?

– Mniej więcej temu dwa tygodnie.

– Spodziewałem się tego.

– Wczoraj także przychodził.

– Wczoraj wieczorem?

– Tak, na chwilę przed przyjściem pana.

– Mój drogi Athosie, jesteśmy otoczeni szpiegami! Cóż, Katty, sądzisz, że cię poznał?

– Nasunęłam wprawdzie na twarz zasłonę, lecz może już przedtem mnie poznał.

– Proszę cię, Athosie, zejdź na dół, on cię najmniej z nas wszystkich podejrzewa i zobacz, czy stoi jeszcze przed drzwiami.

Athos wyszedł i powrócił zaraz.

– Niema go nigdzie, a dom zamknięty.

– Poszedł z raportem, poszedł donieść, że wszystkie ptaszki są obecnie razem w klatce.

– Ulotnijmy się zatem – rzekł Athos – Planchet zostanie i doniesie nam, co nastąpi.

– Chwilkę, przyjacielu. Posłaliśmy po Aramisa, trzeba zaczekać.

– Sprawiedliwie mówisz, czekajmy na Aramisa.

Właśnie Aramis wchodził.

Przedstawiono mu rzecz całą i wytłumaczono, że musi jaknajrychlej znaleźć miejsce dla Katty, u której z wielkich dam, z któremi się przyjaźnił.

Aramis zamyślił się i zaczerwienił okrutnie, a potem rzekł:

– Czy naprawdę zależy ci na tem, kochany d‘Artagnanie?

– Będę ci wdzięczny do śmierci.

– Pani de Bois-Tracy zapytywała mnie przez swoją przyjaciółkę, mieszkającą na prowincji, czy wypadkiem nie mógłbym jej przysłać osoby, godnej zaufania, do usług jej osobistych. Otóż, kochany przyjacielu, jeżeli możesz zaręczyć, że ta oto panienka…

– O! panie – zawołał Katty – będę wdzięczną i poświęcę się cała na usługi osobie, która da mi możność opuszczenia Paryża.

– Skoro tak, kochana panienko – rzekł Aramis – to wszystko będzie dobrze.

Usiadł przy stoliku, napisał parę słów, zapieczętował pierścionkiem i oddał do rąk Katty.

– Obecnie, moje dziecko, – odezwał się d‘Artagnan – wiesz, że równie dla nas, jak i dla ciebie, niebezpiecznie tutaj zostawać, zatem rozłączmy się… Znajdziemy się kiedyś w lepszych czasach.

– Gdziekolwiek i kiedykolwiek się spotkamy – rzekła Katty – zastaniesz mnie pan zawsze równie kochającą, jak obecnie.

– Przysięga gracza! – mruczał Athos, gdy d‘Artagnan odprowadzał Katty na schody.

Niezadługo młodzi ludzie pożegnali się, przyrzekając zejść się o czwartej u Athosa, i zostawili Plancheta na straży mieszkania.

Aramis powrócił do siebie, Athos zaś i d‘Artagnan zajęli się zastawianiem szafira.

Jak przewidział nasz gaskończyk, znaleziono z łatwością amatora, który pożyczył na pierścionek trzysta pistolów. W dodatku żyd, dający pieniądze nadmienił, że, gdyby zdecydowano się sprzedać klejnot, bardzo mu przypadający do gustu, jako odpowiadający drugiemu, posiadanemu przez niego, wyliczyłby na stół natychmiast pięćset pistolów.

Athos i d‘Artagnan z ruchliwością ludzi wojskowych, a w dodatku, jako znawcy prawdziwi, w ciągu trzech godzin niespełna, zakupili wszystko, co było niezbędne do całkowitego umundurowania dla muszkietera. Przytem Athos był hojny, jak wielki pan do szpiku kości.

Muszkieter wynalazł pod wierzch okazałego konia andaluzyjskiego, czarnego, jak heban, o sierści lśniącej, nozdrzach rozdętych, z nóżką suchą i zgrabną, pełnego ognia i to sześciolatka zaledwie. Obejrzał go okiem znawcy i żadnej wady nie odkrył. Zaceniono mu tysiąc liwrów.

Athos odrachował na stół sto pistolów.

Grimaud dostał też konia, przysadzistego i wytrwałego pikardyjczyka, za którego zapłacono trzysta liwrów.

Po kupieniu siodła na tegoż konia i zbroi dla Grimauda, nie pozostało Athosowi ani szeląga ze stu piędziesięciu pistolów. D‘Artagnan ofiarował przyjacielowi część sumy, jaka na niego przypadła, z zastrzeżeniem zwrotu, gdy będzie w możności oddania.

Athos za całą odpowiedź wzruszył ramionami.

– Ile to żyd dawał za szafir, chcąc go nabyć na własność?… – zapytał.

– Pięćset pistolów.

– To znaczy dwieście pistolów więcej; sto dla ciebie, sto dla mnie. Ależ to majątek, mój przyjacielu; idź prędzej do tego żyda.

– Jakto?… czyżbyś pragnął…

– Pierścionek ten stanowczo przypominałby mi nader smutne okoliczności; z drugiej strony, czyż będziemy kiedy w posiadaniu trzystu pistolów, aby go wykupić?… w ten sposób tracimy dwa tysiące liwrów. Idź, idź, kochany d‘Artagnanie, powiedz mu, iż pierścionek do niego należy i powracaj z dwustu pistolami.

– Namyśl się jeszcze, Athosie…

– Trudno bardzo o gotówkę obecnie, trzeba się poświęcić. Idź, nie czekając, d‘Artagnanie. Grimaud będzie ci towarzyszył wraz ze swoim muszkietem.

D‘Artagnan powrócił w pół godziny z dwoma tysiącami liwrów, bez żadnego wypadku.

Takim zbiegiem okoliczności, Athos znalazł pod ręką potrzebne na wyekwipowanie pieniądze, których nie spodziewał się wcale.

Rozdział XII. Zjawisko

O godzinie czwartej czterej przyjaciele zeszli się już u Athosa. Ogólne zakłopotanie i myśli o umundurowaniu pierzchły bezpowrotnie, fizjognomja każdego zachowała jedynie wyraz osobistych i tajemnych obaw i pragnień; niestety! tak zawsze bywa, szczęście chwili obecnej zaćmiewa niepewność przyszłości.

Niespodziewanie ukazał się Planchet, niosąc dwa listy z adresem d‘Artagnana. Jeden z nich był to bilecik, elegancko złożony, formy podłużnej z ładną pieczątką zieloną, na której wyciśnięty był gołąbek, z gałązką oliwną w dziobku.

Drugi list był wielki, w kwadrat złożony i opatrzony przejmującemi trwogą pieczęciami jego eminencji księcia kardynała.

Na widok bileciku, d‘Artagnan poczuł bicie serca, zdawało mu się, iż poznaje od kogo pochodzi; chociaż raz tylko widział to pismo, utkwiło mu jednak w pamięci głęboko.

Pochwycił maleńki liścik i rozpieczętował żywo; list zawierał co następuje:

„Przechadzaj się w przyszły czwartek od szóstej do siódmej wieczorem po drodze z Chaillot i zaglądaj do wszystkich karet, przejeżdżających tamtędy; lecz, jeżeli dbasz o swoje życie i o życie tych, którzy cię kochają, nie mów nic, nie czyń najmniejszego poruszenia, któreby pozwalało przypuszczać, iż poznałeś tę, którą naraża się na wszystko, aby cię ujrzeć choć na chwilę.”

Podpisu nie było.

– To zasadzka… – rzekł Athos – nie idź tam, d‘Artagnanie.

– A jednakże pewny jestem, że znam to pismo.

– Może być naśladowane – podjął Athos – między szóstą a siódmą wieczorem droga z Chaillot jest najzupełniej pusta: zarówno bezpiecznie byłoby iść na spacer do lasu Bondy.

– A gdybyśmy poszli wszyscy!… – rzekł d‘Artagnan – cóż u djabła, tożby nas nie pożarto wszystkich czterech, a do tego czterech lokajów, konie i broń.

– Będzie to dobra sposobność pokazania się w pełnym rynsztunku dodał Porthos.

– Jeżeli to pisze kobieta – odezwał się Aramis – i jeżeli pragnie być widziana przez ciebie jedynie, pomyśl, d‘Artagnanie, iż ją kompromitujesz, sprowadzając nas wszystkich, a to niegodne prawdziwego szlachcica.

– Zostaniemy w tyle – rzekł Porthos – on sam zbliży się jedynie.

– Tak, ale strzał z pistoletu może paść z karety bardzo łatwo.

– Ba!… – odparł d‘Artagnan – mam nadzieję, że mnie nie trafi. Wreszcie obstąpimy karetę i zgładzimy ze świata w niej się znajdujących. Zawsze to nieźle, gdy mniej o kilku nieprzyjaciół prześladować nas będzie.

– Ma słuszność – rzekł Porthos – wojna to najmilsza rzecz; trzeba przecie wypróbować broń naszą.

– O tak, zróbmy sobie tę małą uciechę – dodał Aramis tonem słodkim i niedbałym.

– Jak wam się podoba – rzekł Athos.

– Panowie – mówił d‘Artagnan – jest już wpół do piątej, zaledwie wystarcza nam czas do stawienia się na drodze z Chaillot.

– A nadto, gdy zapóźno wyruszymy – dodał Porthos – nikt nas nie zobaczy, a to byłaby wielka szkoda. Dalej, panowie, szykujmy się co rychlej.

– Zapomniałeś o drugim liście – odezwał się Athos – zdaje mi się jednak, że pieczęcie wskazują jego ważność i wart przeczytania; co do mnie, oświadczam ci, kochany d‘Artagnanie, że on mnie daleko więcej zajmuje, niż ten mały bilecik, któryś tak czule schował w okolicy serca.

D‘Artagnan zaczerwienił się i odpowiedział:

– Zobaczymy tedy, moi panowie, czego chce odemnie jego eminencja.

Rozpieczętował list i czytał:

„Pan d‘Artagnan z gwardji królewskiej, z kompanji Des Essarts, ma się stawić w pałacu Kardynalskim dziś wieczorem o godzinie ósmej.

La Hondinierie
Kapitan gwardji”

– Do djabła!… – rzekł Athos – otóż mamy rendez-vous w zupełnie innym rodzaju, niemniej przeto niepokojące.

– Udam się na drugie, powracając z pierwszego – odezwał się d‘Artagnan – jedno jest na siódmą, drugie na ósmą; będzie czas na wszystko.

– Hm! jabym nie poszedł – wtrącił Aramis – dobrze wychowany kawaler nie może chybić rendez-vous, oznaczonego przez damę; lecz szlachcic przezorny może wytłumaczyć się z niestawienia na rozkaz Jego eminencji, nadewszystko, gdy ma powody przypuszczać, że nie o komplementa chodzi.

– Podzielam zdanie Aramisa – rzekł Porthos.

– Panowie – odparł d‘Artagnan – odebrałem już raz przez pana de Cavois podobne zaproszenie od jego eminencji; nie stawiłem się, a nazajutrz spotkało mnie straszne nieszczęście! Moja Konstancja znikła; niech sie teraz, co chce, stanie, pójdę.

– Jeżeliś tak postanowił – rzekł Athos – to rób, jak ci się zdaje.

– A Bastylja?… – wtrącił Aramis.

– Ba!… nie boję się i stamtąd mnie wydostaniecie – odrzekł d‘Artagnan.

– Bezwątpienia – odezwali się Aramis i Porthos z zadziwiającą siebie pewnością, jak gdyby to była rzecz prosta zupełnie – bezwątpienia wydostaniem cię; lecz tymczasem, ponieważ wyruszamy w pole pojutrze, lepiejbyś uczynił, nie narażając się na Bastylję.

– Ja wiem, jak się urządzimy – rzekł Athos – nie odstąpimy go ani na chwilę przez cały wieczór. Przy każdej bramie pałacu kardynalskiego będzie czekał jeden z nas wraz z trzema muszkieterami; gdy zobaczymy powóz zamknięty, ze spuszczonemi firankami, o podejrzanym wyglądzie, wyjeżdżający z bramy, wpadniemy na niego niespodzianie: dawno już nie mieliśmy sposobności zajrzeć w oczy straży kardynalskiej, a pan de Tréville słusznie mógłby sądzić, że w nas zamarł duch wojowniczy.

– Stanowczo, Athosie – rzekł Aramis – byłeś stworzony na dowódcę armji; jak wam się ten plan podoba?

– Zachwycający! pyszny!… – powtórzyli chórem młodzi ludzie.

– Zatem – mówił Porthos – biegnę do koszar uprzedzić towarzyszy, aby byli gotowi na ósmą wieczorem. Punkt zebrania na placu przed pałacem kardynalskim; a wy, panowie, przez ten czas, każcie pachołkom wierzchowce posiodłać.

– Lecz ja konia nie posiadam – odezwał się d‘Artagnan – wezmę chyba od pana de Tréville.

 

– Nie potrzeba – rzekł Aramis – weźmiesz jednego z moich.

– Ileż ty ich więc masz?… – zapytał d‘Artagnan.

– Trzy tylko, – odpowiedział Aramis z uśmiechem.

– Mój drogi – rzekł Athos – jesteś z największą pewnością poetą najlepiej uposażonym w całem królestwie Francji i Nawarry.

– Ale, mój drogi Aramisie, co będziesz robił z trzema wierzchowcami? nie pojmuję nawet, jak mogłeś aż trzy kupować?

– Nie kupowałem bynajmniej; trzeciego przyprowadził mi dziś rano służący bez liberji i nie chciał powiedzieć, do kogo należy, utrzymywał, iż dostał rozkaz od swojego pana…

– Albo od pani swojej – przerwał d‘Artagnan.

– To wszystko jedno – ciągnął Aramis, czerwieniąc się.

– Tylko poetom zdarzają się podobne wypadki – dodał Athos poważnie.

– W takim razie porozumiejmy się, – rzekł d‘Artagnan – na którym z dwóch wierzchowców będziesz jeździł, na kupionym przez siebie, czy na darowanym?

– Na przyprowadzonym dzisiaj, ma się rozumieć; pojmujesz, d‘Artagnanie, iż nie mogę ubliżyć w ten sposób…

– Nieznanemu ofiarodawcy – podjął d‘Artagnan.

– Lub tajemniczej protektorce – dodał Athos.

– Więc ci już niepotrzebny ten, którego kupiłeś?

– Prawie.

– Sam go wybrałeś?

– Z największą ostrożnością, gdyż bezpieczeństwo jeźdźca, jak wiesz o tem dobrze, zależy prawie zawsze od konia!

– Proszę cię, odstąp mi tego wierzchowca za cenę, jaką dałeś za niego!

– Chciałem ci go właśnie ofiarować, kochany d‘Artagnanie, zostawiając swobodę zapłacenia mi tej bagatelki, kiedy ci się spodoba.

– Więc ileż kosztuje?

– Osiemset liwrów.

– Oto masz czterdzieści podwójnych pistolów, kochany przyjacielu – rzekł d‘Artagnan, wyjmując złoto z kieszeni – wiem, że taką monetą płacą ci za twoje poematy.

– Jesteś, jak widzę, kapitalistą?

– Ależ tak mój drogi, kapitalistą, co się zowie.

I d‘Artagnan brząknął resztą pistolów w kieszeni.

– Przyślij siodło do koszar muszkieterskich, a przyprowadzą ci konia razem z naszemi.

– Bardzo dobrze; ale oto piąta godzina niedługo, spieszmy się…

W kwadrans potem Porthos ukazał się na rogu ulicy Feron, na bardzo pięknym rumaku; Mousqueton jechał za nim na koniu owerniackim, małym, lecz także bardzo ładnym; Porthos jaśniał radością i dumą.

W tym samym czasie Aramis zjawił się z drugiej strony ulicy; dosiadał przepysznego bieguna angielskiego; Bazin dążył za nim na koniu rueńskim, trzymając za uzdę silnego meklemburczyka: był to wierzchowiec d‘Artagnana.

Dwaj muszkieterowie spotkali się w bramie; Athos i d‘Artagnan wyglądali oknem.

– A, do djabła! rzekł Aramis – pysznego masz konia, Porthosie.

– Tak – odparł Porthos – ten sam, którego miano mi przysłać odrazu; złośliwy figiel męża podstawił innego; ukarałem go też należycie i otrzymałem zadośćuczynienie.

Planchet i Grimaud stawili się także, prowadząc wierzchowce dla swoich panów; d‘Artagnan i Athos zeszli na dół, siedli na koń, uszykowali się rzędem z przyjaciółmi i w takim porządku puścili się w drogę; Athos na koniu, którego zawdzięczał swej żonie, Aramis na wierzchowcu, podarowanym przez kochankę; Porthos na koniu zarobionym od notarjuszowej, i d‘Artagnan na koniu, którego mu zesłała jego szczęśliwa gwiazda, najlepsza kochanka, jaka być może. Pachołkowie jechali tuż za nimi.

Przepowiednia Porthosa spełniła się, kawalkada sprawiała efekt znakomity; gdyby pani Coquenard znalazła się na drodze Porthosa i mogła była widzieć, jak wspaniałą miał minę na pysznym ogierze hiszpańskim, byłaby nie żałowała z pewnością talarów, wyciągniętych ze szkatuły mężowskiej.

Niedaleko Luwru przyjaciele nasi spotkali pana de Tréville, powracającego z Saint-Germain; zatrzymał ich i winszował pięknego umundurowania, świetnej zbroi i postawy marsowej, co w mgnieniu oka zgromadziło dokoła nich setki ciekawych.

D‘Artagnan, korzystając ze sposobności, opowiedział panu de Tréville o liście z wielą pieczęcią i herbami książęcemi, rozumie się, że o małym bileciku ani pisnął.

Pan de Trévine pochwalił zamiar, który powziął d‘Artagnan i przyrzekł solennie, że, gdyby nazajutrz nie pokazał się, potrafi go odnaleźć, gdziekolwiekby się znajdował.

Zegar na wieży Samarytańskiej wydzwonił szóstą; przyjaciele przeprosili pana de Tréville, tłumacząc się umówioną schadzkę, pożegnali i ruszyli w swoją stronę.

Wyciągniętym galopem dopadli drogi z Chaillot. Mrok zapadał, karety przejeżdżały w tę i w ową stronę; d‘Artagnan, strzeżony zdala przez przyjaciół, zapuszczał wzrok w głąb powozów i nie mógł dojrzeć żadnej twarzy znajomej.

Nakoniec po kwadransie oczekiwania, gdy zmierzchło się zupełnie, ukazał się powóz, pędzący cwałem drogą do Sèvres; d‘Artagnan przeczuł, ze w tym powozie musi być osoba, która mu schadzkę wyznaczyła: młodzieniec nie mógł powstrzymać gwałtownego bicia serca… Prawie w tej chwili główka kobieca wyjrzała oknem karety, z paluszkiem na ustach, jak gdyby nakazując milczenie lubprzesyłając pocałunek; d‘Artagnanowi wydarł się z piersi cichy okrzyk radości; tą kobietą, a raczej zjawiskiem, jako że kareta przemknęła z szybkością błyskawicy, była pani Bonacieux.

Nie panując nad sobą i niepomny przestrogi, przesłanej w liście, d‘Artagnan spiął konia ostrogami i w kilku susach zrównał się z karetą; lecz okno zamknięto, firankę spuszczono, zjawisko znikło bezpowrotnie!

Wtedy d‘Artagnan wspomniał słowa listu: „Jeżeli dbasz i życie własne i tych, co się kochają, udawaj, że nic nie widzisz, że nie poznajesz nikogo”.

Zatrzymał się więc, z obawy nie o siebie, lecz o nieszczęśliwą kobietę, która widocznie naraziła się na okrutne niebezpieczeństwo, wyznaczając mu to spotkanie.

Powóz oddalał się ciągle, pędząc co koń wyskoczy; wjechał do Paryża i przepadł bez śladu.

D‘Artagnan stał na miejscu, jak przykuty, nie wiedząc, co myśleć, co począć… Jeżeli to była pani Bonacieux i jeżeli powracała do Paryża, dlaczego to widzenie przelotne, zamiana jedynie spojrzenia i pocałunku w powietrzu? Z drugiej strony, jeżeli to nie ona, co bardzo być mogło, ponieważ o zmroku łatwo się pomylić, więc jeżeli to nie pani Bonacieux, czyżby to miał być początek zemsty tej ręki, przeciw niemu uzbrojonej, wyzyskującej wpływ kobiety, o której wiedziano, iż była mu drogą nad wszystko?

Trzej towarzysze podjechali do niego. Wszyscy oni widzieli doskonale główkę kobiety, wyglądającą z okna powozu, lecz oprócz Athosa żaden z nich nie znał pani Bonacieux. Zdaniem jego była to ona sama, lecz mniej nią zajęty, widział też głowę mężczyzny, ukrytego w głębi.

– Jeżeli jest tak, jak mówisz – odezwał się d‘Artagnan – to bezwątpienia przewożą ją z jednego więzienia, aby osadzić w innem. Czego oni chcą od tej istoty nieszczęśliwej, w jaki sposób będę mógł ją kiedykolwiek odnaleźć?

– Przyjacielu – rzekł Athos poważnie – pamiętaj, iż tylko z nieboszczykami nie można się spotkać na tej ziemi. Wiesz to również dobrze, jak ja, wszak, prawda? Jeżeli twoja ukochana nie umarła i jeżeli to ją widzieliśmy obecnie, przyjdzie dzień, w którym ją spotkasz. A może nawet, Bóg to raczy wiedzieć – dodał – może nawet prędzej, niżbyś pragnął…

Pół do ósmej wybiło; powóz zatem spóźnił się o dwadzieścia minut na oznaczone spotkanie.

Przyjaciele d‘Artagnana przypomnieli mu o wizycie w pałacu kardynalskim, nadmieniając wszakże, że ma czas jeszcze cofnąć postanowienie.

Lecz d‘Artagnan, uparty i ciekawy, nabił sobie głowę tą wizytą i pragnął usłyszeć, co powie Jego eminencja. Nic nie mogło skłonić go do zmiany raz powziętego zamiaru. Przybyli na ulicę Św. Honorego, na placu przed pałacem kardynalskim zastali dwunastu muszkieterów, spacerujących w oczekiwaniu na towarzyszy.

D‘Artagnan był znany i miał dobrą opinję w prześwietnej kompanji muszkieterów królewskich, wiedziano bowiem, że przyjdzie czas, w którym zajmie w niej miejsce zaszczytne; traktowano go też, jako kolegę. Dlatego muszkieterowie stawili się z ochotą na wezwanie, a że w dodatku chodziło według wszelkiego prawdopodobieństwa o wypłatanie złośliwego figla panu kardynałowi i jego zausznikom, ochoczo brali udział w tej wyprawie.

Athos podzielił ich na trzy oddziały; sam stanął na czele jednego, drugi oddał pod komendę Aramisa, a trzeci zlecił Porthosowi. Następnie każdy z oddziałów umieścił się na czatach, naprzeciw trzech bram pałacowych. D‘Artagnan zaś wszedł śmiało przez bramę główną.

Jakkolwiek czuł plecy silne poza sobą, młodzieniec nie mógł się pozbyć pewnej obawy, gdy wchodził wolno na wielkie schody pałacowe. Postępek jego z milady wyglądał trochę na zdradę, a pewny był, że istnieją związki tajemne i polityczne pomiędzy tą kobietą a kardynałem; w dodatku de Wardes, któremu tak się przysłużył, był wiernym stronnikiem Jego eminencji. D‘Artagnan wiedział, jak zresztą wszyscy, że kardynał, o ile był straszny dla swoich wrogów, o tyle bardzo przywiązany był i łaskaw dla przyjaciół.

Другие книги автора

Купите 3 книги одновременно и выберите четвёртую в подарок!

Чтобы воспользоваться акцией, добавьте нужные книги в корзину. Сделать это можно на странице каждой книги, либо в общем списке:

  1. Нажмите на многоточие
    рядом с книгой
  2. Выберите пункт
    «Добавить в корзину»